Przy okazji comiesięcznego popełniania przestępstwa byłem na Bakalarskiej. Żeby jeszcze to nie było tak daleko z Białołęki… No dobra, ale mus to mus. Wizyta na targowisku powoli staje się rutyną. Najpierw śniadanie w postaci mixtu (kto był ten wie), potem wizyta na kawie (w zasadzie nigdy kawy nie piję, ale ta w bułgarskim barku smakuje inaczej. Może ze względu na atmosferę tam panującą?). Ceny też są oczywiście zachęcające.
Na koniec pozwalam sobie na wizytę w wietnamskich delikatesach. Nie jest to tania przyjemność, oczywiście nic to w porównaniu z kosztami innych przyjemności, o których z wrodzonej skromności nie będę tu pisał, bo to nie miejsce na to.
Dziś trochę deserowo. Kupiłem sobie coś, co się nazywa banhgai (mądry jestem, bo się spytałem, ale kupowałem w ciemno).
Banghaj to jadany na zimno deser z kleistego ryżu, z farszem z fasoli mung. Kiedyś Juzizy już o tym pisał na swoim blogu, więc nie będę go dublował (sami sobie zobaczcie). Dobre to, bo mało słodkie, ale tak ze smakiem. Liście bananowca, w które zawinięto deser mają podwójne zastosowanie. Po pierwsze zabezpieczją przed wyschnięciem, po drugie robią za chusteczkę, albo talerz w czasie jedzenia. A jakie to ekologiczne i biodegradowalne… normalnie UE powinna w te dyrdy wydać dyrektywę, w której nakaże wszystkim hamburgerowniom pakować ich g…ne wyroby w liście bananowca.
Natomiast młodemu (który wraz z Sylwią towarzyszyli mi tym razem) nie posmakowało… a, bo czarne, a bo śliskie, bo jeszcze takiego nie jadłem… cienko widzę przyszłość tego pokolenia… cienko.
W wietnamskich delikatesach było też Baozi (o tu już o nich pisałem). Czyli faszerowane buchty zwane inaczej parowańcami. Szczególnie popularne za naszą południową granicą. I tu dochodzimy do sedna, do tłumaczenia powyższego tytułu. Taka bułeczka wielkości kajzerki kosztuje 5 PLN – dlaczego by nie zrobić ich samodzielnie? I tak się zaczęło.
Baozi – bułki na parze
W domu, okazało się, że Danusia zrobiła rosół. A robi DOBRY, taki na kurczaku, wołowinie i indyczej szyi. I ją właśnie postanowiłem wykorzystać na farsz do moich bułek na parze. Oczywiście mam na myśli mięso z indyczej szyi, a nie Danusię.
przepis na ciasto znalazłem w necie
trochę pracy… hmm, może powinienem nająć profesjonalną pomoc z Ukrainy?
Nie wyszły takie ładne… i pewnie nikt by mi za to 5 PLN nie dał, ale moje własne, to smakuje inaczej. Jak się komuś nie podoba, to czekam jutro o 21.00 pod mostem na Białołęce.
Następnym razem muszę więcej ciasta zrobić i mocniej je posolić. I następnym razem spróbuję zrobić słodkie nadzienie – może biały ser z daktylami i żurawiną?
Ponoć dobrym pomysłem jest zakup takiego pojemniczka bambusowego do gotowania na parze. A i nie róbcie tego w mikrofali, bo ciasto wychodzi takie twarde.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Czy poczułem w nich smak Azji? A czy ja wiem? Ciasto było za słodkie, a przepis słowacki. Farsz za to taki jak moja mama szykowała do pierogów (tylko nie zmielone), więc mało azjatycki. Następne będą lepsze. Zapraszam Was do eksperymentowania.
PS.
*1 – Fotki powered by Danusia.
*2– Do gotowania użyłem ściereczki, w którą kiedyś zawijałem szmugiel od Arka z Białego Stocku. Pewnie dla tego było to takie smaczne.
Gdy ujrzałem pierwotny tytuł wpisu, pomyślałem, że KO pokaże jak przyrządzić zimową pończochę z własnoręcznie upolowanego w Ogrodzie Saskim węża boa. 🙂
P.S.: Na mieście słyszałem, że od nowego roku będziesz prowadził z Andrzejem telewizyjną audycję kulinarną dla nocnych Marków pt. „Gotuj z Pawianem”. Oczywiście kolejne odcinki będą kręcone na Bakalarskiej pomiędzy wietnamskim fryzjerem i bułgarskim burkiem. 😉
Relacje po ostatniej wizycie nie nadawałyby się niestety na antenę ogólnopolską…
KO wydrukował nie tę formułę po wietnamsku z internetu, co trzeba i odbył ryt mianowania na kapłana bahngai. Chodzisz owinięty w liść bananowca? 😉
mam farta do nie tych formuł co trzeba :)..
Liścia bananowca nie wystarczyło mi na wszystkie części ciała…
To duże „M”, to celowo? 🙂