Tai Chi nad Wisłą to nie jest oficjalna nazwa treningów, które mam okazję prowadzić. Tak sam je sobie nazwałem. Ładnie brzmi i oddaje okoliczności, w których to wszystko się dzieje. Impreza, zorganizowana przez firmę „Strefa Sportu nad Wisłą” reprezentowaną przez przemiłą parę: Kasię i Artura, odbywa się na plaży w okolicach ZOO.

Tai Chi nad Wisłą
Może trochę trudno nazwać to treningami – spotkania odbywają się na plaży, co samo w sobie stanowi wyzwanie, to jeszcze jak to w wakacje – nie spodziewam się, żeby ktoś pojawiał się zbyt regularnie. No cóż, po pierwsze – wakacje, po drugie – nie jestem jakąś specjalną szychą, żeby waliły do mnie tłumy, jak, nie przymierzając, na Pendereckiego. Nawet znajoma, która zapowiadała się jako gość, wolała byczyć się pod kołdrą niż poćwiczyć Taiji na plaży. Jak to mówi stare przysłowie pszczół: „Lepiej sobie pofiglować, niż nad Wisłą Qigongować” i ja to w zasadzie rozumiem.

Co robimy? Ćwiczymy sobie pięć ćwiczeń będących podstawą stylu Wu (Hao) oraz formę 9-cio ruchową. I tu powiem szczerze – trochę jestem zdziwiony, bo nie jest to technicznie specjalnie atrakcyjny materiał. To raczej powtarzanie w miarę prostych ruchów, a co za tym idzie, nieco nudne dla osób, które przychodzą na jednorazowy trening. Ale o dziwo… jeśli ktoś przyjdzie, to ćwiczy.
Dziś na dokładkę na treningu pojawiła się moja mama. Kiedyś już próbowała ćwiczyć Tai Chi, ale tak ją stresowało to, że nie może zapamiętać formy, że powiedziałem jej, żeby sobie odpuściła i dobrze jej to wtedy zrobiło. A dziś, o dziwo, wytrwała do końca bez problemu.

plaża
Plaża jak już pisałem, to ciężkie miejsce do treningu. Nawet do stylu Hao, w którym pozycje są krótkie i w miarę wysokie. Ciężkie jest to, że czasami jak postawimy już nogę i dobrze się zakorzenimy, to nagle przy przenoszeniu ciężaru, piasek ucieka spod stopy i wszystko się sypie. Myślę sobie, że takie doświadczenie czasami jest ok. A poza tym, jeśli chodzi o stroje treningowe pań, to wiecie… rządzą się one swoimi prawami.

Tłumów nie ma… ale za każdym razem kilka osób przychodzi. Organizatorka (Kasia) oprócz tego, że czasami sama ćwiczy, robi też zdjęcia. I dobrze, bo ja nadal nie umiem ćwiczyć i pstrykać fotek (a potem nie mam czego publikować). Dopiero na zdjęciach widzę rzeczy, które koniecznie należy poprawić a ja tego nie zauważyłem na żywo. Takie ticzerowanie to ciężka rzecz, po pierwsze samemu trzeba ćwiczyć dobrze tak, żeby świecić przykładem i na dokładkę nie skupiać się na sobie, tylko mieć oczy dookoła głowy i wyłapywać wszystkie błędy. Mniej mnie teraz dziwi, że niektórzy prowadzący siedzą na ławeczkach i dyrygują.

Jeśli ktoś ma ochotę poćwiczyć, zapraszam. Pięć prostych ćwiczeń oraz krótka forma i może znajdzie się ktoś chętny, by ćwiczyć w szerszym gronie po wakacjach?

Ps. Przy okazji zobaczcie co jeszcze można robić w „Strefie sportu nad Wisłą”, może znajdziecie tam coś dla siebie albo dla dzieciaków?
Tytuły gazet warszawskich powinny brzmieć „Panda Wielka widziana na wiślanym brzegu!” 😉 BTW kul masz ten sztandar – wygląda jak rekinia płetwa! A ludzi masz więcej niż Sifu Klajda na treningu!
albo taka szmata na kiju z którą biegali japońscy piechurzy….
Japońska szmata i chińskie tai chi nie lgną do siebie, KO! :O
czy swobodny przeplyw tych energii nie jest powodem wysychania Wisly?
czy jakies badania srodowiskowe dopuszczaja was do jej wytwarzania na brzegu?
bo potem plona gory plona lasy plonie Wisla tez
W papierach się zgadza…