Opuszczona Syrenka. Ten tytuł może powiedzieć wszystko. Może to być historia miłosna o porzuconej pół-kobiecie, pół-rybie lub o złomowaniu legendy polskiej motoryzacji (tej z silnikiem od motopompy). Ale nie… będzie treningowo.
Wczoraj był taki prawdziwy pierwszy dzień wiosny. Ciepło, bezwietrznie i słoneczko dawało, że hej. Jak wyrwałem się w końcu z arbajtu pomyślałem, żeby zrobić jakiś otwarcie sezonu treningowego, tego zewnętrznego. Oczywiście to nie tak, że do tej pory ćwiczyłem tylko na sali, nawet przy śniegu da się wyjść do parku i coś pomachać, i znaleźć w tym frajdę. Nie mniej jednak, dopiero przy takiej pogodzie człowiek ma więcej frajdy we frajdzie.
Wybór w Wawie miejsc do trenowania jest duży… jednak pomyślałem sobie, że odwiedzę miejsce, w którym dawno mnie nie było. Chodzi o stadion „Syrenki” – wydawało się to dobrym pomysłem. Blisko stacji metra, a potem 15 min szybkim marszem i będę na sali na Sempołowskiej na treningu CJF.
Stadion „Syrenki” ma długą historię. Powstał w 1948 roku. Na ziemnym wale wokół boiska i bieżni zmieści się 2000 kibiców. Teren należy do Polibudy. Pięknie usytuowany, w centrum, na Polu Mokotowskim i, jak już pisałem, świetnie skomunikowany (metro, tramwaje, ścieżki rowerowe), ale niestety zupełnie zapomniany.
Ogólnie niewiele się tam działo. Pamiętam jeszcze jakieś mecze piłkarskich szóstek, które tam oglądałem. Już wtedy nie było murawy, tylko piach (jakby to zaśpiewał Bajm). Potem to już tylko organizowano tam koncerty i juwenalia.
Sami zobaczcie, jak to wygląda.
Po chwili wyjaśniło się dlaczego wstęp jest zamknięty. Otóż stadion ożył sportowo!!! Działa na nim szkółka golfa. Nie lubię tego sportu. Nie i już… choć pamiętam, jak brałem lekcje nad Wisłą, kiedy sam prowadziłem tam zajęcia. Nawet podobało mi się nap… tzn. uderzanie kijem w piłeczkę, ale nie podoba mi się, kiedy duży teren jest zajęty dla niewielkiej grupy ludzi. Żeby połazić z kijaszkiem po łące, to rozumiem, ale żeby zajmować tyle miejsca – to już nie. A tak, niestety, działa golf…
stadion Syrenki
Na jednym z poprzednich zdjęć widać niewielki daszek nad budynkiem stadionu. To „trybuna główna”. Kiedyś spotykali się tam Yi Quanowcy. Z opowiadań wiem, że było fajnie, bo w razie deszczu nie lało się na łeb, ale zapach moczu i szkła z potłuczonych butelek nie tworzyły dobrej atmosfery.
Oprócz tego na tyłach klubu „Stodoła” rozłożyły się szkoły jazdy ze swoimi placami manewrowymi. To też nie są dobre warunki do ćwiczenia Tai Chi, ale nic straconego, nieopodal jest jeszcze jedna miejscówka, którą można odwiedzić.
Po wyjściu na teren parku skierowałem się do tak zwanej „dolinki”, to kawałek trawnika otoczony niewielkimi pagórkami (Wawa jest tak płaska, że nawet jak coś ma 3 m wysokości, to już jest pagórek). To miejsce też ma swoją historię. Swego czasu zajęcia organizował tam Andrzej Kalisz ucząc w ramach Akademii Yi Quanu. Przeniósł się tam właśnie ze stadionu Syrenki.
W tym samym mniej więcej czasie spotykałem się w tym miejscu z kilkoma znajomymi (pozdrawiam Renatę i Kasię), by poćwiczyć Tai Chi. I nas wypędziły grupy sikających po krzakach bywalców okolicznych klubów studenckich. Nie, żebym miał coś przeciwko gołej damskiej pupie wystającej z krzaków – te jednak w większości były podpite.
juwenalia
Właśnie Juwenalia stanęły na przeszkodzie, by Syrenka stała się gniazdem dla naszej sekcji CJF. Otóż przy bodajże drugiej wizycie mistrza Honga, mieliśmy zadanie zorganizować trening gdzieś w parku. Ktoś podrzucił pomysł stadionu, bo dobre miejsce, równo i osłonięte od widzów. Trochę oponowałem, ale chłopaki byli tam wieczorem i było ok. Tego dnia akurat pojawiłem się tam jako pierwszy (miałem po prostu najbliżej z pracy) i w miejscu naszego treningu zobaczyłem bandę pijanych studentów biegających po wale stadionu. Były akurat Juwenalia i akurat tam odbywały się jakieś greckie zawody rodem z amerykańskich tanich komedii. Pech. Na szczęście po drugiej stronie Alei Niepodległości znaleźliśmy miejscówkę, z której korzystamy do tej pory.
Dziś myślałem, że będzie inaczej. Pierwszy dzień wiosny, więc może jeszcze się nie zbiegną, ale nie. Po godzinie ćwiczenia formy, na okolicznych pagórkach siedział już wianuszek młodzieży z puszkami w dłoniach. Na szczęście zajmowali się sobą.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Ja wiem, że powinienem potrafić się skupić i wyciszyć bez względu na okoliczności. Po to przecież się ćwiczy. Jednak jeśli można poćwiczyć w lepszych „okolicznościach przyrody” w miejscu, które ma lepsze Feng Shui, to czemu tego nie robić? Następnym razem pójdę jednak gdzieś indziej.
Cóż, Stadion Syrenki i „dolinka” sprawdzona, reporterski obowiązek spełniony.
Golf wyparł amerykański futbol :)) Modliszkowcy też w okolicy trenowali, btw..
Amerykański futbol to chyba przy Konwiktorskiej się pojawia… ale tam raczej nie pójdę ćwiczyć.