„Nowe odczytanie Tai Chi” – to tytuł książki. Jest też druga część tytułu – „Podróż między materialnością a duchowością”. Trochę długo jak na dzisiejsze czasy. Ciekawe, ile musiałaby trwać impreza, na której wymyśliłbym tak długi tytuł? To oczywiście taka krotochwila – tytuł może nie sugeruje tematu o sztuce walki, ale mimo wszystko właśnie tak jest.
Już dawno w Polsce nie wyszła żadna książka o Tai Chi, a dobra książka to ho ho ho… jeszcze dawniej.
Pierwsze książki o Tai Chi pojawiały się w latach 80-tych – to były bardzo amatorskie tłumaczenia. Potem było różnie, kiedy Tai Chi i Qi Gong były modne, pojawiały się tłumaczenia różnych dziwnych książek – czasami wartościowych, czasami szmatławych (z przewagą tych drugich). Teraz jest flauta. Tak więc, kiedy pewien czas temu w rozmowie z Jankiem wyszło, że planują wydanie książki – miałem mieszane uczucia. Z jednej strony fajnie, że wyjdzie, z drugiej – kto to kupi? Napracują się i będzie klapa.
I tak rozpoczęło się czekanie. Na pytanie: jak idzie? słyszałem różne wersje: a to poprawiają treść, a to rysunki, a potem znów treść i znów rysunki. I tak półtora roku spokojnie. Aż tu nagle jak spod ziemi. Jest.
autor
Autorem książki jest mistrz Antoine Ly (patrz seminarium z mistrzem LY), a powstała ona we współpracy z jego żoną (również uznawaną za wybitną praktyk) Marianne Plouvier. Mistrz we wstępie do książki pisze, że to właśnie dzięki Marianne książka jest „zjadliwa” dla europejskiego czytelnika. Muszę przyznać, że faktycznie czyta się dość łatwo. Może czasami przyzwyczajony jestem do innych terminów fachowych, ale da się to zrozumieć.
Nowe odczytanie tai chi
To duża „cegła” amerykańskiego rozmiaru i dobrze wydrukowana. Nie wygląda, żeby miała się rozpaść, a to dla mnie ważne. Nie lubię mieć pliku pojedynczych kartek. Duża, czytelna czcionka – radość dla moich starych oczu. Cała książka zawiera masę wyraźnych czarno-białych ilustracji – przejrzystych i dużych. Na końcu znajdujemy kolorową wkładkę z (jak ja to nazywam) albumem rodzinnym stylu. Na jednym zdjęciu nawet ja się załapałem. Well, nie wyprą się teraz tak łatwo kontaktów ze mną. Musieliby wykupić cały nakład.
To bardzo świeża pozycja, francuskie wydanie pojawiło się w 2013 r.
treść
Książka jest podzielona na dwie części + niewielki suplement.
W pierwszej części (154 strony) – teoria. Dużo. W zasadzie materiału jest tam tyle, że można by z tego wykroić oddzielną książkę. Spektrum tematów szerokie: od rozgrzewki, przez filozofię do teorii walki. To wedle słów Janka: część dla każdego praktyka – nawet dla tego spoza Lao Jia. Po części ma rację. Prawda jest jednak taka, że to tylko słowa. Poparte praktyką są dużo bardziej zrozumiałe.
Druga część (230 stron) – opis formy. To, co rozumiemy jako pojedynczy ruch, tu opisane jest w kilku lub nawet kilkunastu fazach (z których każda ma swoją nazwę). Na przykład rozpoczęcie formy opisane jest w dziesięciu krokach na 4 stronach. Myślicie, że ta część jest nieprzydatna dla osób ćwiczących inną odmianę? Częściowo tak, ale ja – ćwicząc styl Lao Jia – widzę pewne elementy, które do tej pory w swoim Tai Chi pomijałem, olewałem lub inaczej rozumiałem (sami sobie wybierzcie). Znów okazuje się, że praktyka ma dużą przewagę nad teorią…
I pokrótce – Suplement zawierający spisy nazw form, technik pchających dłoni, różne tablice, a nawet zapis nutowy hymnu stylu przekazu Lao Jia (słowa są po chińsku – więc w zasadzie może być tam wszystko). Mnie oczywiście zainteresował spis technik pchających dłoni. Dużo tego… niektóre nazwy brzmią znajomo, niektóre to czarna magia. Pewnie znów, jeśli zobaczę to na własne oczy i poćwiczę, to wszystko stanie się jasne (co nie znaczy, że od razu będę to umiał).
płyta
Do kompletu otrzymujemy jeszcze płytę DVD, a na niej ponad trzy godziny materiałów. W większości dotyczących formy, ale jest też jeden film o specyficznej rozgrzewce opisanej w książce. Jest też ciekawostka – forma kompaktowa. Fajnie i dynamicznie wygląda. Na płycie unikat – zapis filmowy wykonania tak zwanej formy kompaktowej.
w sumie
Czy warto książkę kupić? Warto. Chociażby dla pierwszej części. Dobry praktyk wyciągnie z niej dużo informacji dla siebie. A jeśli jeszcze ktoś kiedyś będzie miał z tym przekazem kontakt, to zawsze można dopytać. Cena wysoka (100 PLN), ale nakład to tylko 200 egzemplarzy. Przy takim nakładzie trudno o niską cenę. Zresztą jak popatrzycie w necie to książki sprowadzane z zachodu kosztują powyżej stówy, a ta jest dodatkowo po polsku.
Przy okazji zauważyłem, że Fundacja Dantian powołała przy tej okazji wydawnictwo. Mam nadzieję, że można liczyć na następne pozycje.
Jeśli jesteś zainteresowany zakupem tej książki wypełnij poniższy formularz
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
aaa i jeszcze… żeby nie było. To nie jest artykuł sponsorowany. Obiecałem, że o książce napiszę, ale nie obiecywałem, że dobrze. Jednak trudno się do czegoś przyczepić… no, może do tej literówki na stronie 152? Ale ja tego nie zauważyłem. Danusia wypatrzyła. Otworzyła książkę i już…
Nie mówiłeś, że kosztuje 100zł! To przegięcie. Choć kusi mnie by kupić i poprosić o autograf KO 🙂 BTW nakład nie jest tak wielki, żeby nie wykupić, a na miejscu Twojej głowy zawsze można wkleić głowę jakiegoś Leung Tinga drugiej połowy 21 wieku ;p
Nie chciałbym być ich adwokatem… wiem tylko że to efekt pracy kilku osób przez półtora roku no i przy tym nakładzie trudno o niskie koszty. Książki ściągane z Amazona kosztują powyżej stówy.
A mój autograf dostaniesz jak sobie zrobię wspólne zdjęcie z After School – wolisz z sauny czy siłowni?
Dobrze, że je rozwiązali, bo bym Cię musiał zabić 😉
a moze pokusisz sie o ksiazke samouczek hipnotyczny jak te do nauki jezykow, oszczedziloby tyle uszlachetniajacego nas trudu
A gdzie wtedy przyjemność z treningu?
kwadratura kola, trening nie dajacy efektow nie jest przyjemny za to przyjemne sa efekty z prawidlowego treningu te wszystkie moce wewnetrzne i zewnetrzne
Dziś dotarła – przeczytałem w jednym z poprzednich postów i zamówiłem – niniejszym dziękuję za informację. Pora uzupełnić biblioteczkę o inne dostępne w Polsce pozycje.
Rysunki postaw z kątami i liniami przypominają mi rysunki w „Dynamicznym karate” M. Nakayamy. Ale nic dziwnego, skoro mają te same korzenie.
Warto pamiętać słowa Andrzeja Kalisza. — Tai Chi należy do grupy chińskich systemów określanych jako wewnętrzna rodzina – Neijia. Systemy wewnętrzne charakteryzuje nacisk na czucie ciała, doskonalenie koordynacji pomiędzy świadomością a ruchem, na całościowe skoordynowane użycie ciała, a nie tak zwanej lokalnej siły. Systemy te rozwijały się początkowo jako sztuki walki. Dziś natomiast zachowując ten aspekt w mniejszym lub większym stopniu, traktowane są głównie jako ciekawe hobby, atrakcyjne formy rekreacji ruchowej i ćwiczeń prozdrowotnych.
Nic dodać nic ująć. Straciło swoje znaczenie zupełnie jak szermierka w dobie rozwoju broni palnej stała się raczej nobilitującym wyróżnikiem z tłumu…
E tam, bez przesady. To nie jest układ łuk-karabin. Jak Cię kto złapie za fraki na przystanku zawsze możesz użyć 🙂 Najpierw opanujcie sztukę w stopniu maksymalnym, a dopiero potem odstawiajcie w kąt z miną „jej czas już odszedł” :>
Mistrz LY na stronie 129 mówi „Taijiquan jest sztuką walki, to nie jest sztuka bójki”
come on..
I tu się z mistrzem nie do końca zgadzam… bo i w zwykłej bójce można wykazać się sztuką. Ale rozumiem że chodziło mu o to że nie ćwiczymy po to żeby się bić, ale żeby umieć się bić.
Na stronie 19 mistrz LY pisze ” dzięki ciągłemu ćwiczeniu wznieść się w rozwoju duchowym do wuji, które jest ostateczną Pustką ” i dalej w opisie praktyk pomocniczych, że jest sztuka walki o kształtowanie swojego charakteru.
Warto pamiętać słowa Tomasza Twardowskiego wypowiedziane w 15-tym roku ćwiczenia bagua – „Współcześnie w Japonii prowadzono wiele badań nad fenomenem Qi prosząc do pomocy w eksperymentach mistrzów sztuk walki (przeważnie stylów wewnętrznych). Na podstawie tych badań stwierdzono, że Qi to nic innego jak właściwe użycie ciała (jego mięśni, ścięgien i kości) w celu wykonania danego ruchu czy uderzenia”
nawet ceremonia parzenie herbaty konczy sie jej konsumpcja
ZGODA !!!
w latach 80-tych tłumaczyłem to każdej ładniejszej napotkanej dziewczynie… ale nie uwierzysz – nie zawsze działa.
Na ostatniej stronie mistrz LY pisze „autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności”. To istotne stwierdzenie, bo na stronie 33 w opisie ćwiczeń przygotowujących pisze ” Pozycja stojąca,stopy razem, kolana lekko ugięte. Pochylić się do przodu zginając ciało w biodrach i wyciągając ręce tak, aby trzykrotnie dotknąć dłońmi ziemi. Następnie przyciągnąć rękami kostki do siebie i spróbować dotknąć kolan brodą”. Dalej wyjaśnia, że „celem tego ćwiczenia nie jest stopniowe rozwijanie kręgów przez zaokrąglanie pleców w czasie powrotu tułowia do pionu”. Ja wiem, Jiuzhizi dotknie kolan brodą, ale co z innymi, mogą sobie narobić kłopotu na tyle poważnego, że opisana na 98 stronie regulacja ciała im nie pomoże, a nawet może zaszkodzić.
Niestety ludzie jakby przestali rozumieć że trzeba myśleć i takie uwagi są niezbędne.
Póki co to ja mam większą brodę niż Jiuzhizy 🙂
kawal z broda?
Czy pojawiła się jakaś inna recenzja tej książki, a może nagranie ze spotkania w fundacji. Pytam się nieśmiało pomny tego co napisał ADMIN „Muszę przyznać, że faktycznie czyta się dość łatwo…… da się to zrozumieć.”
Nie trafiła się druga osoba chętna do podzielenia się opinią. Jeśli miałbyś ochotę to zapraszam.
Nie wiem czy Fundacja zrealizuje jakiś materiał z Muzeum Azji i Pacyfiku. Teraz są w rozjazdach więc chyba nie ma się co spodziewać
Jestem początkującym uczniem pierwszej sekcji, ograniczonej i uproszczonej formy. Jestem także starszy od mistrza LY i wiem, że takie, jakie on przedstawia rozumienie działania organizmu człowieka było dopuszczalne przed 50 laty, ale obecnie jest już retro ciekawostką. Recenzja książki dokonana przez osoby posiadające współczesną wiedzę medyczną i znające Tai Chi, jest takim jak ja ćwiczącym potrzebna, bo w mojej ocenie niektóre zawarte w niej zalecenia (zwłaszcza te dotyczące kręgosłupa i kolan) mogą nie być korzystne dla zdrowia, szczególnie dla osób starszych. Jako ciekawostkę podam długość życia kolejnych pięciu mistrzów Starego Stylu Yang – 73, 78, 53, 62, 90. (Wang Zihe osiągnął 90 już w czasach penicyliny i tomografu). W książce mistrza LY szukałem także wyjaśnienia dlaczego te „głupole” karatecy wykonują swoje kata szybko, a oświeceni adepci Tai Chi wykonują formę powoli (ale to osobny temat). Mistrz LY podaje dużo bardzo ciekawego materiału dla osób interesujących się Tai Chi i kulturą Chin i trudno mi się pogodzić z tym milczeniem i brakiem komentarzy.
Wszyscy ćwiczą i szybko, i wolno. Nie ważne czy to karate czy Tai Chi. Rzecz tylko w proporcjach.
Ładne to kata karate Levi (nawet ja 70+) mógłbym to ćwiczyć. Większość pozycji i ruchów to atak. W formie tai chi wu/hao w pierwszych miesiącach nauki poznaje się tylko pozycje i ruchy obrony, a coś co miałoby być kopnięciem lub ciosem jest jak w balecie. Koncepcja czekania na atak przeciwnika i wykorzystania jego siły nie jest atrakcyjna w dzisiejszych czasach i pewnie dlatego judo usycha a tai chi zamienia się w balet (co zresztą mi odpowiada). Zanim przyszedł Brus Lee był kiedyś film „Saga o judo” w którym pierwszy raz pojawia się karateka (wbiega po słupie pod dach i kopnięciem wybija dziurę). Pewnie było to przed 55 laty, ale to się pamięta.
Znalazłem jeszcze specjalnie dla mnie kata Heidan Shoden (slow motion i bez wysokich kopnięć), a Mawashi Geri to powinno się uczyć taiczystów wu/hao już po 3 miesiącach nauki formy jako dodatek specjalny.
Heian Shodan – pierwsze kata shotokanu :). Jedyne którego się nauczyłem i do tej pory pamiętam!
Niedawno robiłem je z córką mojego kumpla (córa lat 8) i dałem rade.
Myślę że dobry nauczyciel wie jak prowadzić ucznia tak żeby ten odniósł z tego jak najwięcej korzyści.
widziałem ten film!!!