Odmrażanie Rafała

Wyjazdowy cykl pracy związany z obecnością Korony K. powoduje, że zorganizowane życie treningowe przepływa mi ostatnio między palcami. Tym bardziej z radością przyjąłem informację o weekendowym seminarium Rafała Szulkowskiego w Białymstoku. Poniekąd była to historyczna impreza, bowiem w epoce panowania Korony K. nikt w YMAA jeszcze nie zdecydował się na organizację takiego spędu. To właśnie to tytułowe odmrażanie. Jeśli ktoś czytał jakąkolwiek moją relację z treningów z Rafałem, to już wszystko wie. Było dobrze… może bez fajerwerków, bo ciężko by nagle Rafał wzniósł się ponad wysoki poziom prowadzenia zajęć, który sam sobie od lat narzuca. Dla mnie sam fakt wyrwania się z rutyny ostatnich dni i poćwiczeniach z ludźmi był wystarczającym powodem, żeby się jarać.

W drogę wyruszyłem z Marcinem, mieliśmy więc dużo czasu, by pogadać o … jasne… treningu. Obaj pracujemy ostatnio przy projekcie Tao Move, mieliśmy zatem multum tematów do omawiania. Ten wyjazd również miał zaowocować czymś nowym. Zobaczymy czy się udało? Tak więc droga w jedną i drugą stronę minęła jak z bicza strzelił. I tak wsadziłem tu dwa interesujące mnie ostatnio tematy: Tao Move i strzelanie z bicza.

Ja i Marcin. Ciekawe co mnie tak bawiło? Marcin niepokojąco unosi palce stopy…

Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że treningi odbędą się w nowym białostockim centrum sztuk walk, bo od dawna ostrzę sobie zęby na tekst o tym niesamowitym przedsięwzięciu. Tym razem jednak Arkadiusz seminarium zorganizował w Parku na Zwierzyńcu (pisałem o tej białostockiej wersji Pola Mokotowskiego) czyli miejscu spotkań ćwiczących Tai Chi. Nie tylko tych spod YMAAowskiego sztandaru, bo dwa trawniki dalej ćwiczą białostoccy chenowcy.

KO w doborowym towarzystwie. Na zdjęciu pół Polski – Białystok, Kraków, Warszawa, Trójmiasto.

Tematem spotkania był symbol Tai Chi. To taka rutynowa praktyka w parach, ale, w przeciwieństwie do pchających dłoni, ma tę zaletę, że da się ją ćwiczyć solo. Zarówno w poruszaniu się jak i stacjonarnie. Jeśli tylko ktoś ma wystarczająco dużo wewnętrznego samozaparcia, to można ten symbol kręcić i kręcić. A potem, kiedy już trafimy na partnera, okazuje się, że jest progres.

Rafał Szulkowski

Symbol Tai Chi jest praktyką, z którą miałem kontakt jeszcze zanim trafiłem na YMAA. Wzmianki (a w zasadzie cały rozdział) o tym treningu znajdziemy w książce „Droga Tai Chi” mistrza Youn How Tsa. To bardzo popularna pozycja. W zasadzie była to pierwsza książka o Tai Chi, którą sobie kupiłem i przeczytałem. Pamiętam, że zgodnie z radą autora, powiesiłem sobie na ścianie symbol Yin Yang i starałem się śledzić dłonią przebieg linii. Bardzo szybko mi się to znudziło. Nie dlatego, że jestem leniwy treningowo, ale po prostu absolutnie nie mogłem zrozumieć celowości tego treningu. Po latach, kiedy już miałem zaliczony materiał na pierwszy stopień YMAA, ówczesny główny instruktor warszawskiego YMAA Marek Sadowski, rozpoczął wprowadzanie tego materiału wśród niewielkiej grupki wybranych, z bliżej mi nieznanych powodów nazywanych zaawansowanymi. Okazało się, że to wszystko co pisali w książce to prawda, tylko ktoś świadomy musiał mi to pokazać.

Potem jeszcze miałem okazję uczestniczyć kilkukrotnie w seminariach prowadzonych przez mistrza Yang’a, Roberta oraz Pedra. Pomimo tego, że zdałem przed komisją YMAA egzamin, wcale nie uważam tego tematu za zamknięty. To taka praktyka, która może mi jeszcze dać dużo frajdy. Każdemu polecam tę ścieżkę.

Rafał tłumaczy, grupa kiwa ze zrozumienim głową

Tai Chi w Białymstoku

Jeszcze jedna uwaga. Naszą czwórkę Rafał rzucił na bardzo trudny temat. To trening symbolu Tai Chi w chodzeniu po kole Bagua. To materiał egzaminacyjny na czwarty stopień. Jak tylko mam okazję, to ćwiczę go najczęściej, siłą rzeczy, z Arkadiuszem, który pewnie prędzej czy później do tego egzaminu podejdzie. Zawsze miałem problem z wykonywaniem przejścia, z tym skróceniem dystansu wobec partnera. Tym razem coś zaczęło iskrzyć. Jakoś łatwiej dochodziłem do sytuacji, kiedy miałem szansę wyciąć mojego partnera. Po jakimś czasie skojarzyłem dlaczego. To wejście, to nic innego jak fragment mojej praktyki Bagua, której uczy mnie Andrzej Kalisz w Akademii Yi Quan. Tak, to dodatkowa praktyka, która do tej pory dawała mi przede wszystkim ulgę dla pospinanych pleców, usprawniła mi ćwiczenie uprawiane w zupełnie innym przekazie. Tak przy okazji, zupełnie niechcący. To jest fajne w treningu, ćwiczysz coś, a efekty pojawiają się gdzie indziej.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Mimo tego, że ta moja wersja Bagua jest uproszczona do maksa, utworzona nie tak dawno temu, to ćwiczona uczciwie (a mam nadzieję, że tak ją ćwiczę) jest bardzo wartościową praktyką. I nie ważne, że mój znajomy powiedział: „eee tam, to taka komunistyczna wersja, trochę jak forma dwadzieścia cztery”. A tu proszę… zresztą nawet formę dwadzieścia cztery można ćwiczyć porządnie, to nic, że taka krótka – trzeba chcieć.

pchające dłonie solo. Arek dumnie prezentuje białostockiego bociana

Następnego dnia Rafał ganiał Arka i jego uczniów ucząc ich Shaolinu… w takim upale — serdecznie współczuję.

krzywym okiem KO

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz