Ideą Międzynarodowego Dnia Tai Chi (MDTC) jest przetoczenie przez świat fali energii 🙂 – w tym celu każdy, o godzinie 10:00 (swojego czasu), powinien ćwiczyć. Ja w tym roku postanowiłem świętować razem z praktykami z Wysp Zielonego Przylądka. A ponieważ dojazd do Praji (stolicy tego kraju) okazał się skomplikowany, wylazłem wcześniej na trawnik robić swój własny trening, łącząc się telepatycznie z egzotycznymi wyspami.
Oczywiście dworuję sobie nieco. Owszem, poćwiczyłem o nietypowej jak w ten dzień godzinie, bo trochę drażni mnie to święto. Zupełnie jak Dzień KObiet. Byłoby fajnie, jakbyśmy się kiedyś spotkali, wszyscy ćwiczący (a w zasadzie większość), w jednym miejscu, powymieniali wiedzą, poznali…
Ale dość. Tai Chi poćwiczone było, obowiązek spełniony, a miałem jeszcze przed sobą wolny wieczór. Zapakowaliśmy się więc z Danusią do komunikacji miejskiej i pojechaliśmy do Muzeum Azji i Pacyfiku (MAiP). Ja tam miłośnikiem muzeów nie jestem. Doceniam rolę, jaką spełniają, ale sam łazić – niespecjalnie lubię.
Oczywiście są wyjątki. Takim wyjątkiem jest właśnie MAiP. Pewnie dlatego, że jest to bardzo żywe miejsce. Bardzo często odbywają się tam różne spotkania, pokazy i warsztaty. O wielu z nich już pisałem. Tym razem, w ramach cyklu „Tradycyjne gry i sporty Azji”, miał miejsce „Dzień szermierki samurajskiej”.

Całość brudnej roboty, tj. machanie bokenami, przypadło szkole Ken Sei Kan. Szkoły doświadczonej w tego typu działaniach, bo widzę po zdjęciach, że to już ich nie pierwszy raz.
Tak więc pędzimy z Danusią pięćset dziewiątką, potem tramwajem, aby się tylko nie spóźnić. Ja czytałem Hagakurę i wiem czym może się skończyć spóźnienie. Sepuku niewyjęte… a ja w dresie. Well, nie chciałbym wyglądać niegodnie z rozprutym brzuchem… lepiej się nie spóźnić. Wpadłem w ostatniej chwili. Warsztaty były dwa. Szczupłość sali spowodowała, że ilość miejsca dla uczestników była ograniczona. Jednocześnie na warsztatach udział mogło wziąć zaledwie szesnaście osób. Zachowywanie zasad BHP w przypadku sekcji, która ćwiczy tradycyjną szermierkę nastawianą na skuteczność w zabijaniu, może brzmieć dziwnie… ale szanuję dbałość. Jeszcze jakby ustawili nas, ćwiczących, w szachownicę, to każdy miałby więcej miejsca do machania bokenem i co za tym idzie – mniej stresu.


Bardzo mi się podobał trening prowadzony spokojnie przez Pawła Borkowskiego (drugi i trzeci dan różnych organizacji — nie znam się), niemalże dostojnie, jak to przystało na samurajów. I nawet kiedy prowadzący podciągał spodnie, żeby pokazać ustawienie stóp, to wcale nie wyglądał jak braciszek Tuck przebiegający przez błoto. Pełna profeska. Mimo, że to zaledwie kilka cięć z lewej i z prawej… (to znaczy z tej drugiej prawej, bo oczywiście pomyliłem), było to bardzo pouczające. Nie oszukujmy się. Niczego się nie nauczyłem. W godzinę, to można tylko liznąć temat i to przez papierek.
Ale musiało się podobać. Agnieszka (ćwiczy ze mną Tai Chi w Akademii Yiquan) oczy miała jak 7,50 i to nie drobnymi. Specjalnie przyjechała na pierwszy warsztat, aby poćwiczyć i została na drugi, żeby nagrać. Musiało się też podobać innym. Na moich warsztatach była nas trójka w specjalistycznych ubiorach treningowych. W pierwszym rzędzie stał gość w aikidockiej hakamie, obok przedstawiciel sztuk chwytanych w niebieskim gi oraz ja – w szarym dresie i legijnej koszulce.


Druga część dnia szermierki to pokaz. Mogliśmy zobaczyć czym się różni ich prawdziwy trening od tego, czego dotknęliśmy na warsztatach. Trening w parach: od prostych akcji, do skomplikowanych układów. Skomplikowanych, ale krótkich. Z jednym mieczem, z dwoma, z jednym przeciwnikiem i z kilkoma. I wszystko na pełnym speedzie. I tego im zazdroszczę. Tej dosłowności, dzięki której nie ma miejsca na ściemnianie w treningu.

Co jeszcze? Dowiedziałem się, że pomimo mnogości stopni, wszyscy ćwiczą w tym samym ubraniu (ale zapomniałem nazwy). Tylko wysokie dany mają prawo w niektórych sytuacjach nosić kimono. I znów myślałem, że w kimonach to tylko gejsze chodzą, a okazuje się, że nie. I że ta szermierka jest bardziej wojskowa niż cywilna. Sztuka skierowana do niższej warstwy oficerów i podoficerów. Wskazywała na to nieliniowa charakterystyka sekwencji walki, w których ćwiczący często miał przeciwnika za plecami.
I tak. Podobało mi się… niestety. Doba nie jest z gumy… niestety.


PS… właśnie licznik opublikowanych wpisów przekroczy 800… sam się sobie dziwię…
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.