To fragment byłego przeboju, byłej gwiazdki piosenki. Tak mi się teraz ta fraza kręci po głowie. Już tłumaczę dlaczego. Jestem wyjechany na morze. Urlopuję, ale nie tak jak każdy normalny człowiek. Jestem na obozie u Andrzeja Kalisza. W zasadzie, jeśli chodzi o materiał, to nie ma jakichś fajerwerków. To impreza dla początkujących. Czyli uczymy się od początku, od podstaw. Ja jednak lubię słychać korekt, bo staram się sprawdzać, czy przypadkiem mnie nie dotyczą. Przy okazji też dowiaduję się czegoś o sobie. O tym, że myślałem, iż się w dobrą stronę skręcam, a tak naprawdę – nie. I że ćwiczenia podstawowe, a przynajmniej piąte z nich, to dla mnie nadal wielka tajemnica. Aaaa i jeszcze ten ruch przy „tragarzu”, fajnie wchodzi w plecy, jeśli tylko dobrze go wykonać.

Ale nie o tym. Jesteśmy nad morzem, więc cały pierwszy dzień ćwiczyliśmy na plaży — na bosaka. Drugiego dnia (bo oczywiście pogoda się zesr…ła) ćwiczyliśmy już na joginowej salce, którą mamy w ośrodku. Tak, tak — ośrodek jogowy, to i jedzenie bezmięsne przez cały tydzień. Sala do robienia sobie krzywdy w asanach, wyłożona jest dywanem i w butach wejścia nie ma… i tak już trzeci dzień ćwiczę bez butów. A przecież Juzhizy mi kiedyś mówił: „Jak zobaczysz ćwiczących bez butów — uciekaj”. Ale warunki są, jakie są.
plaża
Jakie wnioski? Plaża to ciężka sprawa. Stopy zapadają się w piasku. Ma to swoje dobre strony, bo trzeba się nauczyć przenosić ciężar tak, żeby się nie przewrócić. Tylko że piasek potrafi się osypać w ostatniej chwili. Dodatkowo plaża lekko pochylona w stronę morza. Dobrze, że Tai Chi takie mało dynamiczne jest, bo inaczej łatwo byłoby o kontuzję. Niestety to, co najbardziej przeszkadza to ludzie i nie chodzi mi o tłum, bo odeszliśmy ze 100 metrów i był luz. Bardziej chodzi o syf na plaży. Ćwiczymy boso, a tu ilość petów, jakie widziałem sporo przekracza średnią. To nieprzyjemne na maksa.
Wnioski: Tak fifty-fifty (po chińsku: ma ma ku ku) w przypadku Qi Gongów ok, jakby jeszcze woda tak wzroku nie przyciągała, jakby jeszcze te widoki po horyzont i młode damy przemykające chwilami w zasięgu wzroku. Qi Gong – jak najbardziej na tak. Jeszcze jakaś ciekawa forma i można ćwiczyć, czemu nie? Szczególnie, że nawet tu, pomiędzy Władysławowem i Jastrzębią Górą, można znaleźć naprawdę spokojne miejsca.

Natomiast Tai Chi, to naprawdę od święta tylko. Myślę, że jest masa technik, które lepiej będą pasować w takim miejscu. Bieganie, taplanie się w wodzie, wciąganie brzucha lub wpatrywanie się w horyzont.
dywan
Mieliśmy też sporo zajęć w salce, bo jak pisałem, padało przez większość czasu… nawet jak nie padało, to wiało. Jakby się kto w Kieleckiem powiesił. Trawnik, który pierwotnie mieliśmy przeznaczony na pole ćwiczeń, był tak miękki, że byśmy go do imentu zorali tymi obrotami na obciążonej pięcie, które w stylu Hao występują na bogato. Siłą rzeczy, skazani byliśmy na salkę z dywanem i prośbą, żeby w butach nie wchodzić… trudno – wojna.

Okazało się to bardzo przyjemne i chyba rozwijające. Przede wszystkim trening na dywanie (miejscami podwójnym) daje możliwość popracowania nad stabilnością i taką fajną miękkością stawiania stopy. Okazało się, że w butach trudno jest, tak naprawdę, pracować nad kolejnością przyklejanych punktów stopy. I to w zasadzie cała różnica.
W pewnej chwili uświadomiłem sobie, że ja od dawna ćwiczę bardzo podobnie. Przecież do Qi Gongów, które uprawiam w pokoju herbacianym, żadnych butów nie zakładam. Ale to jakoś inaczej, we własnym domu żaden dresscode mnie nie obowiązuje.

ogólne wnioski
To był fajnie spędzony tydzień… Taki obóz treningowy, ale bez wielkiego zadęcia, z elementami wakacji. Kilka godzin treningów dziennie, ale był czas i na rybkę, i na dłuższe spacery. Pewnie, gdyby pogoda dopisała, Danusia tak by się nie wynudziła. Choć się zarzeka, że się nie nudziła, ale pewnie tylko tak mówi. Nawet ta wegetatywna dieta nie stanowiła wielkiego problemu… suplementowałem to rybą i dało się przeżyć. I w zasadzie dobre to było.
Innym ewenementem była muzyka. W Akademii ćwiczymy do dźwięków przyrody: ptaszki i szum wody. Kiedyś mnie to rozpraszało, teraz już ich nie słyszę, mój słuch stwierdził, że to nieważne i wyciął z tła. W ośrodku Andrzej dość często zapominał zabrać ze sobą swojego głośniczka i wtedy byliśmy „skazani” na miejscową płytę z medytacyjnymi śpiewami… jakieś to hinduistyczne było, może harikriszna… nie wiem. Ja Hare Kriszna, to tylko z musicalu „Hair” znałem. Nie mam doświadczenia. Przez pierwsze dwa dni ryło nam mózgi, prostowało zwoje i zwijało jelita. Ale potem… wstyd się przyznać, zauważyłem, że spowolniło mi tempo ćwiczenia formy, choć może to meczowa „orenżada”, spożywana potajemnie z Rodorem na meczu Legii (wygrali 1:1 i 6:5 w karnych). Na koniec, właścicielka pensjonatu podarowała nam płytę z muzyką, jako pamiątkę po pobycie.


Fajnym rozwiązaniem były wieczorne wykłady… naprawdę fajnie było słuchać fachowca, który potrafi trzy godziny opowiadać o stylach wewnętrznych. Dla mnie inspirująca była opowieść o Sun Lu Tangu (opiszę przy okazji). Wysłuchaliśmy, obejrzeliśmy masę filmów obrazujących charakterystykę poszczególnych odmian wewnętrznych sztuk walk. Kiedy okazało się, że Krystynie spodobało się sportowe Tai Chi, przez salę przeszedł szmer dezaprobaty. Dopiero po chwili okazało się, że owszem tak, ale chodziło o wzory pikselozy pojawiającej się na ekranie, spowodowane fatalną jakością nagrania. Na szczęście wszystko się wyjaśniło, ale było blisko…
dobry chen?
I widziałem też dobry styl Chen. Na obóz przyjechała adeptka tego stylu. Nawet bardzo szybko przyswajała trzynastoruchową formę Hao, mimo że wykonywała ją z wyraźną obcą manierą. Tak jak człowiek uczący się języka obcego początkowo wymawia go z naleciałościami ojczystej mowy. Poprosiłem, by Luiza pokazała mi pchające ręce, które ćwiczy w swojej szkole. Wnioski okazały się ciekawe… na tyle, że muszę się temu bliżej przyjrzeć. Kontakt zachowałem.

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
I co?… no tyle. Teraz, w drodze powrotnej, pilnuję Rodora by nie usnął i kreślę te słowa. Następny, dobrze spędzony czas… oby tak dalej i jak to mówią na Żylecie… no dobra i tak mi Danusia wytnie, co mówią na Żylecie.
krzywym okiem KO










Jak wynika z tekstu: i ja tam byłem, miód i wino …. zaraz, zaraz, to nie ta bajka ;). Fajny wypad, szkoda, że pogoda nie dopisała :-/
Faktycznie… miodu i wina było najmniej… ale pamiętam jak oglądaliśmy mecz i ciągle było: „aleś mnie namówił, teraz nie usnę”.
😂 a to dlatego, że musiałem opisywać jak wyglądał każdy karny L, bo chowałeś się za ścianą, przez co ja miałem nerwówkę, a Ty spokój, bo w razie przestrzelonego lub obronionego karnego, mogłeś zwalić winę na mnie 😁
nie moge oglądać karnych… to nie na moje słabe serce
Ujrzałem oczyma wyobraźni rekonstrukcję końcowej walki z Big Bossa (Ty jako Brusiak, Rodor jako Zły) z tą różnicą, że walczycie boso i -miast murawy- badacie stopami dywan z niedopałków ;]
https://youtube.com/clip/Ugkxh_ESJVPKXwm9armHPlBg5ZPxHKcZGp21?si=QJI2oKvFR9Lhug7S
Rodor tak bardzo uwielbia Brusiaka, że mu go odstąpię.
Dziękuję Przyjacielu! Prawdę szumią o Tobie wierzby, że jesteś poczciwą Wielką Białą Pandą!!!
😡