Jubileusz

Po trosze oficjalnie. Otóż pewnego dnia zadzwonił do mnie Arkadiusz władca Białegostoku, znany mi od lat instruktor z YMAA-owski, i informuje mnie, że będzie chwilę bawił w Warszawie, a potem jedzie do Trójmiasta. Jeśli chcę, to mogę się  z nim zabrać. Do Rafała? Poćwiczyć? No jak nie jak tak… Oczywiście, że jadę. Dopiero po kilku dniach wydało się, że nie chodzi tylko o kilka chwil treningu i pooddychanie jodem. Otóż Rafał organizuje bibę związaną z dwudziestoleciem prowadzenia szkoły na terenie Trójmiasta.

Rafał dawniej

Rafał Szulkowski jest w miarę częstym bohaterem wpisów na tym blogu, ale przy takiej OKAZJI (no, to trzeba zapisać dużymi literami) muszę jego sylwetkę dokładnie przypomnieć.

i dziś

Rocznik siedemdziesiąty czwarty. Gdańszczanin (cóż, nikt nie jest doskonały). Od czternastego roku życia trenuje Kung Fu w strukturach YMAA. Jak znam życie, to przez poprzednie piętnaście lat też coś ćwiczył, ale się tym nie chwali. Początkowo skupiony na Shaolinie. W 1998 uzyskuje stopień Asystenta Instruktora Shaolin. Warto przypomnieć, że było to w roku, kiedy ja przylazłem na salę. Podobno mniej więcej w tym czasie padły słowa Mistrza Yang: „Ćwiczcie Tai Chi, to wam pomoże w waszym Shaolinie”. Prawda to czy legenda? Niemniej jednak już w 2006 roku Rafał zdaje egzamin na Asystenta Instruktora Taijiquan, czyli trzeci stopień. Wszystko to oczywiście w ramach YMAA. Dalsza jego kariera w strukturach YMAA jest mi nieznana. Po prostu nie opisał jej w internecie. Według strony www.ymaa.pl obecnie jest posiadaczem ósmego stopnia Shaolin i czwartego stopnia Tai Chi według tej organizacji (kupa pasków swoją drogą).

dwudziestolecie

W 1998 roku otwiera pierwszą filię swojej szkoły w Sopocie, dwa lata zaś później w Gdańsku. W 2001 roku kończy kurs Instruktora Rekreacji Ruchowej o specjalności Kung Fu. Obecnie student Wyższej Szkoły Zarządzania, kierunek fizjoterapia. Jak to powiedziała moja znajoma: „Takie perpetuum mobile, na treningu będzie ludzi łamał, a po treningu leczył” (Ty, Rafał, już wiesz, kto tak mówi…).

Rafał (w bieli) i Arek (w czerni) przyłapani w nieco dwuznacznej sytuacji

Nieoficjalnie od siebie mogę napisać, że nigdy nie spotkałem tak konsekwentnego gościa, jak on. Jak się zaparł, że będzie ćwiczył YMAA-owski przekaz, to robi to codziennie, według z góry ułożonego planu. Nie są to jednak klasyczne klapki na oczach, bo co i rusz otrzymuję info o jakichś dodatkowych szkoleniach, które Rafał robi. Co jeszcze by o nim napisać? Lubi go płeć piękna, na jego zajęcia, kiedy to jeszcze regularnie prowadził je w Wawie, zawsze przychodziło grono jego wiernych wielbicielek (ale na próżno — śpieszę wyjaśnić, coby nie musiał się z tego tłumaczyć) i nawet teraz, po latach, pieszczotliwie nazywają go Rafałkiem.

Rafał skrzydlaty. WarszawaBiały Żuraw

Dodatkowo Rafał jest ulubionym manekinem mistrza Yanga, który to uwielbiał demonstrować na nim różne techniki (nie tylko on, inni też). Bardzo często, kiedy trzeba było pokazać, jak zrobić krzywdę bliźniemu swemu, mistrz wybierał Rafała. Ciekawe czy mu czymś podpadł? Nie wiem, np. powyjadał mu herbatniki albo coś. Trzeba bowiem przyznać, że Rafał zjeść lubi i potrafi, a i przy popijaniu kompotem się nie obija. I jeszcze nic po nim nie widać, czym mnie od zawsze dołuje. Pewnie jakbym zasuwał na treningach tak mocno jak on, to miałbym talię osy.

Rafał słuchający

Rafał Szulkowski

Muszę przyznać, że poznałem Rafała, kiedy jeszcze miał dużo więcej włosów na głowie i dużo mniej bieli na brodzie. Nic się nie zmienił (poza „wyszlachetnieniem” fryzury). Miałem okazje obserwować jego, przepraszam za słowo, karierę i ilekroć dostanę pytanie o dobry kontakt na trening w Trójmieście, to bez większego wahania wysyłam do Rafała (no chyba, że ktoś chce ćwiczyć pływanie synchroniczne lub badmintona).

Rafał maltretowany. Tu z Robertem Wąsem w czasie pokazu technik Qin Na

Jakim jest nauczycielem? Miałem z nim kontakt w trybie seminaryjnym, i poznałem jako instruktora wymagającego oraz myślącego. Zawsze dobrze przygotowanego do zajęć i konsekwentnego. Mam nadzieję, że przy regularnym treningu jest taki sam. Tu już trzeba  jego bezpośrednich uczniów spytać. Na pewno jest świetnym organizatorem. Nieomal legendarne są jego brenneńskie wieczory gier (jest wielkim miłośnikiem planszówek – podpowiadam jakby ktoś miał problem z prezentem), a jego autorski projekt pod tytułem „Przystanek Alaska”, to coroczne miejsce spotkań wielu praktyków z całej, nie tylko północnej, Polski.

W weekend (7-9.12) w Gdańsku odbędzie się okolicznościowe seminarium, pokaz sztuk różnych (dostąpiłem zaszczytu i wystąpię na nim — mam nadzieję, że podołam), oraz oczywiście popołudniowa herbatka, na której będziemy wspominać i snuć plany na przyszłość.

Rafał poszukujący szaszłyków

Rafale, z mojej strony (oraz kilku osób, które mnie o to prosiły) chciałem Ci złożyć trochę nietypowe życzenia. O to, że pozostaniesz sobą, jakoś się nie martwię. Życzę Ci zatem, jeszcze wielu lat treningów w trudzie, pocie i znoju. Dużo ciężkiej pracy zarówno przy rozwoju własnym, jak i przy szerzeniu wiedzy wśród nas, treningowego planktonu. Przede wszystkim, życzę Ci jednak, byś ZAWSZE miał przed sobą jakąś ścieżkę rozwoju oraz jasno sprecyzowany cel. Żebyś nigdy nie poczuł, że już wszystko umiesz i nie osiadł na laurach…


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


A co?! Nie ma siedzenia na dupie!

Rafał spoglądający za horyzont zdarzeń

ŁUBUDUBU, ŁUBUDUBU

niech nam żyje 

Prezes trójmiejskiego klubu

niech żyje nam!!!

To napisałem ja, KO…

wazeliniarz drugiej kategorii

8 komentarzy do “Jubileusz”

  1. Pierwsze zdjęcie wygląda jak „Konający Gal” czy coś 😉 Brakuje mi trochę opowieści jianghu w tym wpisie..Nie pobił kogoś na treningu przez te 20 lat albo coś? 😉 Poważna rocznica

    Odpowiedz
    • Jiuzhizi – zawsze czegoś ci brakuje, może wrzuć teledysk z Koreankami z dedykacją dla Rafała :P? Jestem pewien, że knajpy portowe, które zawsze słynęły z możliwości spdawdzenia umiejętności walki, niejedno widziały w wykonaniu Rafała 😉

      Odpowiedz
      • KO mi płaci 5 mao od komentarza niezależnie od treści 😉 Koreanki? Nie wiem, nie znamy się tak dobrze ALE skoro nalegasz, to może jakiś tajwański klasyk? Ostatecznie człowiek tajwańskie kung-fu trenuje ;]

        Odpowiedz
  2. A czy mogę podesłać Ci do weryfikacji fotkę, którą osobiście wykonałem bodajże w roku 1988? W Warszawie odbył się „zlot” z okazji wizyty chińskich ekspertów wu shu, a ja uwieczniłem na kliszy młodego człowieka (na tle „starego mistrza”), który przypomina mi solenizanta. Jiuzhizi też w tym uczestniczył. 😉 Od lat nurtuje mnie wątpliwość czyją podobiznę posiadam w albumie? Rzeczona postać, kimkolwiek jest, wygląda na rozpoznawalną (ważną) w światku polskiego gong fu.
    Jeśli moje przypuszczenia zostaną potwierdzone, a Ty uzyskasz zgodę do publikacji wizerunku (choć po tylu latach o czym my mówimy), to będziesz mógł wzbogacić galerię o dość unikatowe zdjęcie.

    Odpowiedz
  3. Zatem obiecuję, że wykonam fotokopię tamtego zdjęcia i Ci ją wyślę (muszę najpierw przekopać się przez stare albumy).
    Może umówmy się następująco – jeśli weryfikacja wypadnie negatywnie, to i tak umieść na blogu rzeczoną fotografię, bo w jakiś sposób opowiada ona o historii gong fu w Polsce. Natomiast Twoi czytelnicy sami osądzą na ile postać z roku 1988 przypomina solenizanta. Ja z kolei zmazując dowód swojej hańby już dziś zrzucam wszystko na nieznośne upały. Czacha dymi. Czy Wam też dali dziś 30 stopni?

    Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz