Spotkałem się z kolegą
Bo kolega jest od tego
I wypada czasem spotkać się z nim
Siedzieliśmy do rana
A jego ukochana donosiła ciągle nowy zestaw win.
To tyle piosenka… Spotkałem się z Rodorem, żeby poćwiczyć, a prawdy w tej piosence jest niewiele, tyle tylko, że się spotkaliśmy.
Rodor jest często obecny na tym blogu, jeśli ktoś czyta mnie w miarę regularnie, to musiał zauważyć jego komentarze. Rodor, tak jak ja, jest w zasadzie Taikikowcem. Piszę w zasadzie, bo obaj nie stronimy od trochę twardszego podejścia do tematu. Lubimy kopnąć, uderzyć i widzimy w Taiji coś więcej niż tylko powolny relaksujący ruch. Aż dziw, że tak rzadko zdarza nam się ćwiczyć razem. Kiedyś nawet ćwiczyliśmy razem na jednej sali. W grupie którą nazywałem „Mordercami Rodora”. Lekko nie było, ale potem czasowo nałożyło mi się to z boksem i wizja treningów u pana Petrycha zwyciężyła.
Rodor and Me
Rodor Taiji ćwiczył u mistrza Liu Yun Penga Chińczyka, dwukrotnego Mistrza Chin w walkach sportowych sanda. Mistrz Liu mieszkał przez pewien czas w Polsce (1992-2007), a przy okazji uczył takiego mikstu Wu Shu (Baji Quan i Xing Zi quan), oraz Taiji stylu Yang.
Rodorowe Taiji, jak już wspomniałem, to styl Yang. Inna odmiana niż moja, ale to akurat jest łatwe – Taiji Yang Jwing Minga, jak na polskie warunki, jest bardzo inne.
Ponieważ dawno się nie widzieliśmy, to część treningu zajęła nam dyskusja i pokazywanie sobie. Musieliśmy przecież w jakiś sposób ustalić zasady treningu ;). Przy okazji okazało się. że musimy też ustalić wspólne słownictwo. Dyskusja co mamy pod… tą, no… pośladkami, czy pal, czy deskę doprowadziła nas do wspólnego wniosku, że słowem kluczowym jest tu szukanie.
Nie będę opisywał ćwiczeń, w skrócie powiem, że podobały mi się szybkie pchające dłonie, które udowodniły mi, że jeszcze trochę mi brakuje czucia i idei króciutkich form podwójnych (mam nadzieję, że zapoznam się z tym bliżej). Skupię się na wnioskach.
Po pierwsze. Nadmierne przywiązywanie się do ćwiczeń rutynowych powoduje, że człowiek uzależnia się od ich ograniczeń. Bo, że ćwiczenie rutynowe jest ograniczone, to fakt. Sama jego rutynowość jest ograniczeniem. W efekcie, kiedy w czymś w rodzaju „silniejszego centrowania” Rodor pchał na twarz, to ja tego nie broniłem. A po co? W centrowaniu nie atakujemy twarzy. Wyszło więc moje „za dużo rutynowego centrowania, za mało szarpania się za wsiarz”.
mistrz Liu Yun Peng
Po drugie. Nadmierne przywiązywanie się do ćwiczeń rutynowych powoduje, że zaczynamy myśleć schematami. A to jest złe. I dla tego tak ładnie odprowadzałem ręce Rodora na boki, a on się tym niewiele przejmował. Po prostu mój ruch był za obszerny.
Rodor
A po trzecie. Jak miałem towarzystwo Rodora, to nie wstydziłem się tak bardzo iść na Ruski Gym, który znajdował się nieopodal. Nawet spotkaliśmy tam pewnego MMAowca, który był zainteresowany tym, co tam robiliśmy w krzakach ;). I okazało się, że wcale się ze mnie nie śmiali, że nie dałem rady podciągnąć się na drążku, ale okazało się, że niskie poręcze do pompek to świetny wynalazek. Będę stosował.
Mam szczerą nadzieję, że to spotkanie, to będzie początek nowej historii.
Rodor zważniał po spotkaniu z Tobą i ostatnio kazał mi czekać pod bramą 30 minut zanim zszedł :>
Przed zamkniętymi wrotami Klasztoru Shaolin czekali po kilka dni, albo i miesięcy ;). Żarty na bok – Jiuzhizi: very very sorry, wszystko przez wyciszenie telefonu i rodzinny zjazd :). Będę pokutował pieszą wyprawą na półwysep koreański i obiecuję, że po moim powrocie na twych kolanach pojawi się najjaśniej świecąca urodą gwiazda K-popu 🙂
Stephanie Kim Bo-kyung? Obiecujesz? :))
Pewnie 🙂
KO – wielkie dzięki za to treningowe spotkanie, które przywróciło mi wiarę w to, że jeszcze będę mógł się ruszać :). Wartość takich spotkań jest dla mnie nieoceniona, ponieważ KO w swej naturalnej skromności nie napisał, że to On demonstrował świetne ćwiczenia, które razem wykonywaliśmy: od praktycznych „czuciowców” poprzez – jak ja to nazywam – tuishou games, czyli nie klasyczne pchanie, ale różne fajne „zadaniówki” :), a skończywszy na elementach poznanych u Andrzeja Kalisza na seminarium, o którym ostatnio pisał oraz qigong „dzwonu”. Koniecznie trzeba powtórzyć takie spotkania, a kto wie może i usystematyzować cyklicznie 🙂
też mam nadzieję…
Czyli finalnie ćwiczyliście Chen. Bo tam jest, jak wiadomo WSZYSTKO i jeszcze więcej (to jest dyżurny komentarz za Roberta, bo jak wiadomo, ktoś musi ;))
dzięki… już myślałem że sam będę musiał
A, Chen.. ćwiczyliśmy w latach osiemdziesiątych, ale potem od tego odeszliśmy 😉
Krzyś – jest gorzej ze mną niż myślałem: wielkie dzięki za wyprostowanie moich błędnych mniemań i powrót na właściwą ścieżkę doznań :). Oczywiście, że ćwiczyliśmy Chen skoro tam jest wszystko, a nawet więcej :). Byliśmy nawet w okolicach źródła….
żeby nie być gołosłownym… (z ang. nudewords)
🙂