Właśnie okazało się, że znalazłem jeden nieopublikowany tekst z wyjazdu na Tajwan. Jakoś mi tak umknął w nawale innych spraw. Praca, trening i inne takie durne, przyziemnie błahostki. Byłoby miło, żeby niektóre z nich zniknęły. Choć z drugiej strony… Cóż warte jest życie bez swojej soli. Mógłbym przytoczyć tu przykład jednego z odcinków serialu Kosmos 1999, ale samo pamiętanie tego serialu czyni ze mnie emeryta.
Przejdźmy więc do wspomnień z wyjazdu. Aż mi się milej zrobiło, kiedy to przeczytałem. Zaczynamy.
Poprzednio napisałem o wizycie u wiekowego rzemieślnika produkującego pieczątki. Takiego pieczątkarza, nawet nie wiem, jak taki zawód się nazywa po polsku. Mam wrażenie, że w Polsce obecnie pieczątki i tak robi już tylko laser. To jednak nie o tej mojej ulubionej, malutkiej pieczątce będzie ta historia.
obrazki z tuszu
Przytaczając swoją tajwańską przygodę pisałem, że próbując nawiązać konwersacje z dziadkiem w czasie oczekiwania na koniec wycinania wzoru, pokazałem mu pieczątki, pracowicie zbierane podczas podróży. Cóż to było takiego? Otóż na Tajwanie praktycznie wszędzie można znaleźć pieczątki, będące pamiątką z odwiedzanych miejsc. To znaczy nie same pieczątki, ale tylko ich odbitki. Sama pieczątka to może nie jest taki ewenement, pamiętam, że kiedyś przywiozłem taką pamiątkę z Biskupina, czyli widokówkę z pamiątkową pieczątką. Wiem nawet, że kiedyś byli kolekcjonerzy zbierający takie egzemplarze kopert (znalazłem takiego jednego w necie), ale uwierzcie mi, że nie w takiej ilości jak na Tajwanie.
Pieczątki można znaleźć nie tylko w miejscach będących atrakcjami turystycznymi, ale także w sklepach, hotelach, na stacjach kolejowych, lotniskach i w punktach informacji turystycznej (to akurat nie jest dziwne). Były też w świątyniach i knajpach, znalazłem też jedną na ulicy. Była przymocowana do występu muru obok poduszeczki z tuszem. Według Jiuzhizy mówi ona o knajpie, która się tam kiedyś znajdowała.
Pierwszą pieczątkę znalazłem na stacji metra, nieopodal hotelu, w którym miałem swój pierwszy nocleg w Tajpej. W mieście jest ponad setkę stacji metra i na każdej z nich jest inna pieczątka. Każda z nich pokazująca jakiś charakterystyczny budynek w okolicy, coś, co dało nazwę stacji. Niestety nie miałem czasu zjeździć wszystkich.
pamiątkowe pieczątki
Jeszcze wtedy myślałem, że to taki pomysł zarządu kolejki, ale potem Fiodor pokazał mi pieczątki w świątyni. To akurat była świątynia, w której lwy były przybrane w wielkie słomkowe kapelusze. Te kapelusze to jakiś ewenement, gdyż normalnie lwy świątynne nie posiadają nakryć głowy (nikt z miejscowych nie wiedział dlaczego). Na pieczątce przedstawiono właśnie tego lwa w kapeluszu.
Potem już jakoś poszło, zachorowałem na pieczątkoholizm. Gdzie tylko byłem, rozglądałem się za tymi cudeńkami. Nie wszystkie były dziełami sztuki, niektóre wyglądały jak wyciągnięte ze starego zestawu „Mała Poczta”, ale miały swój urok.
Śmiesznie było w Kaoshiungu, tam na stacji kolejowej obok siebie funkcjonowały dwa okienka, Jedno to informacja turystyczna, a drugie kolejowa. Zarówno w jednej, jak i w drugiej były pieczątki. Po jednej? NIE!!! Bywało, że było ich całe pudełko! Na przykład pieczątka będąca pamiątką po ostatnim mundialu i to w kraju, gdzie nie widziałem ani jednego boiska piłkarskiego (oni tam w baseball grają, czyli grę polegającą na tym, że jeden rzuca piłką, drugi wali kijem, a reszta biega bez sensu). W Taizhong natomiast, kiedy przybijałem pieczątki z informacji turystycznej, pani widząc mój zapał (języczek miałem przygryziony czy co?), wyciągnęła dodatkowe pudełeczko, zawierające egzemplarze wycofane z użytku.
Pieczątek było tak dużo, że w Tajnanie, na terenie pałacu pierwszych chińskich władców Tajwanu, znalazłem dwa stanowiska: jedno w sklepie z pamiątkami, a drugie… przed sklepem.
Kiedy pieczątek nie było w zasięgu wzroku, wystarczyło o nie poprosić. Jak? Wystarczyło angielskie słowo „stamp”, ruch imitujący przybijanie, a w ostateczności po prostu pokazywałem zeszyt, w którym je zbierałem. Zawsze się coś znalazło. Kiedy w hotelu w Kaishongu okazało się, że nie mają żadnej pieczątki dla turystów. Przemiła pani recepcjonistka z zaplecza przyniosła mi tę, którą normalnie pieczętują faktury.
wspomnienia z podróży
Drzewiej taka pieczątka działała tak, jak obecnie aparat cyfrowy. Kiedy gdzieś jechaliśmy, kupowało się zbiór pocztówek, opatrywało odnośną pieczęcią (lub opisem z datą) i pokazywało się znajomy jako łupy z wyprawy. Obecnie robimy setki zdjęć, które giną nam później w umierających coraz szybciej notebookach.
Często, kiedy pracowicie odbijałem pieczątki w swoim zeszycie, Tajwańczycy interesowali się moim zbiorem. Oglądali go razem ze mną, komentując, najczęściej zupełnie niezrozumiale, znalezione tam okazy. To prawie tak, jakbym pokazywał im album z podróży.
Jak już pisałem, przywozimy z wakacji setki zdjęć (sam tak zrobiłem, przytargałem ich prawie tysiąc). Potem rzadko do nich wracamy. Przywozimy też różne kurzołapki rzadko mające jakąś wartość sentymentalną (choć akurat uważam, że z razem z Danusią mamy dobrą rękę do pamiątek), ale te pieczątki to był strzał w dziesiątkę. Wracam do nich często, na pewno częściej niż do cyfrowych fotek, i naprawdę są w stanie przywołać wspomnienia. To nie jest tylko i wyłącznie obrazek, to taki zapalnik (w SQL’u nazywa się to trigger) wywołujący eksplozję wspomnień, skojarzeń i emocji.
W sierpniu wybieramy się z Danusią do Chin, mam nadzieję, że mój zbiór pieczątek związanych z podróżami się powiększy. Ciekaw jestem, czy w Chinach kontynentalnych ten zwyczaj jest równie popularny. Choć będąc w Kantonie, nic takiego nie zauważyłem, ale wtedy jeszcze nie byłem „chorym na pieczątki”.
pieczątki w popkulturze…
Nie sposób przy tej okazji nie wspomnieć o słynnej scenie z filmu z czeskiego filmu „Pociągi pod specjalnym nadzorem” (film ten miał premierę kilka dni po moich narodzinach). W jednej z jego scen pojawia się dyżurny Całusek, który na jędrnej pupie koleżanki Zdenki odciska całą gamę pieczątek kolejowych. Ponoć jest to protest przeciwko czemuś tam, choć ja myślę, że chodziło o pokazanie gołej dupy.
Nie dość, że jesteś poszukiwany przez Urząd Skarbowy w Kaohsiungu, to jeszcze przez chińskie służby – jedna pieczątka jest wywrotowa ;]
U nas, czy u nich?
Pytasz o zakres poszukiwań? Jeśli o pieczątkę, to wątpliwość budzi tajwański robocik-kolejka trzymający za rączkę japońskiego robocika-kolejkę — są przyjaciółmi 🙂
ufff, oba robociki są Tajwańskie
Tajwański robocik przedstwawia pociągi typu „slow”. Wyglądają i kursują jak podmiejskie. Ten niby japoński to przedstawiciel linii szybkich. Tańwańskie koleje nie są jakieś super noweoczesne więc szybkie pociągi wyciągają tak do 200 km/h.
Jest jeszcze kategoria medium wygodne i czyste, a w każdym wagonie jest taki duży gar z ciepłą wodą. Kursują jak nasze pośpiechy. Wyspę można objechać w obie strony do okoła a pociągi kursują bardzo często.
Są jeszcze kolejki pochodzące z czasów japońskich najczęściej kursują wgłąb wyspy.przypominają nasze wąskotorówki.
Towarzyszu, nie kombinujcie. Tajwański robocik ma na imie Tajwan, a japoński Japonia. I są opisani, jako buddies. A jeśli nawet tajwańskie (czyt. chińskie) są wolniejsze, to jeszcze gorzej dla Was ;]
oki… to ja się już poddaje samokrytyce
E tam. To nie te czasy. Napiszesz esej, w którym wysuniesz hipotezę, że Biskupin najprawdopodobniej zamieszkiwały plemiona chińskie (kultura pieczątek na pocztówkach) i będzie git 😉
Tajwański akurat na tej pieczątce wygląda bardziej opływowo.. Jechałem takim z Tajananu do Tajpej.