W poszukiwaniu spokoju

Sobota, 05:30 rano. Jeśli ktoś ma zamiar naładować akumulatory, trzeba się przemóc i wstać tak wcześnie. Plecaczek już gotów, wystarczy tylko zdążyć na tramwaj. Tu akurat nie ma mowy o żadnej obsuwie. O tej godzinie następne połączenie będę miał za dwadzieścia minut, a to może rozwalić misterny plan.

Jest wiosna (nawet ta astronomiczna), rześki poranek, a ja jadę do Kampinosu. Umówiłem się z Młodym na microtrip. Cóż to takiego? To taka współczesna nazwa dłuższego spaceru. Jeszcze nie wyprawa, ale już nie spacer. W planie prawie dwadzieścia kilometrów marszu. Jeśli chce się choć część tej trasy zrobić w ciszy i spokoju, to trzeba zacząć tak wcześnie.

podwarszawskie lasy

starość. Patrząc na moją fryzurę od tyłu chciałoby się zaśpiewać: „Gdzie jest słonko kiedy śpi”.

Z Młodym spotkaliśmy się w Truskawiu, takim przedmieściu Warszawy. No wiecie, ładne wille i płoty, płoty, płoty. Tu mnie jednak nie drażnią aż tak bardzo, to jednak wieś. Dojazd mam tu wygodny, bo już w czterdzieści minut od wyjścia z domu (w tym piętnaście minut czekania na przesiadkę) dojeżdżam na miejsce zupełnie pustym autobusem. Miejscowi jeszcze śpią, a warszawiacy są zbyt leniwi.

Pierwszy etap to przejście przez rozległe mokradła. Na szczęście są tu długie drewniane pomosty, można dzięki temu przebrnąć ten odcinek suchą stopą. W czasie wojny te bagna chroniły miejscową partyzantkę przed atakami Niemców. Cel pierwszego etapu drogi jest związany właśnie z wydarzeniami, które miały tam miejsce w 1944 roku. W miejscowości Wiersze, ale zanim tam dotrzemy…

Młody jak dziecko, zatrzymywał się co chwila

Maszerujemy, więc gadamy o wszystkim i o niczym, konsekwentnie pomijając politykę, to nie jest temat do lasu. Czasami tylko Młody zatrzymuje się, żeby coś nagrać na swoją nową zabawkę. Rozwala mi tym rytm marszu, ale ostatecznie nie idziemy na czas. Takie małe odwołanie do Tai Chi… Formy właśnie nie należy przerywać, bo potem trzeba się od nowa rozpędzać. Przy długim marszu spróbujcie tak iść i zatrzymywać się przy każdym ładniejszym drzewie.

spotkanie z łosiem

W pewnej chwili coś przykuwa moją uwagę, coś, co zauważam kątem oka. Pomiędzy drzewami stoi klępa — czyli samica łosia. Stoi i się nie rusza. Czytałem kiedyś o szkoleniach wojowników ninja. Uczyli się oni sztuki niewidzialności. I nie chodziło tu o zakrzywianie światła i przestrzeni, ale właśnie o znikanie dla świadomości ludzkiej. Sztuczka w skrócie polegała na tym, żeby wtopić się w otoczenie przez bylejakość ubioru, poruszać się płynnie i opróżnić umysł z myśli. Takie niby jestem, ale nikt mnie nie widzi. Łosie mają to obcykane do bólu. Ludzki umysł szybciej zarejestruje gwałtowny ruch niż płynny, może to stanowi istotę sparingu w Tai Chi.

łoś nawet jak biegnie to się nie rusza

Wracając do łosia – to bydle kolorystycznie ledwo odróżnia się od otoczenia (zresztą który facet odróżnia brąz od brązowego?), a o jakąś specjalnie wielką aktywność umysłu też tego zwierzaka nie podejrzewam. Klępa stała pomiędzy drzewami z miną: „mnie tu nie ma, idźcie dalej swoją drogą”. To niemal jak Obi Van Kenobi w „Gwiezdnych Wojnach”, tyle że jemu udawało się wpłynąć w ten sposób na umysły szturmowców.

Kilka kroków dalej trafiamy na następne miejsce z „dobrą energią”. To skrzyżowanie dwóch gruntowych szlaków. Zazwyczaj w takim miejscu miejscowa ludność stawiała krzyż. Poza stricte religijnym miały one także inne znaczenie, czasami bywały znakami granicznymi lub były traktowane jako drogowskaz. Ten spotkany nie był specjalnie stary, ale za drzewem znaleźliśmy ten oryginalny.

Na rozstaju dróg… – to zespół VOX niegdyś śpiewał

cmentarze we Wierszach

Po dwóch godzinach docieramy do pierwszego celu wycieczki. Cmentarz partyzancki we wsi Wiersze. W 1944 Kampinos był areną ciężkich walk pomiędzy akowską partyzantką a oddziałami niemieckimi, a w Wierszach stacjonował sztab grupy „Kampinos”. Cmentarz jest niewielki z trzema rzędami białych krzyży. O tej porze, kiedy wokół słychać było tylko ptaki, robi duże wrażenie. Stojący nieopodal duży pomnik jakoś z tym wszystkim nie współgra swoim kształtem. Jak dla mnie nie musi, nie ma obowiązku – mogę stać do niego tyłem.

mały, zagubiony w lesie, surowy
cmentarze wojenne to takie moje hobby – wiem, trochę chore

Po krótkim odpoczynku wyruszamy dalej. Czas ogarnąć jakieś śniadanie. Wszystkie wiktuały mamy przy sobie. Szukamy tylko wiaty ze stołem. Tych, jak na złość, jest niewiele. Minęliśmy już jedną na początku wędrówki, ale to było zdecydowanie za wcześnie. Drugą mamy nieopodal następnego celu naszej podróży. Po kilku godzinach marszu jajecznica z kiełbaskami smakuje jak małmazja. Do kiełbasek mamy jeszcze moją ostatnią produkcję — pastę z liści rzodkiewek. Proste do wykonania, polecam każdemu, jakby co służę przepisem.

no, diety to my tego dnia nie przestrzegaliśmy. Niczym u Maneta – śniadanie na trawie

powstańcza mogiła

Drugim celem podróży są mogiły powstańcze z 1863 roku. To także pamiątka po potyczce stoczonej tu przez powstańców z przeważającymi siłami Rosjan. Spotkanie tragiczne przegrane, zakończone rozbiciem powstańczej jednostki. Na miejscu spoczywa siedemdziesięciu pięciu nieznanych powstańców (większość ciał została zabrana przez rodziny). Obecnie jest to oznaczony betonowym krawężnikiem kawałek trawnika, obok którego stoi wysoki, żelazny krzyż, datowany na rok 1922.

Cała trasa to dwudziestokilometrowa pętla. Wracając spod mogiły powstańców, spotykamy coraz więcej ludzi. Las jest dla każdego, nie mogę więc narzekać na tłumy. Chciałem ciszy? To wyruszyłem rano, co moje, tego mi nikt nie zabierze.

kawałek prostej, jeszcze cieszymy się brakiem ludzi. Jak w Warszawie w czasie majówki 🙂

medytacja w marszu

Początkowo spotykamy tylko nam podobnych wędrowców, z którymi mijając się, pozdrawiamy się cicho. Potem pojawiają się rowerzyści, biegacze i na koniec zwykli spacerowicze. Jak pisałem, las jest dla każdego. Nawet dla rowerzysty, który mija mnie bez ostrzeżenia, wyskakując znienacka zza moich pleców. Obaj z Młodym dochodzimy do wniosku, że my to jacyś aspołeczni jesteśmy, nie przepadamy za ludźmi w lesie — wolimy łosie, przydrożne krzyże i leśne cmentarze.

Z zapchanego o tej godzinie parkingu w Truskawiu uciekamy z przyjemnością, co widzieliśmy to, nasze.

ładny widoczek

Nie było o Tai Chi. No cóż, życie nie składa się tylko z powtarzania formy. Ja, po tych kilku godzinach marszu, napakowałem się spokojem i naładowałem akumulatory. Każdy następny trening rozpocznę mniej skażony otaczającym mnie stresem. Myślę, że przebyty dystans też można potraktować w kategorii treningu. Ten czas spędzony w otaczającej nas zieleni (Młody zauważył, że mimo wczesnej wiosny las jest zielony), działa jak dobra medytacja, taka w ruchu — czyli niemal jak Tai Chi. Polecam każdemu, tylko wstańcie wcześnie rano.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


PS. Większość fotek jest autorstwa Młodego (te podpisane). W ramach reklamy zapraszam www.gotowynajutro.pl.

3 komentarze do “W poszukiwaniu spokoju”

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz