Nazbierało się. Przy ostatniej wizycie na Bakalarskiej upał mnie o mało nie zabił. Znów odczuwalna ponad 40 stopni. Qrcze, gdzie te wspaniałe lata, gdzie temperatura dochodziła do 26 stopni i wszyscy byli zadowoleni? Ja chyba mam przodków na północy, a nie w Turcji. Teraz, po tym jak islandzcy wikingowi wykopali albiońskie metroseksualne panienki z Mistrzostw Europy, to byłbym nawet zaszczycony rodziną w okolicy Stöðvarfjörður (jakkolwiek to się wymawia).

Tak więc, było gorąco… Tak gorąco, że od razu po przekroczeniu bramy, zacząłem rozglądać się za wietnamskim wózkiem z przekąskami. A tam zażyczyłem sobie deser. Mieszanina rozpoczyna się od nasypania kruszonego lodu, potem zalania tego paciają fasolową (takie żółte, słodkawe) i w trzeciej fazie czymś na kształt żelek w sosie własnym. Na koniec całość dopełniana jest schłodzonym mlekiem. Dobre, lekko słodkie i chłodzące, nawet te pseudożelki jakieś nieprzesłodzone. Nie wiem jak to się nazywa. Ale z panią od wózka spokojnie można się dogadać wskazując palcem wybraną przekąskę.
wiem co jem?
Na Bakalarskiej zwykle po popełnieniu przestępstwa posilałem się jajecznicą z fetą w bułgarskim barku, ale po zmianie właściciela – jest z tym jakiś problem. A to nie było jajecznicy tylko omlet, a wczoraj pani w ogóle nie wiedziała co to jest jajecznica i dopiero po konsultacji z koleżanką zaproponowała mi słoną bułę z białym serem. Też dobre, ale nie tego szukałem. Wróciłem zatem do wietnamskiego wózka. Można tam też kupić przekąskę na ciepło. Tym razem większość komponentów rozpoznałem. To fasola i ryż, ale posypana jakimiś wiórami (o mięsnym smaku) z dodatkiem czegoś, co z grubsza wygląda na mielonkę. Taki jednolity blok w dwóch wersjach kolorystycznych, ale o bardzo zbliżonych smakach.

To dobre, pożywne żarcie. Ale co to za wióry?… nie wiem. Nie pytam nawet, bo wiem jaką odpowiedź dostanę: albo nie zrozumiem, co do mnie mówią, albo będzie tak, jak w przypadku wietnamskiego szpinaku. Na pytanie: „co to jest?” usłyszałem „Szpinak, tylko inny” i tak ze wszystkim. Należy uważać w wietnamskich agencjach towarzyskich bo i tam można pewnie usłyszeć „Kobieta, tylko inna”.

Do kupienia jest duuuży pęk zieleniny, który można pokroić i po umyciu wrzucić prosto na patelnię. Jak to zielenina szybko ucieka… ale i tak z jednej porcji powstaje żarcie na dwa dni (z takimi np. przecierakami). Zazwyczaj kroiłem je na cztery części, ale wczoraj postanowiłem poeksperymentować i wrzuciłem większe fragmenty… to był błąd. Pamiętajcie jeszcze, by oprócz cięcia na mniejsze fragmenty, pod koniec smażenia dolać jednego chlusta brandy. Dobre.
desery
W Smakach Azji tradycyjnie już zapakowałem do plecaczka nadziewane buły na parze i dorzuciłem dwa desery. Pierwszy, to coś w rodzaju racucha obsypanego sezamem tylko z dodatkiem farszu, jak zwykle z fasoli.

Drugi deser, bardziej mi znany. To coś na kształt śląskiej kluseczki lecz zrobione z tapioki. Danusia spytała tylko czy to nie kalmar. W środku także był żółtawy farsz z fasoli.

Dobre mają te desery. Nie są aż tak słodkie, żeby nie czuć ich smaku. Są też na tyle inne, że ich niewątpliwym atutem jest ich odmienność. Warto spróbować.
KO, zyczek, mów po ludzku (po turecku) bo siejesz zamieszanie – mówi się”menemen” i dostajesz jajecznicę 😉 Poza tym byś powiedział, to bym Ci dał świeże zdjęcie półnagiej Czamki Jiyeon z podwójnym lodowym „che” w dłoniach.. 🙂 Wióry, to na moje oko rousong.
fotki zawsze możesz słać. Przyjmuję nawet bez okazji. Tylko opisz jakoś dobrze żeby nie wzbudzało podejrzeń np. schemat elektryczny tłoka czy jakoś tak.
„Menemen”, qrde, może kiedyś pisałeś, ale nie przyswoiłem. Do tej pory jak wchodziłem to padało pytanie czy chcę do tego kawę czy nie. Zapiszę sobie – przetestuje.
KO być wystarczająco MEN. Nawet bez jajecznica. 😉