To było tak. Prowadziłem ostatnio w Fundacji spotkanie dla osób mających problemy astmatyczne. Jak już wspomniałem, na zajęciach pojawili się tylko moi znajomi. Niektórzy nawet z własnej woli. Między innymi wśród tych, których nie musiałem przymuszać groźbami karalnymi, był Piotr. Znamy się z treningów w Akademii Yi Quan, gdzie usiłujemy praktykować styl Hao.
Po moich zajęciach Piotr spytał się, czy znam książkę „Sztuka oddychania”, napisaną przez byłą śpiewaczkę klasyczną Nancy Zi. „Powinieneś przeczytać – stwierdził – To śpiewaczka i nauczycielka emisji głosu – na oddechu się musi znać. Poza tym książka napisana jest prostym językiem i zawiera mnóstwo ćwiczeń”. Wiedziałem, że Piotr ma coś wspólnego z muzyką, choć nie orientowałem się z jaką. Po fryzurze bardziej mi pasował do Gangsta Rap niż Heavy Metalu, ale cóż… Tak to już jest, z wiekiem nasze fryzury niebezpiecznie i nieubłaganie zbliżają się do gangsterskiego standardu.
sztuka oddychania

Ja od dawna podejrzewałem, że funkcjonują zawody, w których istnieje coś jak zawodowy sposób oddychania. Płetwonurek, nauczyciel czy właśnie śpiewaczka operowa. Śledziłem różne materiały w necie, opisujące ćwiczenia oddechowe dla tych grup zawodowych. Co mi się podobało w tych tekstach, to właśnie to, że było one pozbawione takiej na wpół mistycznej otoczki, typowej dla systemów Qi Gong lub nawet Jogi. Tu miałem mieć do czynienia z pracami byłej śpiewaczki klasycznej (nie słyszałem, bo to jakby nie moja epoka i nie te klimaty), która na dokładkę po zakończeniu kariery stworzyła system ćwiczeń, które miały ten mechanizm oddychania usprawniać. Kto jak kto, ale nauczycielka emisji głosu powinna mieć to coś: umiejętność swobodnego i naturalnego oddechu w czasie dużego wysiłku, jakim jest śpiewanie (tam jeszcze czasami trzeba kilka kroków zrobić, więc element ruchu także się potrafi pojawić). Przecież oddech to jeden z ważniejszych elementów jej zarobkowania.
Książkę zamówiłem w necie, jakoś nie wierzyłem, że znajdę ją w księgarni. Szła ponad tydzień. W paczce otrzymałem prawie trzystustronicowe opracowanie w kolorowej i miękkiej, lakierowanej okładce. Papier może niskobudżetowy, mnie to jednak nie przeszkadza. Ważniejsze dla mnie jest to, że druk jest duży i wyraźny, a rysunki ilustrujące ćwiczenie czytelne. Tyle na plus. Na minus można zapisać konstrukcję książki. Bo jeśli będę chciał coś z niej przećwiczyć, to nie da się jej rozłożyć bez zniszczenia. No ale w ten sposób się teraz drukuje, nic nie poradzę. Książkę wydało wydawnictwo Laurum w nieznanym mi nakładzie (rok wydania polskiego to 2013, a oryginał powstawał między 1986 a 2000).
Najważniejsza jednak jest treść. Miała być łatwa i przejrzysta. Na początku nieco się podłamałem, bo wstęp był nieczytelny. Na szczęście na końcu rozdziału okazało się, że nie wyszedł on spod pióra autorki, tylko jakiegoś gościa z dużą ilością naukowych tytułów. Nic więc dziwnego, że brzmiało to dziwacznie.
Nancy Zi
Fajne zaczęło się później. Faktycznie, już wstęp potwierdził słowa Piotra. Podobało mi się. Po pierwsze: całkowicie zgadzam się autorką (jak ktoś tę książkę przeczyta, to będzie wiedział, w czym) po drugie: język jest dość prosty, po trzecie: stara się ona unikać zakwalifikowania jej systemu jako Qi Gongu. Nie jest to proste. Jej system ma wszystko, to co dla zwykłego śmiertelnika powinien mieć Qi Gong. Autorka jest Chinką (urodzoną w USA, ale zawsze – w końcu Brusiak także nie urodził się w heimacie), system ma chińską nazwę oraz jest o oddychaniu, a ćwiczenia wykonuje się powoli przy spokojnej muzyce. Przecież to wypisz wymaluj Qi Gong :). Nie może być inaczej.

Autorka nie chce używać słów: Qi i Dantien, ale używa wymiennie: energia i rdzeń. Mnie to nie przeszkadza. Myślę, że jest to zjadliwe i dla miłośnika Qi Gongu i dla kogoś zrażonego do „chińszczyzny”. Wydaje mi się, że jest to jednak zabieg marketingowy. Wystarczy obejrzeć fragment dedykowanego do książki filmu, żeby zobaczyć, do czego „pije”.
Ćwiczenia wydają się proste, choć świetnie wiem, że dla osoby początkującej praca z wyobrażeniami i odczuciami jest trudna. Mam o sobie mniemanie, jako o tym, który już początkujący nie jest, choć zaawansowany tylko wiekowo (ale zawsze to coś), więc powtórzenie ćwiczenia za książką przychodzi mi łatwo. Ważne jest to, że ćwiczenia opisane są bardzo obrazowo. Często zaczynają się od słów: „Wyobraź sobie, że…”, to mój ulubiony sposób podejścia do treningu. Podoba mi się też podejście do wprowadzenia czytelnika do treningu. Na początku książki znajdują się praktyki opisane jako „obrazowanie”, czyli ćwiczenia fizyczne wspomagane pracą mentalną mające za zadanie nauczyć ćwiczącego podstawowych elementów dalszego treningu. I tak oddychamy tu odwrotnym zakraplaczem (oddech brzuszny prosty) oraz udajemy akordeon (oddech brzuszny odwrotny). Dalsze ćwiczenia nie są specjalnie trudniejsze.
Chi Yi
Nie ma tu mowy o jakiejś medytacji, ale ćwiczenia oddechowe wykonywane w ten sposób zawsze prowadzą do jakiegoś wyciszenia.
Koniec książki to pytania i odpowiedzi. To chyba najciekawsza część książki, zawiera bowiem bardzo precyzyjne omówienia konkretnych problemów.
Szybko się to czyta, teorii nie ma dużo, a opisów ćwiczeń dokładnie nie studiowałem. Przyjdzie na to czas, kiedy będę chciał spróbować coś przećwiczyć.
Jedno ćwiczenie przykuło moją uwagę. W szóstej, najbardziej zaawansowanej lekcji znalazło się coś o nazwie jogging Chi Yi. Z opisu to uproszczona wersja mojego biegania à la zombie. Uproszczona nie znaczy gorsza. Trzeba będzie się temu przyjrzeć.
Książkę mogę spokojnie polecić każdemu – „KO też to czytał”.
Intrygujące. Stosunkowo mało informacji o Nancy Zi (Xu Meifen) jest w necie, a chciałem się dowiedzieć skąd pochodzi i jak trafiła do USA. Historie z tamtego okresu bywają ciekawe. Np Yu Tiancheng ponoć mały włos nie został wywieziony przez misjonarzy do Stanów, a między nimi jest raptem 7 lat różnicy (jej rocznik 1930) No i z buzi wygląda na Chinkę z Północy. KO wchodził na jej stronę? Podobała mi się przypowieść o kulejącej dziewczynce – nie wiem czy jest w książce 🙂 BTW zupełnie otwarcie przyznaje się tam do praktyki qigongu, zatem pewnie faktycznie postanowiła nie mieszać zbytnio laowaiom w głowach. Jako ciekawostkę podam, że w spisie treści książki na baidu Twój „bieg zombie” jest wspomniany jako „zastosowanie Qiyi w biegu w miejscu” 🙂
Bieg w miejscu. Faktycznie. Przeczytałem dokładnie. To jest w miejscu! Kiedyś próbowałem ćwiczyć to w miejscu, wychodziło koszmarnie. Zasugerowałem się rysunkiem na którym postać jest tak pochyloną że musiała być ujęta w biegu.
Nie opróżniłem filiżanki. Tak to jest kiedy nasze doświadczenie dominuje obraz rzeczywistości. 25 pompek.
Zróbcie po 12,5 pompki Ty i ilustrator – będzie sprawiedliwie 😉
Faktycznie jak na osobę, która napisała bestseler stosunkowo mało jest o niej informacji. Strona też już od dawna nie aktualizowana, zrobiona jeszcze przed erą wordpressa.
W miejscu biegać kilka razy już próbowałem jest ciężej. Wygląda też na to że książkę napisała najpierw na rynek amerykański. Dopiero potem przetłumaczyli to na chiński.
Może KO zostanie jej osobistym uczniem i adminem stronki 😉 Nie wykluczone też, że do biegu w miejscu konieczne są niebieskie, obcisłe galoty :]
Tylko nie niebieskie.
Mam wrażenie, że chyba już jest na emeryturze…