Jako mistrz i nie mistrz, niczym w modnej swojego czasu piosence Atrakcyjnego Kaźmierza „…jako mąż i nie mąż – jest sprawcą wielu ciąż…”. Przez lata byłem świadkiem (i częstym uczestnikiem) dyskusji: „Czy osoba X lub Y jest mistrzem czy też zwykłym patałachem?” Niedawno, pisząc o mistrzu Yang Jwing Mingu, temat trochę odżył, a przecież przez dziesięciolecia często to właśnie o nim tak dyskutowano. Kolega spytał filozoficznie: „Kto i co definiuje Mistrza?”. Chciałbym się trochę zmierzyć z tym problemem.
mistrz

Byłoby prosto gdyby istniała jedna instancja, szanowana przez cały świat, która na podstawie jasnych kryteriów mówi: Iksiński jest mistrzem, a Wróbelkowski nie jest i jeszcze długo nie będzie. Ale takiej instancji nie ma i jeszcze długo nie będzie. Prędzej Polska wygra trzy razy z rzędu teleturniej w Eurowizji – czyli nigdy. Tu wiele szkół ma swój system przyznawania stopni i, co ciekawe, bardzo często jest tam jakiś jeden poziom zastrzeżony dla mistrza założyciela bądź właściciela danej organizacji, a więc niedostępny dla zwykłego śmiertelnika (np. Ō-sensei w Aikido ). No chyba, że założy sobie swoją organizację.
Z tymi tytułami jest śmiesznie czasami. W boksie powstało tyle różnych organizacji, że tytułów mistrza jakiejś konkretnej wagi może być więcej niż tancerek w Moulin Rouge, wzajemnie się te organizacje oczywiście nie uznają. Ale już mistrz Polski w piłce nożnej jest tylko jeden i to nie ważne czy w danym roku wygra rozgrywki czy nie (dla osób mniej zorientowanych tłumaczę – tylko Legia 😉 ). Z mistrzem jest jak z tytułem Premiera… jak ktoś osiągnął ten tytuł raz, to ma go i już.

pieśń o nadawaniu
Spotkałem się też z inną praktyką, jednoznacznie dyskryminującą ten tytuł. Czytając pewną rosyjską książkę o ichnim systemie walki wręcz, znalazłem tam info, że jej przedstawiciele przyjechali do Polski na jakieś karateckie seminarium, a tam od naszego (wymienionego z imienia i nazwiska i znanego mi osobiście) wysokiego mistrza otrzymali 1-szy dan (dla mnie to jest równoznaczne z czarnym pasem i tytułem mistrza), po czym Rosjanie zrewanżowali się nadając jemu swój pierwszy dan. NO O…RZESZ…Q i to człowiek, pod okiem którego raz ćwiczyłem i którego szanuję za jego wiedzę… i co?
po co takie DANa DANa?
po co z Ruskim takie gierki?
po co taka woda lana?
robić se q..e w papierki?
Czy ja mam dać ogłoszenie w gazecie: tytuł mistrza przyjmę, dogadamy się…?
Więc tak, prezentowane tu zdanie to moja subiektywna opinia, jak zresztą napisałem w nagłówku bloga. Ale ostatnio zastanowiłem się jak wypracować prosty mechanizm pozwalający na własny użytek zdefiniować czy dany człowiek jest mistrzem czy nie. Spojrzałem więc na definicję słowa mistrz. Myślę, że definicja słownikowa wg. Słownika Języka Polskiego PWN rozwiązuje sytuację. Analizę porównawczą przeprowadziłem na przykładzie Yang Jwing Minga i siebie samego (a co!!!)…
definicja
Słownikowa definicja słowa mistrz
Definicja | Yang Jwing Ming | KO | |
1. | człowiek zdecydowanie lepszy od innych w jakiejś dziedzinie | zdecydowanie tak, nawet ludzie, którzy prywatnie go krytykują, oficjalnie chwalą się tym, że ćwiczyli jego przekaz 1 pkt | Pewnie są osoby z mniejszym zrozumieniem niż ja, ale czy zdecydowanie? Nie mniej daję sobie 0.2 pkt (i tak nadmiarowo) |
2 | osoba godna naśladowania, uznana przez innych za wzór | na pewno jest uważany za wzór, a wiele osób go naśladuje ucząc jego przekazu – nawet po oficjalnym rozstaniu się z organizacją 1 pkt | Nawet jeśli ktoś mi mówi, że mnie naśladuje, to polecam mu chwilę zadumy. 0.06 pkt |
3 | tytuł zwierzchników niektórych stowarzyszeń i zakonów rycerskich; też: osoba nosząca ten tytuł | YMAA nie jest stowarzyszeniem rycerskim, ale pewną analogię tu widzę 0.75 pkt | jestem zwierzchnikiem redakcji www.taijipopolsku.pl. W domu, pod nieobecność Danusi, jestem zwierzchnikiem kota Fileta (ale on, jak to kot, ma to gdzieś) 0.00000042 pkt |
4 | tytuł osoby, która zwyciężyła w zawodach sportowych lub konkursie; też: osoba, która zdobyła ten tytuł | nie wiem czy YJM startował w zawodach sportowych. Natomiast wygrywał konkursy na np. człowieka roku lub trenera roku przyznawane przez środowisko w USA (wbrew pozorom – to mocny argument) 0.8 pkt | ja raz wygrałem jakieś zawody, ale startowałem sam w konkurencji. Niby medal i dyplom mam, ale… 0.000001 pkt |
5 | dyplomowany rzemieślnik | i znów czy YJM dostał od kogoś dyplom mistrza? Może nie.. ale czy można zaprzeczyć, że jest dobrym rzemieślnikiem? 0.8 pkt (bardziej za moją niewiedzę, bo pewnie ma jakieś uprawnienia do prowadzenia treningów. Coś jak u nas kurs instruktorski) | mam dyplom podpisany osobiście przez mistrza Yanga. 0.1 pkt |
6 | wykwalifikowany pracownik nadzorujący pracę podległych sobie robotników | kwalifikacji chyba nie można mu odmówić – stworzył sieć szkół, plan nauki, system egzminów jako narzędzie kontroli poziomu wiedzy w podległych mu szkołach… 1 Pkt | czasami poprowadzę jakieś seminarium, trening, ale raczej bez odpowiedzialności za postępy… 0.1 pkt |
Wynik? Yang Jwing Ming 5.35/6 pkt. Dam mu jeszcze 0,6 pkt, bo go lubię i cenię. KO 0.46000142/6 pkt. Dystans nie do nadrobienia. Powyżej trzech punktów zaczyna się nauczyciel, powyżej pięciu – mistrz. Szóstki nikt nie osiągnie.
To dobry system… to znaczy, tak samo dobry jak każdy inny.
istota mistrza
Bardzo ciekawy tekst o honorowych tytułach można znaleźć na stronie Andrzeja Kalisza. Można tam przeczytać że:
„…w ChRL prowadzono kampanię, by do ludzi wykonujących prace niezbyt cenione lub wręcz pogardzane zwracać się z szacunkiem, w rezultacie czego, dziś dość powszechne jest użycie tego słowa shifu w stosunku np. do sprzątaczek, wywozicieli nieczystości itp. W rezultacie słowo to zdewaluowało się. Mistrz sztuki walki niekoniecznie musi być zadowolony, gdy ktoś tak się do niego zwraca. Dlatego dzisiaj zwykle używa się tytułu jiaolian (dziaolien) – instruktor, trener: …” zobacz całość tekstu.

Reasumując: Zazwyczaj jest tak, że jakaś grupa używa słowa mistrz w stosunku do swojego nauczyciela, ponieważ tak go traktują. Wtedy reszta też powinna – z czystej grzeczności. Może słowo mistrz się zdewaluowało, ale tak naprawdę, to chodzi o to jak danego człowieka traktujemy – szanujemy go czy nie. Ale jak można kogoś nie szanować, jeśli z naszymi umiejętnościami to my możemy mu buty czyścić i sznurówki prostować? Człowieka można szanować bądź nie, uczyć się od niego, bądź omijać łukiem szerokim, ale tytułu odmówić mu nie można.
Kto i co definiuje Mistrza? – Ja definiuję tak…
PS. Jeśli ktoś chciałby przedstawić inny system definiowania komu należy się etykieta mistrza, to serdecznie zapraszam. Niech sprecyzuje, opisze – obiecuję, że jeśli będzie miało sens – opublikuję…

Man.. to wszystko jest ciężko ująć w precyzyjną definicję, ale wszyscy generalnie wiedzą o co chodzi. Najczęściej, gdy pojawia się pytanie „a czy ten twój mistrz to je na pewno mistrz?” z reguły oznacza pytanie „czy umie fajnie dopierdolić”. I czy umie „każdemu” Nie oszukujmy się 🙂 Myślę, że mistrz jako posiadacz fachu, akceptowany przez cech, jest stosunkowo bliski mistrzom chińskich s.w. Generalnie muszą coś sobą reprezentować, ale wiadomo, że tak jak i szewców, miszczów kung-fu masz na różnych poziomach – to normalne. Ba, biorą, jak szewcy, uczniów na wychowanie, a nie każdy jeden robi buty dla japońskich ambasadorów w Warszawie 😉
Mam nawet przypowieść jianghu na tę okazję. Jakoś w roku 2000 jadąc tramwajem z Woli (tam pracowałem) na trening na Długiej u Sifu co Lubił Koraliki spotkałem innego ćwiczącego i sobie zaczęliśmy gadać. On ćwiczył znacznie dłużej w tej szkole niż ja. Był niezbyt zadowolony z efektów nauki i mówi jakoś tak: „jak przychodzę do stolarza zamówić stół, to się umawiam na cenę i mam mieć stół w takim a takim czasie. Stół mam mieć równe nogi i stać. Tak samo powinno być i tu..” OK może to nie jest relacja mistrz uczeń, co klient – wykonawca, ale zestaw umiejętności jest podobny 😉
Namieszałem jeszcze bardziej ;p
To nie byłem ja… ale qrcze na początku dokładnie tak samo myślałem. Teraz wydaje mi się że wymaganie od ticzera że mnie nauczy tego co ja chce (stół) i tak jak ja chce (równe nogi itp) jest błędem. Bo tak naprawdę to ja nie wiem co ja chce… lub inaczej chcę tego co mi się wydaje że jest tym co chce a to jest tylko wypaczonym obrazem moich pragnień.
Mam inną opowieść jianghu na tę okazję. Kiedyś zauważyłem Ciebie na Skrze w otoczeniu kilku osób. Mieliście trening CJF. Ja ze znajomą ćwiczyłem Tai Chi. A że kiedyś mówiłeś mi żę Marek uczy fajnych rzeczy dotyczących silnej postawy – postanowiłem podejść.
Poprosiłem żeby uczył mnie Qi Gongu, (dopowiedziałem sobie do Twych słów, że to Qi Gongi dają Ci tak silną postawę). Powiedziałem też Markowi że nie chcę CJF bo ćwiczę Tai Chi. Marek powiedział OK. Ale na drugim treningu powiedział mi żebym zaczął z Wami Jiben Gong bo to mi pomoże w Qi Gongach. A potem że nauczy mnie formy bo to współgra między sobą.. Kiedy po latach spytałem się go w jaki sposób to kopanie współdziała z Qi Gongiem powiedział coś takiego: „A kto Ci taki kit wstawił? Ja? Kłamałem?”, Jak bym się uparł przy stole, to niewiele by z tego wyszło…
🙂
Zrobił Cię bez mydła. A ten w tramwaju to nie Ty. Ćwiczył boso i często przeciągał rozciąganie na drabinkach 🙂
ale jak przytrafi sie miszczowi dostac wpier……… to powinien wrocic do szkoly. powinien mimo wszystko sprostac oczekiwaniom uczniow, jasne ze nie bedzie w stanie robic tego do poznej starosci, oby mistrzowie zyli wiecznie, ale przynajmniej w okresie kiedy jest czas na takie wyzwania.
presadzasz… nawet Akebono przegrywał walki w swojej karierze
Porównanie ze stołem jest dobre jeżeli przed startem z treningami podpisze się z „mistrzem” kontrakt: np. jak w ciągu 2 lat nie będziesz umiał zawiązać na supeł rąk, to coś tam, coś tam. Godzisz się na to ty i „mistrz” przy warunkach, że w 100% słuchasz i robisz to co on powie i pokaże, bo jeśli nie to coś tam, coś tam……. 😀
To porównanie ma, naturalnie, swoje słabe strony. Przytoczyłem je bardziej jako ciekawostkę niż mój „view”. Głównie problem w tym, że w przypadku rzemiosł, jak stolarstwo, mistrz ma dosyć przewidywalny materiał, z którym pracuje, a w przypadku nauczania (czy csw czy stolarki) ma materiał bardzo niejednolity, złożony i interaktywny 😉 No i naturalnie mistrz stolarki może wykonać najzajebistsze stoły a nie mieć daru przekazania tej umiejętności dalej. Czyli mistrz nie musi równać się dobry nauczyciel. Z drugiej strony kontrakt może być prosty. Naucz mnie „dłoni żelaznego piasku” dajmy na to, albo naucz mnie formy z włócznią. To może trochę zabawnie brzmi, ale zdaje mi się, że całkiem chińskie. Kiedyś jak jeszcze pracowałem w hurtowni i pan nam instalował program do wystawiania faktur z pierdylionem funkcji mój szef go spytał ile trzeba czasu, żeby się go nauczyć obsługiwać. Pan, że to zależy od pojętności ucznia i zakresu umiejętności, które chce posiąść. Ciężko im było dojść do porozumienia, bo szef – Chińczyk chciał bardzo konkretnej odpowiedzi 🙂
Tak w ogóle, to ciekawe zagadnienie językoznawcze, czy -ja wiem- antropo-kulturo-coś-tam, bo się trochę ślizgamy i na samym tłumaczeniu, które w ogóle rzadko jest 1:1, a poza tym nawet nasze rozumienie słów jest często mocno „ambiguous” więc fajnie by było zrobić jakieś proste badanie wychodząc od definicji encyklopedycznych poprzez badanie użycia słowa w literaturze i życiu codziennym. Tylko nie ma to większego sensu, o tyle, że najczęściej i tak chodzi o politykę: nasz mistrz jest „legit” bo jest nasz, wasz jest ch..owy, bo raz nie chciał walczyć, drugi raz się poślizgnął się na skórce od banana i nie ma zapisu wideo jego walk itp (back to the early 2000’s:) ALBO o maczomeństwo i walka wzwiedzionymi prąciami na skrzynce od pomidorów, czego chyba nie można do końca uniknąć w sportach kontaktowych, męskich, czy jak tam to zwać. Ba, może to nawet musi tam być 🙂
Jak ja się cieszę, że w łucznictwie tego nie ma 🙂 To znaczy.. nie aż do tego stopnia.. https://archerycoach.wordpress.com/2017/04/07/should-coaches-necessarily-be-good-archers-too/ 🙂
A ja tam na tym łez padole miałem i mam tylko nauczycieli / trenerów, dlatego nie mam problemów z „mistrzami” 😉
Taa, ale o mistrzu swojego trenera (a może jednak był kimś więcej) to Ci artykuły musiałem tłumaczyć :p
cytat : Liu Yunpeng – wykładowca Kung Fu na Uniwersytecie Tsinghua w Pekinie, dwukrotny Mistrz Chin w walkach full contact w kategorii 70kg. i dlaczego odmiawiasz mu tytułu mistrza.
Zrób taką tabelkę dla Liu Yunpenga. Jeśli spełnia definicję słowa, to dlaczego go nie używać?
Mistrz to tylko słowo… które coś opisuje, ma jakieś znaczenie. Tak jak z samochodem (pojazd na kołach napędzany silnikiem, służący do przewozu osób lub ładunków) jeśli coś spełnia tą definicję to możemy, a nawet musimy, używać tego słowa bo się niedogadamy. Bo co nie użyje słowa samochód bo jest francuski? Albo widelec (przedmiot w kształcie widełek, służący do nabierania i podnoszenia do ust kawałków jedzenia).
Jeśli ktoś widzi przedmiot spełniający jakąś definicje (nie musi dokładnie, wystaraczy w zdecydowanej większości to nie sala sądowa) to powinniśmy go tak nazywać bo inaczej się niedogadamy,
Dlaczego nie mogłem swojego czasu kupić jajecznicy w bułgarskim barku? Bo w potefikowej rzeczywistości nie znałem słowa który ją definiował, a pani z którą rozmawiałem nie posługiwała się moją definicją. W efekcie zjadłem omlet.
Chciałem tylko odpowiedzieć na pytanie dlaczego ja używam tego słowa. Bo jakoś podświadomie moje zrozumienie jego znaczenia jest zgodne ze Słownikiem Języka Polskiego a nie z kalką z Hongkongijskich filmów – pewnie to kwestia doboru lektur. Ale rozumiem też Yarka – on się zastanawia co decyduje o tym że mistrz jest „ekspertem, autotyretem, najlepszym z najlepszych” ale (dla mnie) on się pyta tylko o jeden aspekt tego terminu. To chyba temat na inną dyskusje. Bo przecież nie tylko to że ktoś nigdy nie przegrał żadnej walki.
wybrac w referendum wola mas cwiczacych
i tak się właśnie dzieje… ludzie głosują używając tego słowa lub nie..
Ale temat! Przyznam, że przez lata spędzał mi on sen z powiek. 😉 Dlaczego? Przez nasze sale treningowe przewinęło się tysiące ludzi. Niewielka część z nich zwracała się do mnie mistrzu. Pozwolę sobie na absolutną szczerość – zawsze po usłyszeniu tegoż czułem zażenowanie! Oczywiści wybijałem i wybijam ludziom z głowy takie określenia w stosunku do mojej osoby. Jestem instruktorem, i tyle. Niemniej znam kilka osób z branży, którym „czapkowanie” nie przeszkadza. Nawet mam wrażenie, iż oczekują od swoich podopiecznych wyartykułowania słowa – Mistrzu. Co do zasady zawsze twierdziłem, że w Polsce nie ma mistrzów gong fu. Dziś moje stanowisko jest nieco łagodniejsze.
W młodości uważałem, że prawdziwy mistrz powinien być osobą niepokonaną (to jedno z kryteriów). Z wiekiem przestałem przywiązywać do tego wagę. Dlaczego? Takich absolutnie niezwyciężonych ze świecą szukać. 😉 Zatem kto według mnie jest mistrzem? Ano człowiek, do którego określona społeczność tak się właśnie zwraca. Ot, przyjeżdżam do chińskiej wsi i kogo nie zapytam, każdy odpowiada – Mistrz mieszka tu i tu.
Szukając w pamięci dobrego przykładu, a nie cofając się zanadto, przywołam nazwisko Honga Zhitiana od stylu Chuojiao Fanzi. Co by dużo nie pisać, człowiek ten:
1. Zna perfekcyjnie swój fach. Jest spadkobiercą stylu z określonej linii przekazu.
2. Nie obca jest mu filozofia chińska i potrafi długo o niej opowiadać.
3. Odwołuje się do tradycyjnych zasad postępowania. Przypuszczam, że konfucjańskich.
4. Zna szeroko pojętą medycynę chińską.
5. Emanuje czymś co gros osób określa charyzmą.
6. Bierze odpowiedzialność za swoich uczniów, którzy przeszli ceremonię Baishi (to nawiązując do punktu 3).
7. Nie wiem czy powinienem tu pisać o walkach, ale powiedzmy, że cokolwiek o tym wie. 🙂
8. Jest autorytetem szeroko pojętego Wu Shu (zwracano się do niego z zapytaniami związanymi np. z taijiquan).
To może tyle, tak w skrócie. Dodam tylko, że za sprawą mistrza Honga jakoś zaakceptowałem fakt, że dla swoich uczniów jestem – jednak – sifu. Także nie mogłem odeprzeć w tej materii wyjaśnień kolegi jiuzhizi. A tak na marginesie, jaką interpretację słówka sifu masz na myśli „tytułując” (niekiedy) na tym blogu moją osobę, jiuzhizi? 😉 Miałem o to zapytać już wcześniej. Rok temu odbyłem rozmowę z Andrzejem Kaliszem – autorem tekstu rekomendowanego wyżej przez KO. Hi, hi, hi (nigdy nie wiem jak to pisać, może: chi, chi, chi?).
Całkiem ładna lista, Sifu M. 😉 Oczywiście, że tytułuję Cię tak dla jaj jak i każdego, którego tak tytułuję. Z Sifu Klajdą włącznie :] Słowo sifu jakby teraz żyje już swoim własnym życiem po przemieleniu przez amerykański angielski (tym bardziej, że Południowcy trochę inaczej go używają niż Chińczycy z północy) więc z tym większą łatwością mi to przychodzi. Stawiając Was w jednym szeregu z całą masą wszelkiej maści porąbańców zza oceanu pozbawiam Was odium wielkomiszczostwa zarazem uznając Waszą nauczycielską funkcję 🙂 Żartuję sobie z Was z lekka, ale nie szydzę. O, tak 🙂 BTW, czy dobrze zrozumiałem, że z Sifu Klaiszem rozmwialiście o tym dlaczego tytułuję Cię sifu? 🙂
ja już się o nic nie pytam…
Właśnie wróciłem z treningu. Ale gorąc. Ganbei!
Sifu Andrzej Kalisz był u nas rok temu i poprowadził (po raz kolejny) bardzo ciekawe warsztaty z „gongów” Yiquan. Zatem miałem okazję do zadania mu kilku pytań. Uważam wymienionego za najlepszego teoretyka w Polsce od spraw Wu Shu. Tak jiuzhizi, jesteś bliski prawdy. Najpierw poruszyłem kwestię wypowiedzi mistrza Honga odnośnie mojej osoby (w kontekście „tytułu” sifu). Potem przypomniałem sobie o Tobie i zacnym blogu KO.
Dariusz Wu napisał:
„Ale temat! Przyznam, że przez lata spędzał mi on sen z powiek”.
Po Twoich wyjaśnieniach będę spał spokojnie:
„Lubimy kłamstwo w dnie, a sen w nocy. Taki jest człowiek”. Gustaw Flaubert (1821 – 1880).
BTW – chwila nieskromności. Chyba faktycznie jakimś tam rzemieślnikiem byłem. 😉 Od 1989 r. nasi wychowankowie zdobyli blisko 100 medali w sandzie. 🙂 Teraz mam inne priorytety…
Jeśli KO pozwoli, krótkie wspominki:
„W trakcie kameralnego spotkania mistrz snuł opowieści o tradycyjnym Gong Fu. Przyznam, że żadna książka nie zastąpi kontaktu z wyrazistą osobowością Hong Zhitiana. Miałem wrażenie, że gość obdarzył mnie oraz Adama Leszczyńskiego dość sporym zaufaniem…”
http://www.kungfu.koszalin.pl/pages/wu_tai_chi_slupsk/teksty/2012/2012_05_26_relacja.pdf
( ̄▽ ̄)~[] []~( ̄▽ ̄)~
A, co to, karierę już kończysz, że w czasie przeszłym piszesz? Myślę, że Coach Wu brzmi całkiem mocarnie 🙂
Pisałem już, że gorąc? Po treningach proponuję Ganbei!
Coach Wu / Sifu odpowie. Siwieję, to i priorytety mam inne. Z perspektywy czasu widzę, że te wszystkie medale łechtały jedynie ego określonych osób. Tamci ludzie już dawno nie ćwiczą, a trofea raczej nie miały wpływu na renomę mojej szkoły. Stosunkowo niedawno zauważyłem (wstyd, że tak późno) coś oczywistego. Klimat tworzą fantastyczni uczniowie trenujący ze mną blisko 20 lat. Sporo mam takich w Koszalinie. Niektórzy powiedzieli, że cały czas rozwijają się w sposób holistyczny. Szok! Zatem moje zajęcia są inne niż np. w latach 90 – tych. Hmm, o ile wszystkie dyplomy potwierdzające moje sukcesy sportowe leżą od wieków pod szafą (dosłownie), to jeden z ostatnich mam cały czas w zasięgu wzroku. Cieszę się z niego jak dziecko: „Podziękowanie dla (Coach Wu) za życzliwość i wsparcie przy realizacji projektu NIEMOŻLIWE UCZYNIĆ MOŻLIWYM – SEZON II w imieniu partnera projektu Parafii Ewangelicko – Augsburskiej….”. Zatem współpracowałem z dwiema organizacjami zrzeszającymi osoby niepełnosprawne. Przygotowanie dla nich zajęć qi gong / taiji stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. To wspaniała i wdzięczna „klientela”. Mam zaproszenie na kolejny sezon. 🙂
Grzebię dużo w neurologii, bioneurologii, kognitywistyce itp. Bujam się pomiędzy blogami KO i wytrawnego polskiego naukowca. Niekiedy coś komentuję, zadaję pytania. Może rozwinę temat jak KO popełni wpis o „energiach” itp. 😉
Pamiętaj dziś o Ganbei! Ja muszę gonić na trening…
Jeśli KO się na mnie nie obraził, to jutro wzniesiemy za Ciebie toast bambusówką (wietnamską) 🙂
W ten gorąc raczej miałem na myśli coś zimnego. Bo chce się Ż od 160 lat. 😉
Druga kwestia. Choć może nie powinienem, to spróbuję Cię wybronić, jiuzhizi. Mamy XXI wiek.
Czy nie jest „porąbany” ktoś, kto idąc chodnikiem / ulicą nie wlepia (permanentnie) ślepiów w sporej wielkości telefon? Przecież słupy elektryczne (tudzież samochody) na czas ominą człowieka nowoczesnego.
Czy nie jest „porąbany” ktoś, kto jadąc autobusem / pociągiem nie opowiada do telefonu (być może wyłączonego) mrożących krew w żyłach opowieści? Nic to, że krzyczy! Przecież wyciszony pasażer, praktykujący w danym momencie np. Shikan – taza, okazuje niegrzeczność unikając tembru głosu człowieka nowoczesnego.
Czy nie jest „porąbany” ktoś, kto w trakcie spotkania towarzyskiego nie maże (tłustym) paluchem po ekranie swojego smarta? Przecież kontakt wzrokowy w trakcie polemiki i odczytywanie emocji drugiej osoby, z punktu widzenia człowieka nowoczesnego są passe.
Itd. Itd.
Zapewne coś takiego miałeś na myśli, jiuzhizi. 😉
Pamiętam jak Andrzej Kalisz podczas warsztatów opowiadał o utrzymywaniu w ryzach uwagi np. na spacerze. Dlaczego? Bo wszystko może się wydarzyć (np. nagle podbiegnie do Ciebie zły pies, a Ty będziesz musiał w porę zareagować). Natomiast przy obiedzie wymieniliśmy kilka uwag na temat nagminnego korzystania z telefonów w trakcie spotkań towarzyskich. Jak myślisz, osiągnęliśmy w tej kwestii konsensus?
W podobnych duchu wypowiadał się Marek Klajda. Stwierdził, że telefony komórkowe odrywają nas od rzeczywistości (od świata / wszechświata).
Ja w porównaniu z człowiekiem nowoczesnym jestem porąbany. Mniemam, że nawet gdybym stał w jednym szeregu z Homo sapiens zza oceanu… Jestem też powściągliwy w ocenie innych osób. Szczególnie jeśli nie ma powodu aby to robić. 🙂
Wyjaśnię Ci osobiście, o co mi chodziło. Niektóre rzeczy, jak to mawia Hong, wenzi biaoda bu chulai, czyli ciężko opisać słowami. Btw, nie wiem czy to ważne, ale Twój wpis odczytałem w tramwaju wgapiony w ekran smartfona, który przewijałem tłustym paluchem. Poza tym jeśli zanosiłeś się czkawką ok 13, to dlatego, że dużo gadaliśmy o Tobie z KO. Btw (2) daj się namówić KO na wywiad w Warszawie. Weźmiemy Cię na Bakalarską. Dziś poznaliśmy tam fajne Czamki, z których jedna gada po chińsku, więc będziesz mógł Ty z kolei zrobić wywiad o Vo 😉
„Btw, nie wiem czy to ważne, ale Twój wpis odczytałem w tramwaju wgapiony w ekran smartfona, który przewijałem tłustym paluchem”.
Bo Ty normalny jesteś, nie jakiś porąbany. 🙂
„Dziś poznaliśmy tam fajne Czamki, z których jedna gada po chińsku, więc będziesz mógł Ty z kolei zrobić wywiad o Vo”.
Z tym wywiadem na temat Vo to jakaś telepatia. Przed przeczytaniem Twojego wpisu wysłałem do KO maila z taką właśnie propozycją, bo napisał mi, że zna kogoś odpowiedniego.
Jak będę / będziemy w Warszawie to dam znać. Zostało mi do zwiedzenia jedno muzeum.
KO napisał:
„Reasumując: Zazwyczaj jest tak, że jakaś grupa używa słowa mistrz w stosunku do swojego nauczyciela, ponieważ tak go traktują”.
Wracając do tematu, bo robi się tu off topic. Powyższy wątek przeczytałem kilka razy. Zdefiniowanie mistrza jest czymś dość subiektywnym, jednak. Często, np. aktorzy mówią, że ich mistrzem (wzorem do naśladowania) był ten, czy tamten. Taki „układ” bazuje na relacjach osobistych, o ile dany „mistrz” w ogóle wie, iż jest tym wybrańcem. Dla mnie (w określonym momencie życia) mistrzem był nauczyciel gong fu vo, choć dla szeroko pojętego środowiska zapewne już nie.
BTW (znowu). Jiuzhizi, w jaki sposób dowiadujesz się o kolejnych komentarzach na blogu? Wertujesz wszystkie tematy co rusz? Ja nie wiedzę na stronie jakiegoś licznika wpisów…
Dziś noc muzeów :>
Pisząc odpowiedź masz pod ramką, gdzie wpisujesz tekst, po lewej stronie, małe okienko/kwadracik który zaznaczasz, jeśli chcesz mieć powiadomienia o odpowiedziach wysyłane na skrzynkę 🙂
„Dziś noc muzeów”
Wróciłem do domu po 2.00… Uff, tradycyjnie spotykam się z zaprzyjaźnionymi historykami i sąsiadem. Zwiedziliśmy ratusz oraz zamek. Na parterze pierwszego obiektu mój były uczeń zagrał jazz. 😉 Tu i ówdzie krzątali się prezydenci…
Uff, tym razem nie rozmawiałem o gong fu. 😉 Niemniej zagaiłem (podczas razgaworów) o mistrzu Konfucjuszu, o tym, jak wprowadził do pałacu cesarskim siedemdziesięciu uczniów aby wpłynęli na moralność rządzących…
Ja byłem na Zombie Espress w CKK. 3000 lat kultury koreańskiej w pigułce 😉