Świat zmalał… naprawdę. Kiedy zaczynałem w sobotę pisać te słowa siedziałem przy własnym biurku w Warszawie, ale jeszcze rano ćwiczyłem Tai Chi w japońskiej części Parku Oliwskiego, aby chwilę potem truchtać sobie po tartanie Stadionu Leśnego w Sopocie. Ogólnie w 3City byłem raptem 12h.
Czasy już nastały takie, że samoloty pomiędzy większymi miastami Polski śmigają jak metro od stacji do stacji, a jak się bilety kupi odpowiednio wcześniej, to w obie strony można się przelecieć za naprawdę niewielkie pieniądze. Bilety musiałem co prawda kupić na tyle wcześnie, że ominęła mnie następna sobota treningowa w Akademii Yi Quan.
Są oczywiście minusy takiego rozwiązania… i choć samej podróży jest 30 minut (ledwo się obsługa zdąży przelecieć z alkoholem pomiędzy siedzeniami – a tu już w dół), to pozostała godzina, półtorej, to czysta zabawa na lotnisku. Ściąganie butów, opadające spodnie, prześwietlanie betów i osobista rewizja (ale mnie ominęła, celniczka wybierała młodszych i lepiej ubranych 😉 )
Mnie jeszcze doszło opóźnienie jakie miałem w locie w tamtą stronę. Na szczęście wyjechał po mnie Rafał, cappo di tutti capi trójmiejskiego światka ćwiczących w YMAA i przy okazji często prowadzący seminariów Tai Chi/Qi Gong w Warszawie (no dobra, teraz nieco rzadziej, ale to nie jego wina).
Ogród Japoński
Jaki był plan gry? Po pierwsze wstać… Rafał zarządził pobudkę o 5.00 rano (wstawałem więc po 4 godzinach snu i po tygodniu pracy). Na 6.00 rano mieliśmy być w Parku Oliwskim. Musieliśmy być pierwsi, wszak Rafałowi nie wypada spóźnić się na własny trening.
Chłód poranka mnie obudził. Kiedy wychodziliśmy było jeszcze ciemno, a temperatura to było całe 5 stopni powyżej zera… dobrze, że szybko zaczęliśmy ćwiczyć. Poranne treningi Rafała są specyficzne. Sam organizator opowiada, że to trening dla niego, a kto chce może dołączyć pod warunkiem, że nie będzie wydziwiał i poćwiczy to co on. Tak więc nie miałem żadnych oczekiwań, po prostu chciałem poćwiczyć jakiś materiał YMAAowski. Była rozgrzewka i centrowanie.
Oj nie przepychałem się już od naprawdę długiego czasu. Z Rafałem pozwalaliśmy sobie nawet na sygnalizowanie uderzeń i Qinna (to ostatnie, to raczej tylko Rafał). Pojawił się też dawno nie widziany znajomy Adam (zwany Smokiem). Nie od razu go poznałem, dopiero kiedy poczułem jego siłę. Musicie bowiem wiedzieć, że Adam jest czynnym kowalem i nie potrzebuje żadnej siłowni ani innych wynalazków. Siłę ma, bo już…
Sam Ogród Japoński powstał w 2015 roku zadziwiająco dużym nakładem kasy. Zbudowano bramę jak do shintoistycznej świątyni, pawilon, dołożono kilka kamieni (za dużo) i posadzono wiśnie. Szkoda, że drzewa nie kwitły, bo widok musi być przedni. Dobrze się tam ćwiczy. Rano nikt się tam nie kręci, a na wypadek deszczu mamy spory drewniany pawilon.
jego wysokość lis
Na koniec, kiedy już odchodziliśmy, pojawił się on… On czyli lis we własnej osobie. Podszedł naprawdę bardzo blisko. Ale zanim zdążyłem wyciągnąć aparat i dobrze go skadrować, oddalił się z godnością. Złapałem go jeszcze z dość dużej odległości w bukszpanowym labiryncie.
Stadion Leśny
Na drugą część treningu pojechaliśmy do Sopotu, a dokładnie na Stadion Leśny (nie mylić z Operą Leśną, która mieści się zresztą nieopodal). Rafał ma bardzo rygorystyczny treningowy plan biegowy. Zaproponował mi, że kiedy on sobie pobiega godzinkę, ja będę miał czas by sobie poćwiczył coś swojego. Ale po krótkiej namowie postanowiłem zaryzykować i pobiec 5 km. Nawet niezły czas miałem. Oczywiście Rafał mijał mnie niczym TGV mija Pendolino (choć porównanie mnie do Pendolino jest mocno naciągnięte).
Ale pierwszy raz w życiu biegałem po tartanie. Trochę inaczej sobie to wyobrażałem. Tartan nie jest tak sprężysty, ani miękki. Jednak biega się po nim wygodnie. Wolę biegać po lesie, ale muszę przyznać, że możliwość dokładnej kontroli przebiegniętego dystansu, pozwala łatwiej osiągnąć zaplanowany cel. Kiedy miałem świadomość, że przebiegłem już połowę dystansu, a siły mam jeszcze dużo, to łatwiej się biegało – nawet przyspieszyłem.
Lekko było biegać. Wokół stadionu, na morenowych wzgórzach, rozpościerał się las, o tej porze roku już się zaczynał wybarwiać. Naprawdę dobre miejsce do trenowania. I ludzi mało. Po pierwsze – przyjechaliśmy o 8 rano, a po drugie – wejście jest płatne. Za 10 PLNów dostajemy całodzienny wstęp na stadion, czyste kibelki i możliwość wzięcia prysznica na koniec. Za trochę więcej PLNów jest też siłka i sauna – ale dla mnie ważniejsze były otaczające mnie widoki.
Obaj zakończyliśmy formami – ja Chuo Jiao Fanzi (to chyba były pierwsze formy CJF wykonywane w Trójmieście) i stylem Hao, a Rafał Białym Żurawiem i stylem Yang.
Obaj strenowani, ale chyba zadowoleni (w każdym razie ja na pewno), wpałaszowaliśmy śniadaniową jajecznicę.
…i do domu
Dzięki Rafał…, za możliwość pocentrowania i sprowadzenia mnie na ziemię w kwestii moich możliwości poruszania się w centrowaniu. Próbowałem oderwać nogi, ale mi nie wychodziło. Raz jeszcze dzięki – Tobie, Monice i Jaśkowi za nocleg, przyjęcie oraz transfer z i na lotnisko.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Tuż przed 14 wylądowałem w Warszawie. Nie ma lekko, mam wrażenie, że jeszcze nieraz skorzystam z podniebnej autostrady.
Ps. Qrde kiepski ze mnie reportażysta… dopiero teraz zauważyłem, że nie ma mnie na żadnej fotce! I kto mi teraz w to uwierzy?
Osobiście mogę zaświadczyć że byłeś, trenowałeś i dobrze się bawiłeś 🙂
Szczególnie na 10 okrążeniu :). Ale potem była radość…
Tak dla wszystkich najlepszy moment w biegu? Kiedy się można zatrzymać 🙂
a sprawdziles wplyw jodu ewentualnie Jody na swpje chi? ponoc ta ich zielona woda ma wiecej Jody niz jodu