Szlakiem wielkiej niedźwiedzicy

Niczym w starej piosence (tak, wiem, większość nie kojarzy), pociągnąłem na zachód. Do miasta Wrocławia. Słowo „pociągnąłem” jest tu jak najbardziej na miejscu, gdyż podróż swą odbywałem właśnie pociągiem. No cóż, nie wszystkie podróże muszą być dalekie.

Czasu znów nie było dużo. Tak więc z góry przepraszam każdego, kogo nie powiadomiłem i nie zdążyłem się z nim spotkać. Plan gry naprawdę był napięty. W zasadzie zdążyłem się spotkać tylko ze Żwirkiem. Byliśmy ustawieni nawet na jeden trening, ale kolega Michał (czyli rzeczony Żwirek) był tak miły, że postanowił zrobić nam nocną wycieczkę po Wrocławiu. Nie wiedziałem wtedy, że nocna znaczy całonocna. Nie będę za dużo opisywał… Wrocław nocą fajny… Ludzi wywiało, ulice puste niczym w czasie jakiejś zarazy. Chcesz zrobić zdjęcie? To robisz. Nie musisz kombinować, żeby złapać kadr bez pałętających się bliźnich. Danusia zaglądała pod każdy kamień, szukając krasnoludków (taka wrocławska zabawa – polecam, fajna). Znalazła ich kilkadziesiąt, wliczając w to tego oryginalnego namalowanego jeszcze w latach osiemdziesiątych przez pomarańczową alternatywę. Ja podziwiałem mosty i architekturę, bo choć może nie wyglądam, to jestem miłośnikiem ładnych kształtów. Te łuki, kolumny, wypukłości i inne dekolty…

Wrocław nocą

Wrocek

Udało nam się też odnaleźć dużo wspólnych elementów Wrocławia i Warszawy – wszak Legia jako i Śląsk, to kluby posługujące się dokładnie takimi samymi barwami. Co prawda Żwirek coś mówił, że Śląska zieleń jest nieco inna… ale zielony, to zielony. Kto by to – poza Danusią – odróżnił. Poniżej kilka zdjęć ze zwiedzania.

pomnik szermierza… tym razem szpada jeszcze na miejscu (bo studenciaki kradną)
odrobina orientu… ogród japoński
„tajemniczy ogród” wrocławskiego Kirkutu
najmniejsza orkiestra świata
jak widać
Danusia za miniaturą archikatedry na Ostrowie Tumskim
ciekawe nagrobki – Grek i Rzymianin – kiedyś wrogowie, teraz mają to gdzieś…

Wieczorem mieliśmy okazję spotkać się na treningu. Obaj jesteśmy miłośnikami biczów (nie, to nie znaczy, że się nimi okładamy pasjami), więc przywieźliśmy do parku (byłym, poniemieckim cmentarzu) kilka biczy ze swoich kolekcji. Michał nie jest taki zasadniczy jak ja. Jego kolekcja biczy, poza żelaznym dziewięcioelementowym, zawiera różne odmiany tej broni, np. bardzo ładny kangur. Ja ograniczam się tylko do biczy dziadowskich i chińskich łańcuchowych. Łączy nas przede wszystkim to, że obaj uczyliśmy się od tego samego człowieka, z tym że ja czterdzieści pięć  minut dłużej :).

Trening nam wyszedł taki mało zorganizowany. Michał robił trochę swojej modliszki, ja spróbowałem Chuo Jiao Fanzi z jego długim mieczem (nie wyszło, za długi był jednak, albo ja za krótki), a potem porwawszy leżący pod drzewem miecz, poćwiczyłem formę Tai Chi Hao. Jeszcze trochę się przepychaliśmy, zademonstrowałem ręczną formę stylu Hao i wśród ciemności zawinęliśmy się do domu. I tak się cieszę, bo okazało się, że Jurek, obecny na treningu wrocławski adept Tai Chi, zainteresował się dziadowskim biczem – może okaże się, że nasza niewielka społeczność się rozrośnie?

twierdza srebrna góra

W dalszej części wojaży dotarliśmy do celu mojego krótkiego urlopu, czyli Kłodzka. Dlaczego Kłodzko? Bo jestem miłośnikiem wszelkich militarnych budowli, a Twierdza Kłodzko to takie „must have” miłośnika fortyfikacji. Nie będę tworzył tu przewodnika turystycznego, bo takich opisów w necie znajdzie się dużo (a i na pewno będą dużo lepsze). W skrócie zdążyłem zaliczyć największą w Europie górską twierdzę w Srebrnej Górze, najwyższy szczyt gór Sowich czyli Szczeliniec (Danusia wybrała Błędne Skały) i nocne zwiedzanie twierdzy Kłodzko. To ostatnie całkowicie wyjątkowe. Było to zwiedzanie nieco sfabularyzowane – cała grupa została wcielona do wojska pruskiego i przeciągnięta korytarzami twierdzy przy świetle rachitycznych świeczek. Mnie przypadła rola sanitariusza. Twierdzę w Kłodzku muszą jeszcze odwiedzić, bo suma summarum nie starczyło mi czasu, by zleźć ją za dnia. Za krótki ten urlop, za krótki…

wnętrza twierdzy Srebrna Góra
i rządząca tam Danka Markietanka… naprawdę!!!

Żeby jednak napisać coś, choć trochę związanego z protreningową tematyką tego bloga, wspomnę takie moje poranne rozkminki powstałe w czasie wspinania się na schody kłodzkiej twierdzy. Pewnie się nie orientujecie, ale Kłodzko to miasteczko bardzo filmowe. Nakręcono tam min. „Pierwszy dzień wolności” (1964), „Milion za Laurę” (1971), „Demony wojny wg. Goi” (1998) i kilka innych. Bo to naprawdę urokliwe miejsce jest. Pewnie najbardziej znanym filmem, w którym „zagrało” Kłodzko, była końcowa część serialu „Czterej pancerni i pies”.

twierdza kłodzka

Kłodzko – miasto o 22.00 kładzie się spać
skarby Dolnego Śląska
w dzień również można było odnaleźć chwilę wytchnienia od współczesnego świata
poranny widok z twierdzy na miasto

Tak, wiem – komunistyczna propaganda i te rzeczy, ale oprócz tego wspomnienia dzieciństwa. Tego nic nie przebije. Ale do rzeczy. W ostatnim odcinku jest scena, kiedy to nasza dzielna załoga dyskretnie wspomagana przez sowietskiego lejtnanta, po udanej akcji ratowania miasta wbiega po schodach na szczyt twierdzy Kłodzko, gdzie na tle wspaniałej panoramy miasta… no, nie będę spojlerował. Pomyślałem sobie, że jeśli Amerykanie mają swoje schody w Filadelfii, na które wbiegał Sylwester „Rocky” Stallone, to my możemy mieć własne, na które wbiegał o wiele przystojniejszy Janek Kos. Nie musimy się oglądać na anglosaskie wzorce, kiedy możemy mieć swoje własne. To, że węższe i bardziej kręte? To są schody na miarę naszych możliwości! One reprezentują naszą historię! No dobra… żartuję. Trochę. Kłodzko jeszcze odwiedzę i na schody wbieg… tj. się wdrapię. Jakby komuś udało się wcześniej niż mnie, to proszę, dajcie znać.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


kosmiczne formacje Szczelińca
redakcja „Tai Chi po polsku” na tle widoczku
spod samotnego drzewa – widok na Szczeliniec

Sam się sobie dziwię… codziennie setki schodów, ale dałem radę.

bieg czterech pancernych

o tam… Jeszcze dużo schodów do pokonania.

PS. No to okazało się, że nie odkryłem ani Ameryki ani żadnego innego kontynentu. Bieg po twierdzy się odbywa. Zaczęli w 2019, drugą edycję planowali na wrzesień 2020… więc byłem blisko!

Ech, być choć raz jak Janek Kos.

2 komentarze do “Szlakiem wielkiej niedźwiedzicy”

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz