To jedna z rodziny wewnętrznych sztuk walki (obok Taiji, Bauga, Hsingi). I choć mistrz Hong (nauczyciel mojego nauczyciela od Chuo Jiao Fanzi) twierdzi, że podział ten jest sztuczny, wymyślony na potrzeby białych baranów, to tak mocno zakorzenił się on w naszych (baranich) łbach, że będę się go trzymał.
Nie znam się zbytnio na tej całej wewnętrznej rodzinie, ale kiedyś usłyszałem o teorii mówiącej o tym, że owe style wewnętrzne, to są style z gruntu chińskie. Natomiast te zewnętrzne, to jest to, co Bodhidarma przywlókł ze sobą, czyli przyszły z Indii. Niby, że kultura chińska taka wewnętrzna, przepływy i energia, a Indie to wyrywanie kończyn i siła, siła, siła. Na mój gust teoria ta jest tak samo prawdopodobna, jak ta mówiąca, że moich przodków Sobieski spod Wiednia przytroczonych do kulbaki przypędził (jeden z moich rodzinnych genealogów tak twierdził). Jedna i druga teoria jest fajna, ale nieco życzeniowa. Choć to jest trochę tak, że Indie i Chiny, jako stare kultury azjatyckie, mają na swoim punkcie wzajemnie kompleksy, która to jest starsza i która bardziej klasyczna.
Ale dość wywodów historycznych – te kilka powyższych zdań i tak wyczerpuje moją wiedzę, i to z dużą nawiązką. Jak to mawiała moja nauczycielka fizyki w podstawówce „KO mniej beletrystyki, a więcej literatury faktu. Siadaj, znów dwa.” (oczywiście nick KO wtedy jeszcze nie funkcjonował). Potrafię mniej więcej rozpoznać krągłe ruchy Bagua i prostolinijne Hsingi, Ale Liu He Ba Fa to dla mnie tabula raza.
Liu He Ba Fa
W Polsce to też czarna dziura, na pewno większa niż w Chinach. Kiedyś trafiłem na info, że nawet żona przewodniczącego Mao pobierała nauki „wodnego boksu” (inna nazwa Liu He Ba Fa). Ponoć jej nauczyciel był jednym z niewielu, który nie właził jej do d… tak jak reszta. Wtedy to miało zły wpływ na zdrowie, które to czasami dość gwałtownie się psuło.
Jak to wygląda w Polsce? Otóż jak pewnie niektórzy wiedzą, a ja się przyznam samokrytycznie, że moją, pożal się Boże, karierę Tai Chi adepta zaczynałem w czymś, co się nazywa Stowarzyszenie Taoistycznego Tai Chi. No cóż, nie wiedziałem wtedy, o co w tym tak naprawdę biega.
W owej organizacji (nie nastawionej ponoć na zysk, a na zbieranie składek) oprócz Tai Chi nauczają także czegoś, co dla niepoznaki nazywają Lok Hup. To nic innego jak inna transkrypcją określenia Liu He Ba Fa. Z całej sztuki walki została im jeno forma. Coś jak w „Weselu” – ten gostek od złotego rogu, jak popił to mu się tylko sznur ostał. Nic, tylko się powiesić.
W 1999 (jako dzieciak marzyłem, żeby żyć w tym roku – „Kosmos 1999” kto pamięta, ten wie) byłem nawet na seminarium poświęconym nauce tej formy. Tylko pierwszej części, bo oni wtedy naukę dzielili na dwie części. Przyjechał do nas człowiek z Poznania. Na wstępie powiedział wtedy coś, co już wtedy mnie zasmuciło : „Wiecie, w Kanadzie są ludzie, którzy uczyli się tego od mistrza, oni uprościli tę formą i przekazali ją innym, którzy ją uprościli i przekazali ją mnie. Ja was uczę czegoś, tak jak umiem, pewnie jeszcze bardziej uproszczonego”. Qrcze, piwo za szczerość. Ale tak naprawdę – może więc po prostu tego nie uczyć? W tym że to nie moja sprawa, kilka miesięcy później zostałem członkiem zarządu warszawskiego oddziału tej szkoły. Zobaczyłem wtedy na własne oczy, w którą stronę idzie kasa i poszukałem sobie innej przystani.
Historia
Teraz znów zmienimy trochę miejsce i czas, i przeniesiemy się do Kanady. Otóż w latach 60-tych z Hong Kongu wyemigrował pewien gość. Wedle Wikipedii został wysłany do Ameryki w celu szerzenia sztuk taoistycznych. Nie napisano jednak przez kogo (mam pewne podejrzenie – ale o tym później). Tym człowiekiem był Moy Shin Lin – późniejszy założyciel wspomnianej powyżej organizacji. Po jakimś czasie pan Moy (nawet w Stowarzyszeniu nie nazywają go mistrzem, więc pozostanę przy tej nomenklaturze) miał dość podróży i osiadł w Toronto. W tamtejszym Chinatown, rozpoczął nauczanie Liu He Ba Fa i Tai Chi. Ponoć ciężko mu było z tego wyżyć, mimo że nawet sypiał na sali treningowej. Dlaczego było ciężko? Ano dlatego, że próbował uczyć w sposób bardzo tradycyjny z nastawieniem na aspekt sztukowalkowy.
No, ale lata lecą, a żyć trzeba. Pan Moy przerobił nieco 😉 trening. Przestał mówić o zabijaniu i rozpoczął uczyć Tai Chi dla zdrowia, ale nawet wtedy nie zaprzestał nauczać rutynowych pchających dłoni. Teraz miał uczniów, i miał z czego żyć. Interes się kręcił i kręci się dalej. A Liu He Ba Fa? Jak już napisałem, pan Moy wkleił pewne elementy wodnego boksu do Tai Chi. Pełny przekaz miał być przekazywany tym, którzy byli bardziej zaawansowani i gotowi do cięższego treningu. Oto jak wygląda przekaz Liu He Ba Fa (tj. Lok Hup) wedle uczniów mistrza (lub uczniów uczniów, bo nie wiem).
Możecie mi wierzyć, że to jest naprawdę niezłe wykonanie w porównaniu z tym co widziałem w Polsce. Z tym, że chyba to nie jest Stowarzyszenie, tam też wielokrotnie dochodziło do schizm. Po śmierci pana Moy, w Stowarzyszeniu nie poszukano nowego nauczyciela, stwierdzili że sami pociągną to lepiej.
kto kogo uczył?
Ale, ale… nadszedł w końcu czas na to, by napisać skąd Moy Shin Lin znał Liu He Ba Fa. Czy była choć jakaś podstawa do przekazywania dobrej sztuki?
A historia miała się tak. Otóż pan Moy w 1949 przyjechał do Hong Kongu, gdzie w Yuen Yuen Institute (który to wywodzi się ze „Smoczej Bramy” sekty Quanzhen – yesss uwielbiam te nazwy) studiował taoizm, buddyzm i konfucjanizm (ufff, szerokie miał zainteresowania – stąd mam podejrzenie, że to właśnie ta instytucja wysłała pana Moy do Ameryki). Tam ponoć został mnichem (choć chyba nie można tego słowa rozumieć przez pryzmat katolickiego mnicha).
Reguła w Yuen Yuen Institute nie była zbyt ścisła, bo pan Moy dość ostro uczył się także sztuk walk (qrcze jak ja mu zazdroszczę… z czego on qrna żył?). Wśród jego nauczycieli wymienia się mistrza Liang Zi
Penga oraz jego ucznia „wewnętrznych drzwi” Wu Yi Huia (miał gość pecha do nazwiska, chyba że to imię) oraz jeszcze od znajomego mistrza Lianga niejakiego Sun Dit (Hsingi oraz pchające dłonie). Myślę, że bardziej uczył się od tego drugiego (*1). Dlaczego tak sądzę? Ano, znalazłem książkę o pewnym uczniu mistrza Lianga. Tam chińskim zwyczajem wymieniono jego zaawansowanych uczniów. Na tej liście nie ma Moy Shin Lina.
Oczywiście to o niczym nie świadczy. Takie listy czasami są wątpliwym źródłem wiedzy to po pierwsze, a po drugie w tej książce mistrza Liang przedstawia się jako nauczyciela Yi Quanu. Pokręcone to wszystko strasznie.
…i co miał z tym wspólnego Bruce Lee
Zajmijmy się jednak mistrzem Liang Zi Pengiem. Otóż był to dość wszechstronny człowiek. Nauczał Liu He Ba Fa, Tai Chi Quan, Hshingi, oraz dłoni Bagua. Na dodatek Qi Gongów taoistycznych – cokolwiek to ostatnie znaczy. Dla nas (maniaków Tai Chi) ważny jest między innymi dlatego, że ponoć nauczał Tai Chi samego Bruce’a Lee (o, tu o tym pisałem) – ale to było ponoć, bo do nauczania Brusiaka przyznają się chyba wszyscy, którzy w tamtych latach znajdowali się w Hong Kongu. We owej książce wspomina się, że Brusiak owszem uczył się u mistrza Lianga, ale właśnie Yi Quanu. Na dowód czego przytacza się fotkę ławeczki w parku.
Ale dlaczego napisałem ten tekst? Otóż dlatego, że znalazłem filmy, na których mistrz Liang wykonuje formę Liu He Ba Fa. A wygląda to tak…
Najpierw film starszy.
qrcze, jakby miał dodatkowe stawy w rękach…
A teraz ten film lepszej jakości.
I co jest inaczej? Qrcze, ten gość „ma coś pod skórą”. Nie znam się, zresztą ocenianie po filmach, to trochę wróżenie z baranich flaków. Wszyscy wiedzą, że lepiej napchać je krwią, kaszą, podrobami i ugotować. Ale powiedzcie sami czy nie ma różnicy? Zresztą po co pytam… mój ośmioletni laptop nie odpowie. I nie musi. Różnica jest jak między Legią Warszawa, a Victorią Sianów (bez urazy chłopaki z Sianowa).
Ja nie twierdzę, że nie osiąganie umiejętności mistrza jest złe. Ale nie dążenie do nich, to grzech śmiertelny powodujący, że każdy który go popełnia, będzie się smażył w tajciowym piekle (tam ponoć pod kuratelą Belzebuba po wieczność ćwiczy się biceps i pośladki).
Więc jeśli ktoś szuka…
…w Polsce Liu He Ba Fa, to niech da sobie spokój. Naprawdę lepiej jest zapisać się na kurs tańca towarzyskiego. Ale mam nadzieję, że kiedyś ktoś do Polski przyjedzie i będzie nauczał. Nie dla tego, że ja bym chciał tak fikać (no dobra, pewnie że bym chciał… Chciałbym umieć wszystko od Sumo, aż po sztuki walki tubylców z Azorów). Dlatego, żeby ludzie mogli wybierać: uczyć się dobrze u fachowca, czy szybko i po łebkach.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
I to by było prawie wszystko, bo chcę jeszcze napisać o Tai Chi wedle pana Moya, bo kiedyś obiecałem. Ale to materiał na następny post.
*1 – jest też wzmianka, że Moy Shin Lin uczył się Liu He Ba Fa w Chin Woo Athletic Association w Szanghaju. pewnie przed przyjazdem do Hong Kongu.
i jeszcze od autora: prawdopodobnie pochrzaniłem transkrypcje języka chińskiego za co serdecznie przepraszam
Pierwszy raz się tym zainteresowałem jak się jarałem „tybetańskim” białym żurawiem. W jednej z linii LHPF było taką wisienką na torcie i uczono tego na sam koniec, albo któryś z mistrzów doszedł do takiego wniosku, już nie pamiętam. Nie wykluczone, że S. Selby mógłby Ci coś o tym stylu powiedzieć 🙂
Filmik z Liangiem pod krawatem jest kul. Jak chcesz, znam fajny dach – możemy nagrać KO dla potomności ;]
Co do pana o groźnie brzmiącym imieniu, to może wygrywał w pierwszych 30 sekundach, a jak przeciwnik osuwał się z zakrwawioną twarzą po ścianie, ten obracał się do reszty i mówił „i chuj..” – i tak do niego przylgnęło 😉
Chyba jednak wolę „przybywam w pokoju”
przebywam.. 😉
„twierdzi, że podział ten jest sztuczny, wymyślony na potrzeby białych baranów, to tak mocno zakorzenił się on w naszych (baranich) łbach, że będę się go trzymał” – w żółtych baranich łbach też jest zakorzeniony :), podobnie jak style północne i południowe i kilka innych takich „klasyfikacji” 🙂
Hong mówił raczej ogólnie, nie wdając się w pochodzenie baranów – tak gwoli ścisłości ;]
czyli nie jest ważne jaki kolor ma barani łeb 🙂
poroze wazne?
A co? Doigrałeś sie? 😉
a jaki baran o tym wie, cale stado widzi poza nim samym
ja tam nie wiem… jezdem spod skorpiona
Sifu Kalisz doskonale zna historię Lokhupbafa czy Liuhebafa w wersji pana Moy i wie co to są trzy skarby południowego Yi-chuanu a ja bym dodał jeszcze czwarty wyciąganie(powiększanie „peng”). Pytać jego! Hi!
wiem 🙂 sporo część mojej wiedzy pochodzi właśnie od niego
Z tym, że Laoshi Kalisz jest bardzo negatywnie nastawiony do wszystkiego co pochodzi od wersji pana Moy i dlatego twierdzenie, że nie warto się tym zajmować sądzę też od niego pochodzi. Hi!
Prawda jest taka, tzw. wersje pana Moy tj. taiji, lokhupbafa nauczają
dwie organizacje STTC(Polska) i organizacje zrzeszone w I.A.T.L.A
link http://www.moytaichi.org/. I ja jestem w tej ostatniej w W.A.Ti.L(Warszawska Akademia Taiji i Lokhup.
Nie ma tu miejsca by się rozpisywać jednakże sifu Kalisz doskonale mnie zna.
Polecałbym te organizacje zrzeszone w IATLA ponieważ tam jest jeden nauczyciel główny taijii,lokhup pan Ben Chung.
W STTC zagranicznym to jest jakieś zbiorowisko i tam każdy inaczej uczy.
Ja używam pan(mister)po prostu z przekory bo nie byłem jeszcze z mister Ben na jego warsztacie ale tak na serio to mówi się po imieniu Ben.
Większość uczniów sifu A.Kalisza mówi mu po imieniu a ja zawsze się zwracam do niego Laoshi.
Jeśli chodzi o naukę za darmochę to ma swoje dobre i słabe strony tak więc nie będę zachwalał. Gdyby w STTC nie było ostrej dyscypliny to by się towarzystwo „rozeszło w palcach”.
Instruktorzy w STTC są w większości ignorantami bo twierdzenie, że inne ćwiczenia spoza tych standardowych w STTC są niezdrowe i zabronił pan Moy świadczą o braku wiedzy. Ja bym to inaczej uzasadnił, aby dane ćwiczenie opanować wewnętrznie nie można się rozpraszać na inne tylko wielokrotnie powtarzać to jedno czy dwa np. opuszczanie talii (don-ju) czy przesuwanie talii(tor-ju). Tworzy się tzw. stereotyp myślowy i ruch stanie się automatyczny dalej wyjaśni Laoshi Kalisz. Ignorant z STTC powie, że inne ćwiczenia są szkodliwe itp. i wygna ze stowarzyszenia. Hi!
Leung Tse Pang nauczyciel pana Moy doskonale się znał z Wang Xiangzhai i Leung Tse Pang oprócz LHBF nauczał taiji i i-chuanu w tym wypadku południowego, który trochę różni się od tego z Pekinu. I w LHBF w wersji pana Moy można spotkać te same pozycje, które są w yi-chuanie w zhan zhuang tylko o zmienionej nazwie. Tak więc instruktorzy z STTC nie wiedzą jak blisko siebie był yi-chuan i przyszłe STTC. Hi!
Jest film w necie jak pan Leung Tse Pang wykonuje ćwiczenie tor-ju i don-ju(kultowe ćwiczenia STTC) i podpisany ten film nauczyciel yi-chuanu Leung Tse Pang. Hi!
Sorry, alem się rozpisał.
Chengbao
Nawet nie wiedziałem że w Polsce jest jeszcze jedna odnoga przekazu od MSL mam nadzieję że lepsza. Choć bez urazy ale gorsza od STTC już być nie może.
Moja wiedza nie pochodzi tylko od Andrzeja Kalisza. Mam też swoje doświadczenia. Poznałem to środowisko dość dokładnie i wyrobiłem sobie zdanie. Dokładnie takie jak Twoje a może jeszcze bardziej negatywne.
Pozdrawiam