Kupa mięsa

Grupę „Kontratak” obserwowałem od dawna. Tak, na FB, czyli niczym Yang Lu Chan podglądał Chen Chang Xinga zza muru. Przede wszystkim kojarzę ją z osobą Michała Mani — jednego z instruktorów tej szkoły. To szkoła zajmująca się Systemą (Sistiemą), a głównym źródłem jej przekazu jest wersja Michaiła Riabko. I to pewnie dlatego czułem do nich pewien sentyment, bo ma to związek z pewnym warsztatem sprzed lat. Warsztatem, po którym nic już nie było takie samo. Jednak to wspomnienie, to materiał na zupełnie inny odcinek.

no wiem, mają swoją estetykę

Z obserwacji wiedziałem, że Michał pojawia się czasami w Warszawie i organizuje niewielkie warsztaty treningowe. Przymierzałem się do uczestnictwa, ale miałem pewne obawy. Cóż, PESEL nie paznokieć, nie odrośnie, a ja trochę obawiałem się tych padów ze związanymi na plecach rękoma na tłuczone szkło rozsypane po podłodze. Do czasu. Dokładnie do momentu pojawienia się ogłoszenia o warsztatach pod nazwą „Gimnastyka wojownika”. Noooo trochę mi to pachniało modnymi ostatnio słowiańskimi klimatami. Ale w opisie stało, że:

Czego nie będzie? Fitnessu, powtórzeń, współzawodnictwa… Po te rzeczy możesz pójść na inne zajęcia. Będzie przekrojowy trening ogólnorozwojowy nastawiony właśnie na świadomość ciała, by poprzez jej pogłębienie zadbać zarówno o siłę (bo przecież, jako faceci lubimy być silni), o mobilność (bo może za dużo czasem siedzisz) i o koordynację psychoruchową/zręczność.

No i dobra, było jeszcze coś o przeciętnych możliwościach fizycznych, a te, jak się zepnę, są od biedy w moim zasięgu. Zapakowałem cztery litery w siedemnastkę i pojechałem. I co? Ano nic, bo pojechałem tydzień za wcześnie :). Ale za to poznałem trasę.

Siedem dni później poszedłem już jak do siebie. Warsztaty odbywają się w szkole tańca mieszczącej się w starej kamienicy na Nowolipkach, na ulicy Wolność. Ciekawy jest źródłosłów nazwy ulicy. Otóż w XVIII wieku stało tam więzienie i na tę ulicę wychodziła brama, przez którą wypuszczano więźniów na rzeczoną właśnie wolność. Więc nazwy się nie odmienia – nie ma ulicy Wolności, ale jest ulica Wolność. I może jeszcze fakt, że moja babcia, mówiąc tym miejscu, zawsze używała szyku przestawnego. Mówiła na Wolność ulicy i teraz już się nie dowiem dlaczego. Sama kamienica również interesująca. Przetrwała, ponieważ tylko przylegała do granic warszawskiego getta. A Niemcy naród dokładny, po powstaniu w getcie palili wszystko, ale tylko wewnątrz murów.

Warszawa to ładne miasto… i całe moje

Wracając do warsztatów. Na sali było nas raptem trzech, plus Michał. Pewnie długi weekend majowy zrobił swoje, ludzie na wyjazdach. Mnie to nie przeszkadzało, bo cenię sobie takie ekskluzywne spotkania. Nie znałem nikogo, zupełnie nowe środowisko, ale przeważało srebro we włosach — znak czasów.

Znakiem charakterystycznym warsztatów z Sistiemy jest rozmowa. Nie wiem, jaki jest właściwy cel takiego rozpoczynania zajęć, mam wrażenie, że ma to działać jak herbata u mistrza Zhai’a. Mamy poczuć się swobodniej, rozluźnić mentalnie. Na szczęście pogaduszki są krótkie i upewniają mnie tylko co do intencji prowadzącego. Będziemy pracować nad zrozumieniem ruchu. Bardziej mnie to bawi niż powtarzanie lewego sierpowego.

prowadzący (drugi z lewej) w dobrym towarzystwie

Co ćwiczyliśmy? Standardowo nie będę opisywał, bo to bez sensu. Zapraszam do spróbowania. Dałem radę, więc faktycznie nie trzeba było być herosem. Możliwości fizyczne starszego pana ze znaczącą nadwagą wystarczają i nawet moja sztywność, wypracowana przez lata siedzenia przed kompem, nie stanowiła zapory do nieprzebycia.

Większość ćwiczeń znałem, niektóre z rzadkich spotkań z Sistiemą, inne były zmodyfikowanymi ćwiczeniami, które praktykuję często. Większość ze stylu Yang. W przekazie Yang Jwing Minga przywiązuje się dużą uwagę do tak zwanej „fali” w kręgosłupie. Fajne to — rozluźniające i zdrowe. Taki Qi Gong Białego Żurawia by pasował. Część ćwiczeń z Chuo Jiao Fanzi, gdzie też przywiązuje się wagę do specyficznej pracy kręgosłupa. Niektóre ćwiczenia pojawiały się jako podstawa w Bagua. Nawet ten czteroosobowy balet z piłkami (wiem, to brzmi dziwnie) znamy mi z Tai Chi, tylko że ja go ćwiczę solo, piłeczki używam mniejszej i toczę ją pomiędzy nadgarstkami. Ale każdy ćwiczony element poznawaliśmy z nieco innej strony. Czasami okazywało się, że coś, co wydawało mi się proste, po drobnej modyfikacji stawało się KOszmarem. Często dumę trzeba było chować głęboko do trzeciego ogrzewacza.

sala na Wolność ulicy, jak zwykle nie zdążyłem zrobić żadnych zdjęć na treningu – to jest jedyne

Jedynym aspektem ćwiczeń, które rzadko dotykam na swoim treningu, było to, co robiliśmy na podłodze, czyli „tarzanie się” w różnych konwencjach. Pozycje leżące, to nie jest to, co często się widzi na treningach Tai Chi. Może czasami Marek na CJF coś podobnego wprawadzał, ale chyba niespecjalnie znajdował w tym zrozumienie grupy.

Czas zleciał szybko, pierwszy raz na zegar spojrzałem po 90 minutach, to znaczy, że ani nie było nudno, ani specjalnie trudno. Zbyt trudne ćwiczenia zniechęciłyby mnie do próbowania. Oczywiście nie mam nic przeciwko przełamywaniu barier, ale jeśli Ci zupełnie nie idzie, to z treningu nie ma frajdy. Michał potrafił dobrać ćwiczenia tak, byśmy mieli szansę coś poćwiczyć i mieli z tego przyjemność.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Muszę jeszcze wyjaśnić skąd tytuł. W tym celu odstąpię od swojego zwyczaju nieopisywania ćwiczeń. Otóż już w przedszkolu mieliśmy taką zabawę. Jeśli któryś z nas się przewracał, reszta ferajny rzucała się na niego z okrzykiem „kupa mięsa” i układała się w tytułową kupę. I tu ćwiczyliśmy podobnie (no może bez okrzyków). Zasadą tej praktyki jest ćwiczenie w dyskomforcie. Czasami ciężko jest znaleźć miejsce na oddech, a tu trzeba jeszcze umieć wydostać się spod tych bezwładnych ciał i to bez stosowania zbytecznej siły. Raczej trzeba kierować się przestrzenią, gdzie można wykonać jakiś ruch niż siłować się z leżącą na człeku masą ciał partnerów. Naprawdę dobre, ale i ciężkie ćwiczenie.

scena niczym z filmu „Krwawy sport” – zdjęcie z netu

W podsumowaniu — spokojnie mogę polecić. To oczywiście nie jest Tai Chi i jak to mnie kolega wyśmiał: „sto srok za ogon łapiesz”, ale nikt nikomu nie każe ćwiczyć Sistiemy. Z drugiej strony – czemu nie wziąć sobie do domu jakichś ćwiczeń, albo koncepcji? Albo przynajmniej nauczyć się czegoś o sobie? A przecież, jak to powiedział Tales z Miletu, „Najtrudniej jest poznać samego siebie” (a Sławomir Mrożek dodawał „Tylko co dalej?”).

i pracują z dzieciakami!!! Może to jest jakieś źródło inspiracji?

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz