Co jakiś czas wracam do filmu z pięcioma ćwiczeniami rozluźniającymi, może to coś znaczy, może to jakaś wróżba jest?

Oglądając go zwróciłem uwagę, że w opisie właściciel konta wpisuje pewną książkę, jako rekomendowaną do tego typu ćwiczeń. „A co mi szkodzi zobaczyć?” – pomyślałem… i jak ten głupi wrzuciłem w net ISBN. Niewiele wyskoczyło: Amazon i kilka sklepów internetowych.
Próba tłumaczenia tytułu na rosyjski też nie przyniosła efektów. Najwyraźniej Rosjanie wolą tłumaczyć chińskie książki. Z niechęcią wróciłem więc do internetowych księgarni, gdzie czasami udostępnia się fragmenty książek, ale i tu nic ciekawego nie znalazłem. Poszukiwana przeze mnie książka nosi tytuł „Relax, Deep Mind – Taiji Basic” autorstwa Patricka Kelle’go. Przy okazji zobaczyłem cenę książki – otóż potrafi ona, w przeliczeniu na złotówki, kosztować nawet około 500 PLN (tak, słownie pięćset złotych!!!) i to paperbook*, nie żeby złocone jakieś… Już miałem sobie odpuścić, bo przecież jakbym kupił książkę za pięć paczek, to moja Danusia by się do mnie miesiąc nie odzywała, a Juzhzizy nakopałby mi do …ogródka. I oczywiście, oboje mieliby rację… .
deep mind
I tu musimy się cofnąć trochę w czasie. Przeglądając aukcje internetowe, trafiłem kiedyś na ogłoszenie, mówiące o wyprzedaży prywatnej biblioteczki. Ktoś tam wyjeżdżał z Polski i najwyraźniej pozbywał się różnych rzeczy, których nie mógłby ze sobą zabrać. Do kupienia były między innymi książki o Taiji, całe pięć tytułów. Jedną z tych książek znałem z polskiego wydania – kiepska, ale pozostałe cztery zapowiadały się nieźle. Oczywiście, o ile książka po angielsku może być dla mnie całkiem zrozumiała. Tylko ta cena – komplet 100 PLN. Eeee, nie chce mi się stówy wydawać na niepewne książki i to po angielsku. Chwilę później, na innym portalu, ten sam zestaw kosztował już tylko 50 PLN – no dychę za książkę mogę zaryzykować. I tak stałem się właścicielem następnych 5 książek, które z racji tego, że w owym czasie byłem na permanentnej delegacji, a trochę z powodu niedostępności języka angielskiego, chwilowo wylądowały na regale.

… i teraz wracając do ćwiczeń rozluźniających pana Huanga. W czasie poszukiwania reklamowanej książki, miałem nieodparte wrażenie, że znam skądś jej okładkę. No skąd?… Pewnie z netu – szukając książki co rusz trafiałem na rzeczoną grafikę, aż w końcu tknięty jakąś nieokreśloną myślą zanurkowałem na regale z książkami. I co? Jest! Leży sobie spokojnie w stosiku nowo zakupionych wydawnictw. Papier ładny, wydanie porządne, ale żeby miało to kosztować prawie 90 funtów?! Za 150 stronicową książkę?! Well – nie wiem jak to skomentować (potem znalazłem tańsze wersje tej pozycji… ale i tak 250 PLN to przesada).
Ale przejdźmy do treści. Standardowo większość książki zajmuje opis formy. Forma 37. ruchowa opracowana przez Chen Man Chinga. Duże, wyraźne zdjęcia i bardzo zdawkowy opis. Ciekawe to może być dla kogoś, kto ten przekaz ćwiczy.
Interesujące są inne rozdziały.

Zacznijmy od, będących powodem całego zamieszania, ćwiczeń rozluźniających. Dobry opis, wyraźne zdjęcia, pozwala to zrozumieć ideę ćwiczenia. O tym jednak już pisałem.
Dla mnie jeszcze ciekawszymi okazały się rozdziały poświęcone pchającym dłoniom. Ichnia praktyka pchających dłoni składa się z trzech elementów.
Pierwszy to coś, co się nazywa siedem pchnięć. Fajne, proste, poukładane. Tyle w trzech słowach można o tym powiedzieć. Jeden człowiek kładzie dłoń na określonym miejscu ciała partnera i wykonuje określone, co do kierunku i siły, pchnięcie, na które następuje określona reakcja. Podobne ćwiczenie pojawia się czasami w YMAA, tylko nie w takiej zorganizowanej formie.
Chen Man Ching
Drugi etap – Pojedyncze pchające dłonie – bardzo proste, w zasadzie tylko jedna forma. Można by ją porównać do YMAAowskiej pierwszej, ale wykonywanej na nieco niższym poziomie.

Potem pojawia się kilka ćwiczeń, które znałem z książek i filmów, ale nigdy nie miałem okazji tego praktykować. To znaczy, kiedyś z kumplem próbowaliśmy, na podstawie opisów, coś wystrugać, ale coś nam w tym nie grało. Jak większość praktyk, wymagało to pewnie jakieś niewielkiej, acz kluczowej korekty.
Są to praktyki, które w opisywanej tu pozycji nazywane są Double Hand Shoulder Push. Czyli co? Podwójne pchające ręce. Patrząc na filmy i zdjęcia pierwsze co mi się kojarzy, to krótkie obrony Białego Żurawia – naprawdę podobne, przynajmniej zewnętrznie.
Reasumując – interesująca książka, filmy które prezentuje jej autor ciekawe, a pięć ćwiczeń inspirujące. Jednak jak zawsze powtarzam „Książka nie nauczy”. Tylko po co ja mam tego cały regał?
Prezentacja umiejętności Patricka Kellyego.