Relacjonowałem ostatnio trening „Ośmiu kawałków brokatu”, który w Warszawie poprowadził mistrz Ly („Osiem kawałków wiedzy – relacja„) i jeszcze nie skończyłem uporządkować notatek z tej imprezy, a już następnego dnia nadarzyła się następna okazja do treningu. I znów pod wodzą mistrza Ly i jego żony. Tym razem tematem przewodnim była forma (przypominam: Lao Jia czyli stary Yang).

Zanim jednak przejdę do właściwej relacji, muszę przez chwilę wyjaśnić skąd się wziął tytułowy gumowy bruk.
Otóż oba treningi odbyły się na przyszkolnym boisku. Teraz takie miejsca są wykładane sztuczną trawą, bądź tak jak w tym przypadku, podłoże jest gumowe. Wygląda to jakby było wyklejone z gumek recepturek. Za moich czasów to był najczęściej asfalt. To zupełnie nie przeszkadzało nam rozbijać się tam całe dnie. I to rozbijać w pełnym tego słowa znaczeniu. Nikt nie odstawiał nogi kiedy szło o mecz między równoległymi klasami. Teraz, żeby dzieciakom nic się nie stało, podłogi wykładają gumą. Powinni jeszcze narożniki taką gumą wyłożyć.

Takie podłoże lekko się ugina (co jest trochę dziwne), ale mnie wkurza to, że jeśli masz buty z bieżnikiem, to wykonanie obrotu na obciążonej nodze robi się trochę wyczynem. Znając to boisko – powinienem wziąć ze sobą tenisówki, ale nie chciało mi się ich wkładać do plecaka – pojechałem więc w adikach (model Bundeswehry). Już po godzinie zatęskniłem za płaską podeszwą.
No, ale to nie jest blog obuwniczy (choć Danusia pewnie taki by wolała), a treningowy.

Jak wygląda taki trening wg mistrza Ly? Najpierw rozgrzewka… choć może to złe słowo, bo jej zadaniem jest nie tylko rozgrzanie organizmu. Przede wszystkim składa się z ćwiczeń, które mają na celu wyrobić jakieś konkretne umiejętności, przydatne potem w treningu formy. To powoduje, że ta część treningu jest trochę leniwa (jak na moje standardy, oczywiście). Fajne jest to, że ponieważ wszyscy znają ćwiczenie (te powtarzają się na każdym treningu), mistrz nawet nie trudzi się, żeby poinformować grupę o tym co i jak ćwiczyć. Co najwyżej czasami padnie jakaś korekta w trakcie. Mistrz po prostu ćwiczy, a my musimy uważać, żeby ćwiczyć to samo. To duża oszczędność czasu.
warsztaty z mistrzem Ly
Może jeszcze przy okazji trochę na temat grupy. Dużo nas nie było. Seminarium raczej było zamknięte dla ludzi z zewnątrz (tym bardziej dziękuję organizatorowi za możliwość wzięcia udziału). Ma to swoje dobre strony – ludzie mieli już minimum rok praktyki za sobą, więc wiedzą co ćwiczą. Z drugiej strony, trochę szkoda niewykorzystanego efektu propagandowego. Dla mnie lepiej.
Jak wygląda taki trening w Fundacji Dantian? Można trochę przeczytać w relacji z zeszłorocznej wizyty mistrza Ly (Warszawa-Garwolin-Warszawa). W zasadzie wszystko odbyło się bardzo podobnie. Po wspomnianej już wyżej rozgrzewce, zostaliśmy podzieleni na podgrupy, zgodnie z tym kto co miał zdawać i na który poziom, bo oni następnego dnia miały być egzaminy. Każda grupa miała pracować nad jedną częścią formy. Reszta, która nie miała przydziału, mogło dołączyć gdzie chciała.

Reszta, nie duża zresztą – ale mocna duchem, czyli ja i jeszcze jedna osoba, wybraliśmy sobie grupę, która miała szlifować pierwszą część formy. Tak jakoś wyszło, że już ze dwa lata mam jakieś konszachty z Jankiem Glińskim i jego ferajną, a poza pierwszą sekcję formy jakoś nie wylazłem. Widać kiepski ze mnie materiał, to i efekty mizerne. Znam ludzi, co po pięciodniowym stażu z pewnym mistrzem otwierali sekcję i zaczynali uczyć zupełnie nowego stylu. Ot, gieroje takie.
Jak tylko udało nam się odpalić muzykę (tak, tak, w Lao Jia ćwiczą do specjalnej muzyki), zaczęliśmy powtarzać przydzielony nam kawałek formy. Raz, drugi, trzeci. Wyszło tak, że jak mistrz zarządził przerwę, to my akurat byliśmy na początku formy, której to zakończenie idealnie zgrało się z zakończeniem odpoczynku. Zyskaliśmy miano stachanowców. W zasadzie było tak do końca… przerwy na ogólne demonstracje krótkie i rzadkie. Mistrz Ly, Marianne Plouvier, Janek i Marzenka krążą pomiędzy grupami i korygują lub po prostu z nami ćwiczą. To powoduje, że trening (jak na Tai Chi) jest bardzo intensywny.
relacja ze stażu z mistrzem
Może słowo o tym w jaki sposób naucza mistrz Ly? Jego ruchy są powolne, eleganckie, ale pełne niewymuszonej siły. W czasie demonstracji jest swobodny i pewny siebie, czasami jego demonstracje stają się wręcz nonszalanckie (ale bez szczypty lekceważenia). Taką nonszalancją osoby, która wie co robi i wie, że wszystko jej się uda. I tak jest. Nie widziałem, jak poprawia Marianne, bo tylko raz przyszła i przećwiczyła z nami kilka minut służąc nam za wzór. Jak ona ćwiczy, to wszystko wydaje się proste i łatwe. A potem wracamy na ziemię i chrzanimy wszystko do kwadratu, przynajmniej ja czuję, że to wszystko nie tak miało być. Nie ma w moich ruchach tego spokoju i precyzji, które ona prezentowała.
W sumie – ja lubię nauczycieli co mało gadają, a pozwalają ćwiczyć. Ba, nawet czasami pozwalają popełniać błędy, korygując tylko tyle, ile człowiek jest w stanie łyknąć i nie stoją nad nim przesuwając mu co chwilę rękę lub nogę. Tacy nauczyciele pozwalają, by to czego się nauczymy, naprawdę było ruchem przepracowanym, a nie tylko mechanicznie powtarzanym. Mistrz Ly właśnie tak uczy.
I jeszcze to, że pomimo tego iż ćwiczę coś zupełnie innego, a na treningach Lao Jia bywam raczej rzadkim gościem, to ćwicząc pod jego okiem mogę się czegoś nauczyć.

Czy sześć godzin upłynęło szybko? I tak, i nie. Dużo zobaczyłem, dużo razy przećwiczyłem formę i zobaczyłem kilka prostych zastosowań. Teraz trzeba to przećwiczyć.
Mam nadzieję, że ten dzień to nie ostatnie takie spotkanie.

Udało mi się jeszcze otrzymać autograf na książce, która niedawno ukazała się w Polsce . O samej książce napiszę już niedługo… muszą ją trochę poczytać. Mogę zdradzić tylko tyle, że to jedna z najlepszych pozycji, która wyszła w języku polskim.
Nie dość, że guma to i robicie wersję z rotacją na pięcie z obciążoną nogą..
O i załapałeś się na francuski teledysk 🙂
nie czytales a juz najlepsza? masz moc odczytywania mocy przekazu?
Nie przeczytałem od deski do deski… Do oceny wystarczą mi próbki
to rozsiewaj ziarno wiedzy
Wie że książkę masz… Zobacz krok 9 pałaców. Teraz czekam na demonstracje
Można narysować kwadraty kredą na odpowiednim podłożu, przynajmniej na początku – prawie jak do gry w klasy dla dzieci i „przemycić” ćwiczenie jak w „Karate Kid”.
Myślisz, że wystarczy skakać niczym w sudoku? Chyba nie. Raz miałem okazję poćwiczyć coś co się nazywało „krokiem 9 pałaców” i wyglądało to zupełnie inaczej. Ale może to była tylko zbieżność nazw.
Moja wiedza o taijiquan jest raczej skromna, ale za estetykę formy najwięcej punktów przyznałbym uczestnikom występującym od 1:50. 😉
P.S.: O ile pamięć mnie nie zawodzi, to obu nauczycieli (Mistrza Ly i Marianne Plouvier) mieliśmy okazję spotkać na obozie wushu we Francji w 2005 r…?
Aż musiałem sobie przypomnieć. co było tam na filmie. Wszak to wpis sprzed dwóch lat. Nadrabiasz zaległości?
Faktycznie madam Plouvier uczyła wtedy podstaw krótkiego kija. Ale jakoś wtedy tego nie doceniłem. Bajdziej rajał mnie Dan Docherty.