,Pierwszy dzień nowego roku to już tradycyjnie spotkanie koleżeńsko – treningowe. Do tej pory spotkania te odbywały się na SKRZE, albo na Polach Mokotowskich. Jako że w tym roku organizowane at hoc, to i tematyka i miejsce były zupełnie inne. Przy tej okazji to świetny moment, żeby uzupełnić nieco mapę Warszawy w cyklu „Warszawa – miasto przyjazne treningowi”
Dziś spotkaliśmy się na Siekierkach. To była bardzo długo zupełnie zapomniana część metropolii. Ten fragment miasta, wciśnięty klinem pomiędzy zastawiony blokami lemingowski Wilanów, a łuk Wisły, jest prawie niezagospodarowany. Planów na to miejsce było sporo. W latach 30-tych XX wieku planowano zbudowanie tam miasteczka olimpijskiego dla imprezy, którą wymarzył sobie prezydent Starzyński. W naszych czasach chciano tam zbudować warszawską dolinę krzemową – ale nic tego nie wyszło, a ludzie odpowiedzialni za ten projekt trafili przed sąd.
Łuk Wisły długo był terenem zalewowym. Dopiero w 1926 roku wybudowano tam wały przeciwpowodziowe. Ludzie, którzy tu mieszkali, zajmowali się wydobywaniem wiślanego piasku, wyplataniem wikliny i wydobywaniem lodu. Z innych ciekawostek: na wysokości Mostu Siekierkowskiego był bród prowadzący przez Wisłę, gdzie przez długie lata znajdowało się popularne kąpielisko (pamiętajcie jednak, że w tamtych czasach, pod tą nazwą, funkcjonowało coś zupełnie innego).
Siekierki
Jedną z ciekawostek tego rejonu jest fort X. Pozostałości po jednym z fortów zewnętrznej linii Twierdzy Warszawskiej (o twierdzy pisałem tu). X w nazwie fortu oznacza, że ma on numer dziesiąty, a nie że wylądowywali tam kosmici (choć trochę szkoda). Fort jest całkowicie ziemny. W 1939 roku wojsko polskie z powodzeniem broniło się tam przed Niemcami, w 1945 było na odwrót – to Niemcy tym razem nieskutecznie bronili się przed Polakami. Niedaleko, na płycie czerniakowskiej, w 1944 roku Berlingowcy wysadzili nieudolny desant.
Po wojnie urządzono tam strzelnicę, a obecnie, po wybudowaniu Trasy Siekierkowskiej, okolice fortu uporządkowano, co wyszło nawet ciekawie.
Fort X (zwany też Augustówką), to jedno z najbardziej tętniących życiem miejsc związanych z Twierdzą Warszawską. Po wyprowadzeniu się wojska, teren został przejęty przez rozmaitych uprawiaczy sportów dziwnych. Jest tam tor do jazdy na rowerze i miejsce spotkań dla miłośników modeli sterowanych. My spotkaliśmy się na nieformalnym torze łuczniczym.
Ale po kolei… Umówiliśmy się na godz. 12:00. Nawet nie sądziłem, że mam tam tak dobry dojazd. Z Tarchomina dużo szybciej się tam dojeżdża niż do arbajtu, na ten cholerny Natolin. Byłoby dobrze, gdybym wiedział jak się przesiąść na Gocławiu… i uciekł mi autobus. Stwierdziłem, że w 20 minut to ja tam dojdę na piechotę.
zimowe strzelanie
A ZIMNO BYŁO… cztery warstwy polarów, profesjonalnej bielizny uzupełnionej oryginalną bluzą Legii Warszawa na niewiele się zdały. Już przechodząc mostem nad Wisłą… zamarzałem. Było się cieplej ubrać? Umówiliśmy się na łuczniczej strzelnicy. Tym razem nie w celu ćwiczenia CJF lub chociażby Taiji, a po to by postrzelać z łuku. Wielu z moich znajomych strzela z łuku. Juzhizi już tak mocno wkręcił się w ten sport, że można go spokojnie nazwać warszawskim Robin Hudem (to dlatego, że nie znam lepszego łucznika). Strzela też Adaś i Aśka – Aśka najczęściej strzela focha.
Na miejscu zostałem wyposażony w łuk, strzały, inszy sprzęt i ustawiony kopniakiem twarzą do celu. Początkowo trafiałem, ale w tarczę obok. A co mi tam… jak będę strzelał w stado bizonów, to i tak trafię.
Chwilami trochę żałowałem, że nie ganiamy z packami. Łucznictwo to trochę nieruchawy sport, ale za to bardzo towarzyski. Na pewno tak jest w moim wykonaniu. Pewnie obraziłem ludzi, którzy uprawiają strzelectwo. Bo naprawdę mogłem dziś sobie poobserwować ludzi mocno zaangażowanych.
I tak strzelaliśmy sobie z Łukaszem do stacjonarnych celów, a reszta towarzystwa zajmowała się strzelaniem do latającej piłki (od dawna wiedziałem, że nie lubią futbolu, a teraz zaczynam się ich bać – dobrze, że na Legię nie wpuszczają z łukami). Do takiego strzelania służą pierzaste strzały o wdzięcznej nazwie flu-flu. Nazwa bardziej mi przypomina imię francuskiej kurtyzany, nie żebym był bywalcem paryskich lupanarów, ale jak kiedyś będę, to będę mógł po wszystkim spokojnie powiedzieć : „To żaden wyczyn, mój znajomy miał takich osiem”. Strzałę flu-flu możecie zobaczyć na zdjęciu Juzhizi (ma jedną w kołczanie).
Fort X
Na koniec odbyliśmy niewielki turniej łuczniczy. Krótki, bo dłużej trwało ustalenie, który cel jest właściwy, nawet trafiłem raz tarczę.
Zresztą, chyba nie było tak źle. Co prawda dystans 15 metrów, to nie jest jakieś wielkie osiągnięcie – ale naprawdę dawno już nie strzelałem.
Może trzeba odkurzyć mój stary łuk i przestrzelić go raz na jakiś czas? Tak dla uspokojenia umysłu i żeby pozbyć się tej przemożnej chęci trafiania. Ot strzelać, by strzelać… jak w Taiji – cel nie jest najważniejszy.
Na koniec nie żegnaliśmy się zbyt długo ani wylewnie… zimno było, słowa zamarzały w gardłach i przypominały wypowiedzi flegmatycznego Angola.
Wyruszyłem w drogę powrotną do autobusu. Po drodze do mostu widać było skutki nagłego załamania się pogody. Dotychczasowa, wiosenna aura spowodowała, że na niektórych drzewach pojawiły się pąki…
Podsumowując Siekierki to miejsce przyjazne treningowi. Jest tu gdzie biegać (mimo mrozu widziałem kilku biegaczy), jeździć na rowerze, a dla adeptów różnych stylów kung fu też znajdzie się tu dużo miejsca, no i strzelnica łucznicza naprawdę rządzi.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Co do przyszłości tego miejsca, to zobaczymy. Wiadome jest, że miasto się musi rozwijać. Dla deweloperów teren z tak dobrą komunikacją z centrum, to gratka. Pewnie za jakiś czas to zabudują. Widziałem w necie już plany. Trochę szkoda, choć mam świadomość, że miasto się musi rozwijać. Mam jednak nadzieję, że zdążę jeszcze odwiedzić nawiedzony dom na Siekierkach, zanim obrosną go słoikowe blokowiska.
Wolę określenie Warszawski Hwarang, ale widzę, że klątwa Ruskiego z Bakalarskiej wisi nade mną :] BTW, bardzo ładny widok Warszawy z mostu Ci wyszedł. Chyba najładniejsza panorama miasta właśnie z tamtej strony się rozpościera.
A.. i teraz do mnie dotarło, że nie dałem KO strzelić ze szczotki do butelek w piłeczkę 🙁 No i KO, kurcze, nieruchawy sport? Już zapomniałeś jak yyyy 12 lat temu skakałeś na jednej nodze z łukiem? 🙂
Ale tym razem nie skakaliśmy… chyba tylko Łukasz jak już zamarzł dokumentnie. a szczotka? Myślałem że to tylko dla zaawansowanych. NA trzeci stopień…
zamiast siekierek lepsze bylyby „ciupaszki”, raz na ludowo
ciupaszki nie se górale mają – nasze są swojskie Siekierki
Tie Łysy!!! 😀 Ja cały czas szukam jakiegoś małego łuku z jajem. Może niedługo postrzelamy na naszej strzelnicy.
coś tam na Yelonkach leży i to nie tylko łuk…
Pomyślałem, że nagrany przez KO z narażeniem odmrożenia palców materiał nie może się zmarnować..
;]
podobała mi się shen fa Adasia w czasie biegu 🙂
trochę jak asystent dra Frankensteina 😉
Wow…. Nieźle, nic tylko pogratulować oka:)
sie ćwiczy, sie ma…
Więcej w tym trafu szczęścia niż mojego 😉
Czyli kto ma więcej szczęścia ten upoluje kaczuszkę i będzie miał co na ruszt wrzucić
to w koncu chodzi o to by sie napiac czy rozluznic
O to by potrafić przekształcić rozluźnienie w napięcie i na odwrót. To przecież boks przemian jest…
taki boks po chinsku