Dzieci i przypowieści króla Salomona

To trochę pokłosie poprzedniego tekstu, który powstał po rozmowie z Piotrem Masztalerzem. Przypominam, spytałem go, jak bardzo można się sprzedać, żeby utrzymać salę/sekcję/szkołę? Krótko. Prawda jest taka: żeby niewielka grupa ludzi (zaangażowanych w trening), miała jak najlepsze warunki do pracy, trzeba zapłacić za salę i ponieść inne koszty. Piotr powiedział, że to jest smutna prawda. Grupa „planktonu” pracuje na „grube ryby”. No fakt, na mnie musiało pracować dużo osób i w rezultacie moje BMI jest teraz w ciul wysokie, w odróżnieniu od umiejętności.

Ale nie żartujmy sobie. Piotr powiedział, że oni mają ofertę dla początkujących i dla dzieciaków. Fakt, mój kumpel prowadzał swoje dzieciaki na zajęcia mixu karate i aikido. Bliźniaki chodziły wtedy do przedszkola i radowało je turlanie się po podłodze. Gdzieś miały wizerunki Ueshiby i Funakoshiego, filozofię, panowanie umysłu nad ciałem i inne takie rzeczy.

dzieciaki ćwiczą Aikido… ciekawe po co im te piłeczki?

Dzieciaki? To świetny pomysł. Daje zajęcie, możliwość pracy z młodszymi od siebie i brylowania wśród przyprowadzających je rodzicielek. Taaak, ażech się rozmarzył… Co niestety, równie ważne – daje możliwość zarobienia kasy. Może to niskie pobudki, ale od kiedy zabrałem się za prowadzenie „szkoły”, widzę, że trzeba się z tym liczyć. Tylko jak to wygląda u nas? No jak d… zza krzaka, czyli w ogóle. Oczywiście Shaolin (i jeszcze inne bardziej dynamiczne sekcje) ma jakąś ofertę dla dzieciaków, tylko że z ich materiału można wyciągnąć jakiś taki trening czysto fizyczny, czysto akrobatyczny. A jak jest w Tai Chi, w Chuo Jiao Fanzi, Yi Quan? Chyba już nie. Po prostu nie mamy oferty dla dzieciaków. One nie będą zainteresowane wielokrotnym powtarzaniem skomplikowanych układów ruchowych. Nie będą chciały zwalniać, szukać ruchu w sobie. One będą chciały konkurować, bawić się. Zdobywać nowe skile i levele.

Ja wiem, zaraz ktoś powie: „A w Chinach? Sam widziałeś te masy dzieciaków w Handanie ćwiczące Tai Chi”. Ano widziałem, ale nadal twierdzę, że my materiału nie mamy. Oni tak – ich system szkolnictwa jest zbudowany tak, że jak postawisz grupę dzieciaków i każesz im machać rękami, to będą to robić. Fizycznie na wysokim poziomie, ale jakoś tak bez głębokiego zrozumienia. Jakoś w Polsce nawet tego nie widzę.

dzieciaki ćwiczą karate – mogą tu krzyczeć do woli i mają kolorowe pasy

Nie, żebym uważał, że na takie Aikido czy Judo przychodzą dzieciaki wstępnie nauczone posłuszeństwa i wykonywania poleceń. Wydaje mi się, że można uczyć dzieci elementów, które dają im zabawę, wysiłek z pewną dawką dyscypliny. Nie wiem, jak to jest na Aikido, ale obserwowałem to na karate, kiedy chodziłem tam z Młodym. Te siedmio-, ośmiolatki popełniały w treningu błędy, ale wychodziły z zajęć zmachane i zadowolone. Ich tsuki często były słabe, a pięści niezaciśnięte, ale wkładały w technikę mnóstwo serca i zaangażowania. Trener, zwany przez dzieciaki sensejem (sesejem, sejem itd.), niczym dobry ojciec pokrzykiwał na nie z uśmiechem. Czasami postawił kogoś na pięściach, ale najczęściej udawał, że nie widzi, jak ukarani oszukiwali. I nie sprzedawał im właściwie żadnej wielkiej filozofii. Dzieciaki za nim szalały. Podejrzewam, że część młodych mamuś też.

dzieciaki ćwiczą Shaolin, sekcja YMAA z Katowic czyli Guma i Mariusz (więc trochę jak wujek się czuję)

W Tai Chi się tak nie da, bo nie mamy co zaproponować. Nie wytniemy z naszego treningu nic, co by się w ten sposób sprzedało. Żadnych szans? A może… Otóż już dawno Andrzej Kalisz pokazał mi film przedstawiający pewną wersję „Ośmiu kawałków brokatu”. To ćwiczenia, które, zachowując główne zasady ruchu obowiązujące w tych zestawach, zostały wzbogacone o kilka bardziej dynamicznych ruchów. Jak dla mnie nic w tym złego. Mam nawet zamiar nauczyć się tego setu. Mam nadzieję, że mając podstawy z nauki już czterech różnych zestawów i jako takie doświadczenie, odszyfruję ruchy z filmu. Zresztą kilka dynamiczniejszych ruchów mi nie zaszkodzi.

Ba duan jin dla młodzieży

Ale nie o tym, jak już pisałem, to fajny kierunek. Podoba mi się. Jestem pewien, że łatwiej będzie trafić do młodzieży z takim przekazem. Jest trochę okrzyków, dynamiki.


1

Organizuję wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024).
Jeśli podoba Ci się moja działalność – możesz zostać moim mecenasem! Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Trafiłem ostatnio na coś co poszło jeszcze dalej. Cytuję opis: „Ćwiczenia Baduanjin dla dzieci są adaptacją tradycyjnych ruchów Baduanjin w połączeniu z aerobikiem, HIPHOPEM, muzyką pop i innymi ulubionymi ruchami dzieci, aby stać się żywymi i uroczymi 'Ćwiczeniami Baduanjin dla dzieci’, odpowiednimi do wspólnego udziału rodziców i dzieci. Ćwiczenia zdrowotne, ruszajmy się razem.

Ba duan Jin dla dzieci

Nooo, ostro: aerohip-hop i brak tu jeszcze rapujących ticzerów w kapturach. Nie wiem co o tym sądzić, bo to z jednej strony daleko idąca modyfikacja. Ale może to jedyna droga, żeby dzieciaki na masową skalę coś ćwiczyły? Spłaszczenie przekazu, połączenie z podrygiwaniem i wywalenie gadania o Qi (A ty, Brodaty Krakusie jeden, się tak nie ciesz 😉 – Ty już wiesz, że do Ciebie mówię). Może nie możemy już celować tylko w dojrzałych i świadomych adeptów, których nie musimy przekonywać do specyfiki Tai Chi i Qi Gongu, bo oni wiedzą czego chcą? Takich jest coraz mniej. Tu szorujemy już łyżką po dnie.

Założę się też, że część ludzi powie, że tak nie wolno, że to zaprzeczenie idei. Że nie ma tu piękna, że tysiące lat tradycji i tego nie wolno zmieniać. Że to, co ćwiczymy jest tak wspaniałe, uduchowione, że nie musimy się dostosowywać, ani nic zmieniać. „Pycha chodzi przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną.” To przypowieść króla Salomona wers 16:19. Taka bardzo na czasie. Może trzeba przełknąć gorzką pigułkę i poskakać przed dzieciakami tak, żeby w przyszłości mieć choć jednego adepta, który będzie potrafił ruszyć jednocześnie lewą ręką i prawą nogą… bo czasami jest z tym problem?

6 komentarzy do “Dzieci i przypowieści króla Salomona”

  1. Kiedyś nauczyłam grupkę dzieci w wieku 10-14 l. krótkiej formy tajczi, na zasadzie „walki z własnym cieniem”. Trzeba chodzić na rzęsach, żeby utrzymać jakiekolwiek ich zainteresowanie i dobierać rajcującą ich muzykę. Ciężka praca, choć i wspólna zabawa też. Jeden malec na wszelki wypadek przychodził z piłką (do nogi) i jak się znudził, szedł sobie na bok i podrzucał. Ale to był kilkudniowy iwent i udało się nawet dać pokaz dla rodziców. Mieli więc jakąś motywację. A tak na co dzień – wątpię…

    Odpowiedz
    • Raz jeden jedyny widziałem książkę pod tytułem „Tai Chi dla dzieci” ale nawet nie zaglądałem do środka. Po pierwsze sam pomysł wydał mi się bardzo karkołomy, po drugie była po francusku, po trzecie cena była z kosmosu.

      Miałem ze dwa razy przypadek przyprowadzenia na zajęcia bardzo młodego człowieka (7-10 lat) ciężko było dobrać mu ćwiczenia, trzeba było je często zmieniać bo po kilku chwilach się nudził. A ponieważ był jeden to raczej nie mogłem poświęcić mu tyle czasu żeby ten trening przećwiczył. Fakt to nie jest proste.

      Odpowiedz
  2. Jako cieszący się Brodaty Krakus wypowiem się w ten sposób: dzieci to nie dorośli i za absurd uważam próby przenoszenia metodyki nauczana dorosłych bezpośrednio na dzieci. Nie sprawdzi się też próba dołączania dzieci do grupy ćwiczących dorosłych. To jest z założenia bez sensu. Dzieci muszą być podczas takich ćwiczeń w grupach zbliżonych wiekowo a to co będą robić nie będzie przypominać tego, co robią grupy złożone z dorosłych. Trening dla dzieci, niezależnie od tego, co będą ćwiczyć, będzie wyglądać bardzo podobnie – to ogólnorozwojówka z przemycanymi pojedynczymi elementami stylu. Tai chi nie będzie więc powolne, świadome, skupione na oddechu, medytacyjne, tylko szybkie, dynamiczne, budujące sprawność ciała. I stopniowo z upływem lat dochodzi pomału coraz więcej elementów uważności, medytacji, aż finalnie staje się tym co widzimy w treningu tai chi osób dorosłych.

    Odpowiedz
    • Dokładnie tak! Ale nikt tego nie robi. Bo większość nauczycieli „Tai Chi” nie ma bladego pojęcia o ogólnorozwojówce i powolnym przemycaniu! Ba duża ich część sama wymaga porządnej dawki ćwiczeń ogólnorozwojowych. Czyli tak naprawdę nie mamy czego uczyć dzieciaków. Żeby czegoś uczyć trzeba coś umieć. 🙂

      Ciekaw jestem jak odbierasz te filmy z tymi ćwiczeniami. Pierwszy mi się podoba, bo forma jest dynamiczna, ale ta druga jakoś mnie nie przekonuje.

      Odpowiedz
      • Czuję, że polskie dzieci chętniej ćwiczyłyby to co jest na drugim filmie. A już szczególnie trudno byłoby je zmusić do recytowania formuł tradycyjno-chińsko-medycznych z tego pierwszego filmu 🙂

        Odpowiedz
        • I tu je rozumiem, mnie na przykład, nie przekonuje wypowiadanie tej formuły na początku formy rozgrzewkowej. Dlatego ustoje i „wyobrażam sobie” te stany zamiast o nich mówić.

          Ale jeśli taki jest wymóg ćwiczenia, możemy im ułożyć nowe formuły – bliższe im kulturowo. Np. „Od kołyski aż po grób – jedno miasto jeden klub”. Powinno się przyjąć.

          Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz

%d