Niedzielny poranek, na zewnątrz +6, wrzuciłem na grzbiet swoją nową legijną bluzę i poszedłem pobiegać. Zazwyczaj robię to w Lesie Bielańskim, ale dziś postanowiłem eksplorować drugą stronę Mostu Północnego. Po lewej stronie bielańskiego zjazdu z mostu znajduje się Las Młociński. Oto kilka słów historii tego miejsca.
Nazwa Młociny pochodzi od słów młoka, młaka, które oznaczały moczary, bagno, łęgi czyli podmokłą łąkę. W XVIII w. wybudowany został tu Pałac Brühla otoczony parkiem krajobrazowym wraz z własnym zwierzyńcem. W XIX w. tereny te były już popularnymi miejscami organizacji pikników.
Na początku XX wieku, jeszcze za caratu, magistrat miasta Warszawy planował na tych terenach park miejski oraz willowe miasto-ogród. W latach 30. można było tam już dotrzeć parostatkiem lub autobusem, a po II wojnie światowej, także tramwajem (linie zlikwidowano jednak w latach 70, ale jeszcze pamiętam ją jak przez mgłę). W czasie kampanii wrześniowej na terenie Młocin bronił się 30. Pułk Strzelców Kaniowskich. Ponoć dotąd można wyłuskiwać kule z drewna ściętych, starych drzew. 30 Pułk został doszczętnie rozbity, po kapitulacji mój dziadek zwoził ciała żołnierzy na Cmentarz Wawrzyszewski (ponad 600 wraz z jeńcami spalonymi żywcem w szpitalu polowym).

A dziś.
Po wojnie z planów niewiele wyszło. Postawili tam Hutę Warszawa i ona to zahamowała rozwój miasta w tym kierunku. Na zabawę jechało się do Lasu Bielańskiego, a młociński został sobie sam. Z praskiej strony Wisły raczej się tam nie jeździło.
młociny
Niedawno po otwarciu Mostu Północnego z Tarchomina zrobiło mi się tu blisko. Na dokładkę od zeszłego roku zbudowano ścieżkę, która wiedzie po porośniętej lasem łasze. Jeszcze niedawno widać tu było tylko namioty bezdomnych.
Z tym neolitem to może trochę przesada, ale to się wyjaśni później.
I tak biegnąc sobie, w zasadzie w samotności, bo po drodze spotkałem zaledwie trójkę innych „nawiedzonych” (słowa Danusi), którzy pozdrawiali mnie już z daleka (czyżby efekt legijnej bluzy?). Po kilkunastu minutach mijam polanę z miejscami do grilowania. Miasto wykłada tam drewno z wiatrołomów. Niestety w lato ciężko tam o miejsce. Tak po prawdzie, to nawet bym się nie starał, bo można tam spotkać masę neandertalczyków siedzących w stosach śmieci niczym żuki gnojarze w gówienku. Ale dziś jest luzik. Drewniany plac zabaw jest pusty, a na nieodległej plenerowej siłowni ćwiczyła tylko jedna osoba.
Na szczęście można to miejsce obiec szeroką aleją biegnącą po wale przeciwpowodziowym. Niedaleko skręciłem w las biegnąc niebieskim szlakiem.
I w tym miejscu spotkała mnie niespodzianka. Przy bocznej drodze znalazłem drewnianą plenerową siłownię.
Napis głosi, że jest to „przystosowanie lasu dla potrzeb rekreacji i wypoczynku”. I co, można? Można. Las lasem – ale fajnie, że można z niego skorzystać. To od nas zależy czy go zadepczemy, czy będzie służył nam i następnym pokoleniom. Ale też nie będziemy tam chodzić w kapciach, to nie muzeum.
Mimo, że jest godzina 10, to nadal nie spotykam tu wielu ludzi. Para biegaczy i truchtający pan z pieskiem.

Tai Chi na tropach dzików
Siłą rzeczy instalacje są raczej nieruchome, ale za to bardziej wymagające niż pokazana wcześniej plenerowa siłownia. Ja wybrałem sobie ruchomą ścieżkę. Poćwiczyłem tam trochę technik ręcznych na niestabilnym podłożu. Fajnie byłoby z kimś tam lekko pocentrować.
Czas wracać. Może kiedyś uda mi się tu ściągnąć większą grupę ludzi i zrobić trening, a potem urządzić pieczenie kiełbasek i marchewek dla wegetatywnych. Wracając zobaczyłem świeżo wybudowaną ścieżkę prowadzącą nad Wisłę.
Mam nadzieję, że powstanie tu przystań promowa. Bo ta obecna znajduje się naprawdę w bardzo nieprzyjaznym mi miejscu. Może wtedy udałoby mi się zaprosić tu Danusię?
Natomiast kawałek dalej moje ulubione miejsce. To ścieżka prowadząca w głąb lasu do stanowiska obserwacyjnego nad kawałkiem dzikiego łęgu. To tak dla kontrastu jak kiedyś budowano takie miejsca a jak dziś.
…a bieganie? Jak to bieganie. Chyba się trochę poprawiłem. To dziwne, ale tego mnie sprzed 10 lat, to bym przegonił niemal na pewno. Niby człek coraz starszy, ale „jarszy”. A maratony to ja sobie zostawię na emeryturę (czyli jeszcze trochę takich wyborów i po 80-tce).
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Na koniec. Takie jedno drzewo wyhaczyłem po drodze.
Już miałem nadzieję, że użyłeś siły szarżującego odyńca przeciw niemu samemu 🙂
Raz wystraszyłem dzika ćwicząc YBF… nie wiem czy technicznie było aż tak źle?
dziki wilki alez zdziczala ta stolica
well… to taki nasz „Back to the Nature”
tylko pamiętaj jutro o smoku, Małym Smoku