Wstaję rano, tak jak do roboty… ale nigdzie nie muszę jechać. Zaglądam do szuflady przy łóżku i liczę skarpetki. Jeszcze dwie pary, czyli do końca wyjazdu dwa dni. Dopiero po dłuższej chwili i wykonaniu kilku operacji matematycznych, wiem jaki to dzień tygodnia. Tylko czy to ma jakieś znaczenie?
Jestem wyjechany prywatnie, a to znaczy, że nie muszę chodzić do roboty. Mimo tego, że wolne, to zajęć mam sporo. Radek zaprosił mnie na obóz swojej szkoły i robię tu za ticzera. Kiedyś i ja, i on ćwiczyliśmy z tego samego przekazu. Ja miałem więcej pasków niż on i jak jechałem do niego na obóz (bo to już nie po raz pierwszy) było łatwiej. Ot, jak widziałem, że ktoś robi formę inaczej niż to wynikało z moich wyobrażeń o egzaminacyjnym kanonie, to mu to mówiłem. Potem pokazywałem moją wersję i odchodziłem w stronę zachodzącego słońca w nimbie tego, który wie lepiej. Teraz się nie da…
śnieżne góry Świętokrzyskie
Ćwiczenie z kimś, kto ma inne doświadczenie, jest trudne, bo najpierw musimy znaleźć wspólny język. Kiedy tym językiem jest forma, to luzik, kiedy jednak wiele ruchów ćwiczymy inaczej – zaczynają się schody. To pomieszanie języków, ta Taiczowa Wieża Babel nie jest spowodowana tylko tym, że Radek zmienił źródło wiedzy, a ja zacząłem ćwiczyć inne przekazy. Różnice wynikają także z tego, że nawet kiedy nosiliśmy te same tagi na koszulkach, to nie zawsze ćwiczyliśmy w tym samym czasie i u tych samych instruktorów. Moja wiedza i jego wiedza, to niby ta sama figura geometryczna, ale zbudowana z innych klocków.
Teraz nawracanie ludzi, którzy ćwiczą w Radkowym Kwonie, to jak zawracanie wody kijem – jest bez sensu i tylko można wilka złapać. Skupiamy się więc na rzeczach prostych plus sporo Qi Gongu. Nie mogę przecież pozmieniać ludziom formy, bo i tak potem będą to odkręcać,
Miałem wrzucić fotkę z jakiegoś spaceru po okolicznych lasach – wszak na podnóże Łysej Góry mam kilkaset metrów – podziębiony jestem jednak i raczej nie wychodzę na zewnątrz. Wiem, siara… ale może jeszcze będzie okazja? Na szczęście znalazła się dobra dusza i mnie poratowała kilkoma zdjęciami.
Wokół nas śnieg, a jedyny problem, to problem z zasięgiem, którego tu nie ma. Za to pod salkę, w której ćwiczymy, podchodzą bażanty i śnieżne koty. Te koty, to na pewno inny gatunek niż Filetosław – samobieżna futrzasta grzałka do foteli, który śnieg pewnie tylko przez szybę widział. Tutejsze koty nurkują pod śniegową pierzynkę niemalże jak delfiny.
zamęt w głowie
Trochę zazdroszczę „moim podopiecznym”, tego że jak kiedyś wracałem z obozu, to ja miałem mętlik w głowie. Zawsze potrafili mnie sprowadzić na ziemię. Nie ważne gdzie to było, nie ważne kto. Zawsze pokazywano mi, że są jakieś rzeczy, które muszę poprawić, zrobić lepiej. Mogłem potem tygodniami znów układać swój świat wokół siebie.
Koleżanka powiedziała mi coś takiego: „po pierwszym moim obozie, na który przyjechałeś, miałam ochotę Cię zabić. Przed obozem myślałam, że umiem pierwszą część, a po obozie nie mogłam zrobić pięciu ruchów. Ale teraz myślę, że to fajne jest…”. Ja to chyba mam farta, bo tak mi czasami potrafią dwa, trzy razy w tygodniu moje widzenie świata zaburzyć. Zupełnie jakby ktoś non stop puszczał kaczki po tafli jeziora mojego porządku świata.
Taki Adaś na ten przykład… już myślę, że umiem kopać, a jak kopnę Adasiową kościstą goleń, to bardziej boli mnie niż jego. A taki Jiuzhizi – jak przychodzi na trening, to wiem, że coś zauważy, podpowie. Nie, że skrytykuje, by myślę, że jemu to przyjemności nie sprawia, myślę że on to nawet by chciał powiedzieć… „OKey KO OKey”, ale uczciwy jest, co mnie będzie w konia robił.
być wegetarianinem
Albo taki Marek – możesz go próbować oszukać w sparingu, a on i tak zawsze znajdzie dziurę w obronie, zawsze coś tam wetknie. Możesz się do bólu starać, a jemu nawet brew nie drgnie. A Janek? Ten znów jak coś zrobisz dobrze, to nic nie powie. Jakoś mu się przy mnie usta nie zamykają, tyle jest do poprawki (chociaż raz mnie nie poprawił – dumny byłem do chwili, kiedy powiedział, że to dlatego, że się spieszy). Andrzej Kalisz? Ostatnio spowodował, że moje pojęcie o roli zakorzenienia legło w gruzach.
POŁOWĘ MOICH NOTATEK PSU NA BUDĘ teraz. Moje wieczorne rozważania o zakorzenieniu! Wszystko poszło się paść! A Rodor, Aśka, Marzenka, inni?
Ale dobrze, kiedyś się tego nauczę i będziecie mieli.
Póki co, mam nadzieję, że to moje „szukanie dziury w całym” nikogo do treningu nie zniechęci.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
A ja… cóż wrócę z większym ego. Czyli jak znam życie – z większego konia na zbity t…ek spadnę. I dobrze…
PS. I jeszcze jedno. Zrobiłem na sobie następny eksperyment. Zostałem tygodniowym wegamenem… mrożąca krew w żyłach relacja wkrótce.
Oj nie wiem ale zdaje mi się że wpadłeś w jakiś dołek. Myślę ze chyba zawinił ten wegetarianizm. Już wkrótce wrócisz do swojego pudełkowego jedzenia.
w sobotę koniec wegetariazmu…. Filet już się chowa pod fotelami
kostka bulionu warzywnego czyli czysta zywa chemia i od razu zmienia sie nastawienie do wewnetrznych przemian energetycznych, nabiera sie wigoru a jednoczesnie wciaz w stanie wege
KO – czyli po powrocie zaczniesz biegać po sklepach w poszukiwaniu wegetariańskich mielonych i parówek ;)?
Czekam twego powrotu: weszliśmy w część formy z kopnięciami :P.
A o „energii” qi miałem wczoraj ciekawą krótką rozmowę z AK po obejrzeniu na treningu 1 części dokumentu o 6 stylach taijiquan 😀
Miałem nadzieję, że na mnie poczekacie. Dyskusje mi streścisz.
A kopnięć już się nie mogę doczekać, póki co powtarzałem to co robiliśmy do tej pory…