Knihkupecti – czyli nikt nic nie wie

Wszedłem do praskiej księgarni. Tak już mam – zobaczę masę książek, to podchodzę, żeby chociaż tytuły obejrzeć. Nawet przez chwilę pomyślałem, że może by tak sobie coś kupić na pamiątkę? Był to jednak ostatni dzień praskiej rajzy. Ostatnie 25 koron wydaliśmy na olbrzymie śliwki i w kieszeni brzdąkała ostatnia dycha przeznaczona na „kibelkowe wrazieczego”.

Stacja metra „Luziny” mieści się obok małej galerii handlowej, w której na parterze umościła się księgarnia. Wyglądała jak zwykła sieciówka, w Polsce takich dużo. Nie widziałem w Pradze żadnych księgarni specjalistycznych (ale też nie szukałem specjalnie) i czułem, że to ostatnia okazja.

W środku, za kasą, młoda dziewczynka. Dość szybko się z nią dogadałem, nawet nie musiałem pokazywać całej długiej formy, wystarczyło nieśmiertelne łapanie wróbla za ogon. Poczułem się jak na Tajwanie. Już po chwili stałem przed półką, na której spomiędzy masy pozycji o jodze, moja przewodniczka wyszperała trzy pozycje. Odetchnąłem, czyli u nas jest nieco lepiej, chociaż w sieciówce, to pewnie nawet tyle bym nie znalazł.

księgarnia po czesku

proporcje standardowe, czyli dużo drzew wyciętych na darmo

Pierwsza, to „Osm kusu brokatu”. W tej rzucił mi się w oczy autor. Mistrz Yang Jwing Ming – „Osiem kawałków brokatu”. Stare wydanie z grafiką mistrza siedzącego niby w płomieniu. Ja mam nowszą wersję, wydaną przez Roberta Wąsa. Nadal w Polsce jest dostępna. Przejrzałem pobieżnie, w środku nie widziałem większych różnic w materiale… trochę starsza edycja. Cena 250 koron, czyli 48 PLN. Niby w Polsce taniej, bo w mojej księgarni 29 PLN (zapraszam), ale jeśli musisz przesyłkę opłacić, to już nie ma szoku.

osiem kawałków brokatu w wersji śmiesznej tj. po czesku

Z tyłu książki mamy jeszcze ofertę wydawnicta. Jest Karate, Taekwondo, Zen łucznictwa, jakieś tajemne ćwiczenia tybetańskich mnichów (na tę pozycję, to bym się chyba zdecydował), ale jest jeszcze pięć innych książek mistrza Yanga. Wydaje się, że cenią go sobie bardzo wysoko. Pierwsza pozycja, to Tai Chi Chuan — u nas zwana czerwoną, czyli stare wydanie zawierające fatalne zdjęcia długiej formy, formy podwójnej i formy z mieczem. Dwie pozostałe dotyczą Qi Gongu. Ciekawe czy nadal są dostępne? U nas już nie, a szkoda, wielka szkoda (Robert, czytasz to?).

książki mistrza Yanga

trochę jak nasze Wydawnictwo Budo

Dwie ostatnie, to nigdy nie wydawane w Polsce „Advanced Yang Style Tai Chi” – dwie części. Tego im bardzo zazdroszczę, choć oba tytuły mam – przywiozłem je sobie z Paryżewa (oczywiście po angielsku). Z drugiej strony – my mamy przetłumaczony „Korzeń chińskiego Qi Gongu”, a oni nie.

Następna książka, to „Prakticka cviceni podle cinskie mediciny”. Nawet nie sprawdzałem ceny. W środku trochę rozciągania w różnych pozycjach, różne automasaże i nic specjalnego. Duże, kolorowe i bezwartościowe w zasadzie. Ta chińska medycyna w tytule, to trochę na zachętę, bo ludzie mają jeszcze takie skojarzenia. Chińskie ćwiczenie, to znaczy że zdrowotne i przedłuża życie.

jak dla mnie – szkoda drzew

Ostatnia pozycja była najbardziej obiecująca. „Cung-juan cchi-kung” Przede wszystkim muszę zapamiętać, jak się po czesku pisze słowo Qi… może się przydać. A książka? Nowoczesna forma (A4), kilkaset stron czyli książka gruba. W środku czarnobiałe fotografie – niewielkie, ale bardzo czytelne. Dużo teorii i praktyki. Każde ćwiczenie rozpisane na wiele fotografii. Ktoś naprawdę włożył w tę pozycję dużo pracy.W podtytule czytamy, że to pierwszy etap wzniesienia/wzrostu — uwolnienie. Mam nadzieję, że gogle translator nie zrobił mnie w konia… Czyli w zasadzie – nie wiem co. Można się spodziewać następnych tomów.

coś o Qi Gongu

no proszę, a tu Qi piszą inaczej

Autorem jest Chińczyk Su Ming Tchang, współautorką Czeszka pewnie. Na szybko niewiele się o nim dowiedziałem. To jakiś krążący po świecie nauczyciel/uzdrowiciel. Jak sam pisze o sobie — przyjeżdża wszędzie tam, gdzie jest wystarczająca liczba uczniów jego szkoły, by go zaprosić. W Polsce pewnie nie ma, bo jakoś nie słyszałem, by ktoś go zapraszał.

Danusia zauważyła, że dłużej się przy tej książce zatrzymałem i namawiała, żebym sobie kupił jako pamiątkę z Pragi. Jednak, jak już pisałem, skończyła się gotówka, a książka kosztowała niemal 500 koron, czyli prawie 100 PLN. Więc chyba nie, za nieznanego mi autora, których ćwiczeń pewnie nie będę miał z kim skonsultować i jeszcze po czesku (sic!), to stanowczo za drogo.

I tak pożegnaliśmy się z miłą dziewczyną i skierowaliśmy do metra. I wtedy w oczy wpadła mi oferta Tai Chi i Yin Yang. Na dokładkę w bardzo przystępnej cenie.

Tai Chi na dzień dobry
i Yin Yang dla lepszego balansu

3 komentarze do “Knihkupecti – czyli nikt nic nie wie”

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz

%d bloggers like this: