Lato w mieście
Qi Gong w Muzeum Narodowym


bezpłatne spotkania w Warszawie

Nowy nabór na trening Tai Chi
Warszawa Powiśle


kameralna grupa

Nowości wydawnicze


Pięć poziomów Taijiquan
Chen Fake - biografia...

FitKOcośtam

Produkowanie się na tym blogu ma kilka zalet (ilość wad pominę milczeniem). Otóż zawsze mam możliwość zmierzyć się ze sobą samym sprzed jakiegoś czasu. Mam naprawdę niewielkie szanse na udawanie przed światem, że ja zawsze myślałem to i tamto, i że zawsze mówiłem coś tam.

To dobrze, bo czasami, kiedy ewolucja w nas zachodzi bardzo powoli, to jej nie zauważamy. Nawet jeśli jest to zmiana pozytywna, to nie potrafimy jej docenić. W tym przypadku nie chodzi o pozytywną zmianę, bardziej chodzi o uczciwość wobec siebie. Otóż nigdy nie przepadałem za siłownią. Ja wiem, ja mam wizje siłowni z lat osiemdziesiątych… takich, jak to mówił mój ojciec „rzemieślniczych”. Zapoconych, zakurzonych… miałem taki kontakt z siłownią na osiedlu „Przyjaźń” – ponoć kultowa — jeszcze istniejąca. Potem w latach 90. do kompletu doszły telewizory bombardujące ćwiczącego niemieckimi programami muzycznymi… KOszmar!!! Starczyło mi na lata, omijałem szerokim łukiem. Więcej – wyśmiewałem ćwiczących. Wstyd

Wstyd – obraz Piotra Kamieniarza

Jakiś czas temu moje dzieciaki, zabrały mnie na siłownię. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłem, że nie śmierdzi i nawet muzyka jakby bardziej zjadliwa. Nadal szlifowanie wyglądu wyizolowanych części ciała nie przypadło mi do gustu, ale za to z przyjemnością skorzystałem z sali na pięterku ;). I jeszcze pojawili się ludzie ciągle robiący sobie selfie.

Po latach zmieniła się nieco sytuacja. Zostałem właścicielem karty benefitowej. Z firmy, więc opłacam tylko część, dzięki czemu wychodzi tanio, pod warunkiem, że będę z niej korzystał. Znam ludzi, co ją sobie fundują i to im wystarcza. Może wierzą, że to będzie działać jak placebo. Ciekawe czy ktoś już badał, jak działają nieużywane karnety na zajęcia? Jeśli dobrze, to sam będę takie zajęcia organizował.

Zacząłem się zastanawiać jak ją wykorzystać? Wybór padł na zajęcia pod nazwą „Zdrowy kręgosłup”. Po pierwsze, trochę treningu typowo gimnastycznego nie zaszkodzi. Po drugie, tych wszystkich zumb i tabat to ja się trochę boję. Po następne drugie, przyjaciel robił mi masaż z powodu ataku rwy kulszowej i stwierdził: „Wstyd… qrła wstyd, ćwiczysz, ćwiczysz, a skłonu porządnego nie zrobisz.” Zacząłem więc uczęszczać… szczególnie, że bardzo często te zajęcia prowadzą fizykoterapeuci i mają one miejsce rano — nie kolidują z treningami Tai Chi.

zbieram na wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024), możesz mnie w tym wspomóc – będę wdzięczny

I co? Ano, te siłownie się zmieniły znowu, mniej jest maszyn — więcej bieżni i takich dziwnych aparatów, na których się biegnie i macha łapami…, do tego dużo rowerków. A druga część, to więcej miejsca do treningu fitcross. Monitory, zamiast wyświetlać teledyski z wokalistkami tuszującymi braki w wokalu błyskaniem cyca, serwują informacje. Jednym słowem – tak jakby mniej kulturystyki nastawionej na całowanie własnego bicka, a więcej treningu siłowego. Ale ten, na razie, mnie nie interesuje.

Mnie zainteresowały sale. A te są wieeeelkie, czyściutkie, wyposażone w piłki różnej wielkości, maty, rolki, drewniane cegły, gryfy, gumy i inne takie fajne przedmioty. Wysokie sufity i olbrzymie połacie okien dają odczucie przestrzeni. Nie, żebym narzekał na piwnicę Akademii Yiquan, ale czasami warto poczuć różnicę. A co najważniejsze – kiedy kończę te zajęcia mam tę całą salę DLA SIEBIE… CAŁĄ… bardzo rzadko ktoś na niej ćwiczy. Więc nawet jeśli ktoś przyjdzie pomachać hantelkami, czy ponaciągać gumą, to luz. Wzrok mam tak słaby, że nie widzę nawet, jakie napisy ma na koszulce.

Ale zobaczcie sami!

Sala nr 1

Sala nr 2

Co najważniejsze dla mnie? Przestałem mieć jakikolwiek opór przed ćwiczeniem w takich miejscach. Mam to gdzieś, że widzą mnie ludzie, którzy ćwiczą nieopodal (szczególnie na jednej sali jest niemalże jak w akwarium, na wystawie). To dla mnie ważne, że przestałem się przejmować. Polecam każdemu. Nie przejmujcie się. Te sale są po to, żeby ćwiczyć. A wy, nieważne ile i co ćwiczycie, to i tak umiecie więcej niż większość ludzi w tym kraju. Nie ważne, że nie potraficie dźwignąć 200kg martwym ciągiem — ja też nie dźwignę. Trzeba być dumnym z tego co robimy. Ja jestem. Szczególnie, że któregoś dnia ćwiczyłem formę stylu Yang. Na sali była wtedy jedna instruktorka fitnessu (najpierw zamknęła drzwi na klucz od wewnątrz, a ja nie byłem pewien całości skarpetek. Był stresik przez chwilę), która robiła jakiś trening online. Kiedy mijaliśmy się w drzwiach, powiedziała: „Widziałam co pan robił. Szacunek. Widać, że ciało jest wypracowane”. I co byście wtedy czuli? Ja się załamałem… młoda, szczupła dziewczyna zwraca się do mnie per pan. Czas się zwijać z tego świata!

Do zobaczenia na salach, w parkach, w piwnicach lub gdziekolwiek…

8 Komentarzy : “FitKOcośtam” Ależ dyskusja!!!

    1. Zaazwyczaj zaczyna się od misiu i kotku, a kończy na świni i bydlaku. Takie to animalistyczne trochę

  1. Dajesz KO! W końcu nigdzie indziej nie wypracujesz tyle qi co na siłce. Wiem co mówię, bo sam lubię żelazem pomachać :). Jeszcze trochę, a zaczniesz robić ze mną techniki i zadaniówki w rękawicach 🙂

    1. Zawasze wiedziałem, że to jest nautralne dao dla Tai Chi… od zwiewnych ruchów do zadaniówek na tarczach

  2. Też zauważam, że zmienia się podejście do ruchu i typowych siłowni/fitnessu etc. Jest coraz więcej miejsc nastawionych na całościowe zdrowie, a nie wygląd.

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz

%d bloggers like this:
test