Warszawa – Garwolin – Warszawa

Sobota rano. Niby można pospać po całym tygodniu delegacji, ale mój budzik wie lepiej. Podrywa mnie przed szóstą. Dłuższą chwilę zastanawiam się: dlaczego mi to robi? Jeszcze poprzedniej nocy, na drugim końcu Polski, moi koledzy z pracy zafundowali mi imprezę trwającą do 3 nad ranem. A mają chłopaki ciężką rękę do muzyki i mocne głośniki.
Olśnienie przychodzi wraz z zimną wodą na twarzy. Miałem pojechać do Garwolina. Już tłumaczę po co…
Do Garwolina przyjechał mistrz Antoine Ly (albo inaczej w pininie Li Chuan Zheng) nauczyciel Jana Glińskiego, u którego ostatnimi czasy uczę się starej odmiany stylu Yang. (tu znajdziecie o tym kilka słów i tu i tu też). Nie zapowiadałem tego seminarium wcześniej, bo było ono skierowane do ludzi, którzy ćwiczyli już wcześniej u Jana i znali całą formę wedle tego przekazu. Tak więc spotkanie w pewnym sensie było zamknięte.
Podróż do Garwolina, a dokładniej do Miętnego – dużej wsi nieopodal Garwolina, to nie jest wielki problem logistyczny. Ze Wschodniego jeżdżą tam autobusy. I byłoby wszystko porządku gdyby nie to, że kierowca stwierdził, że mój przystanek może ominąć i tak wylądowałem nie do końca tam gdzie chciałem. Na szczęście to nie jest Wawa. Tam jazda taksówką przy wrzuceniu trzeciej taryfy kończy się rachunkiem opiewającym tylko na 19 PLN. Da się żyć.
Ośrodek
Przyjechałem sporo przed treningiem, więc miałem czas rozejrzeć się po ośrodku. Miętne, to siedziba Powiatowego Ośrodka Sportu. Hotel, duża sala treningowa (ponoć dobrze wyposażona), trzy trawiaste boiska, centrum konferencyjne. Wszystko to utrzymane w tonacji „późny Gierek”. Mnie osobiście klimat odpowiada.

Trochę się obawiałem tam pokazać. Bo dawno, dawno temu (ale dinozaury już wtedy wyginęły) mój młody jeździł tam na letnie obozy sportowe. W każdej chwili obawiałem się, że zza rogu wybiegnie jakaś kierowniczka z plikiem rachunków za szkody, których od tamtych czasów jeszcze nikt nie pokrył. Na szczęście chyba wszystko się przedawniło, bo to, że przy okazji czegoś nie zniszczył, w to absolutnie nie wierzę.

Trening pierwszy

Z rzeczy nowych nieopodal jednego boiska stała plenerowa siłka. Widać, że niedawno postawiona, bo oklejona unijnymi flagami koszmarnie. Zdążyłem sobie szarpnąć kilka krótkich serii, kiedy ukazała mi się sylwetka człowieka wykonującego powolne ruchy. Znaczy się – ktoś Taiji ćwiczy. I faktycznie, to kolega Tomek wykorzystywał ostatnie chwile przed treningiem, na osiem kawałków brokatu. Równo o godzinie 10-ej pojawiła się reszta ćwiczących wraz z mistrzem Ly oraz jego żoną (i oczywiście Jankiem, Marzeną i innymi),
I jeszcze mała dygresja – nie znajdziecie tu wielu fotografii z tego wydarzenia, bo po pierwsze okazało się, że mistrz Ly nie lubi być fotografowany, a po drugie – ja naprawdę nie potrafię robić zdjęć w trakcie treningu. Albo ćwiczymy, albo pstrykamy. No już tak mam. Mam obiecane trochę oficjalnego materiału fotograficznego z tego wydarzenia, to wrzucę.
Trening z mistrzem
Mistrz Ly prowadzi trening bardzo ciekawie. W zasadzie nie pokazuje masy szczegółów. Było tego przez ponad dwie godziny akurat tyle, żebym zapamiętał. Podzielił nas na grupki i każda z nich ćwiczyła swoją część formy. A mistrz i jego żona (swoją drogą również wysokiej klasy nauczycielka) krążyli między nami udzielając uwag. Dzięki temu mało było chwil, kiedy wszyscy stali i podziwiali jak ćwiczy nauczyciel. Na dokładkę grupę, do której trafiłem, często doglądał Janek, który pilnował byśmy przypadkiem nie stworzyli nowego stylu Taiji, a wszyscy wiecie, że o to nie jest trudno.

Z rzeczy, które dla mnie były ważne (poza szczegółami budowy formy), to fakt, że mistrz przywiązuje dużą wagę do nazw technik. Trochę mnie to zdziwiło, bo Janek najczęściej używa słów „tu”, albo „teraz” oraz liczebników porządkowych. Przy okazji okazało się, że to co ja nazywałem uderzeniem pięścią w dół, w przekazie mistrza Ly nazywa się „Formowanie pięści i uderzenie pięścią w dół”. Ta niewielka różnica uświadomiła mi, że zupełnie zaniedbywałem to, co ta prawa ręka tam robi. Ciekawe czy jest tam więcej takich kwiatków?

Ogólnie mówiąc mistrz prowadzi trening fajnie – niewiele mówi i dużo pokazuje, a najważniejsze, to pozwala nam dużo ćwiczyć korygując nas w biegu. Wszystko spokojnie – po prostu pokazuje i ćwiczy z nami, tak więc cały czas mamy wzór do naśladowania. Jego ruchy są wyraźne, widać masę szczegółów.
Egzamin
Po obiedzie był egzamin. Egzamin był inny niż te, które znam w YMAA, ale emocje zdających były takie same. Kiedyś może opiszę różnice i to, dlaczego uważam że egzaminy i ich zdawanie ma sens. Największą różnicą między egzaminami w YMAA, a tymi dzisiejszymi było to, że tu zdali prawie wszyscy. Nie różniły się tylko pod tym względem, że były bardzo długie. Przed egzaminem miałem możliwość wziąć udział w czymś w rodzaju egzaminu testowego. Ćwiczenie przy muzyce, to nie jest moja mocna strona. Na dokładkę nie pomagało mi też to, że w nagraniu podawane były kolejne nazwy technik, gdyż z chińskiego wyłapywałem tylko pojedyncze słowa np. Pipa.

W przerwie
Krótki spacer po okolicy. Obok jest park dworski z zabudowaniami i z pięknymi starymi drzewami. Szkoda, że akurat wtedy było tam dużo ludzi. No cóż, maj to czas na komunijne przyjęcia.


Drugi trening
Mistrz Ly poszedł, by dokładnie obejrzeć filmy z egzaminu. W ten sposób wystawiał oceny. A my ćwiczyliśmy trzecią część formy (to w YMAA coś jak końcówka drugiej i spory kawałek trzeciej), a wszystko to pod okiem Janka i Marianne Plouvier. Też fajnie uczy, nieco inaczej. Nie jestem jednak w stanie tej różnicy zdefiniować. Mistrz dołącza do nas po ponad godzinie, aby przedstawić wyniki egzaminów. Błędy omówił bardzo dokładnie demonstrując prawidłowe wykonanie. Wiem, że wieczorem odbył się też pokaz nagranych egzaminów z omówieniem mistrza.

W sumie
Jestem zadowolony, że pojechałem, choć rano aż kusiło pozostać w łóżku. Dobrze się ćwiczyło, choć poza formą liczę, że pojawią się kiedyś ćwiczenia pchających dłoni. Ale może po prostu muszę się częściej pojawiać na treningach i wtedy się doczekam? Mam szczerą nadzieję na następne takie spotkania.

PS. Dziękuję Jankowi za możliwość uczestniczeniu w spotkaniu.

Krzysiu świetnie napisane, tak było!!! Dzięki za zdjęcie w końcu widać, że też czasem ćwiczę 🙂
Potwierdzam. Masz nawet certyfikat.