W końcu mi się udało… namówiłem kogoś, żeby napisał coś na mojego bloga.
Poniżej znajdziecie relację Aśki (mniejszej połówki duetu AA) z obozu Jogi. Oboje (czyli Adasia i Aśkę) znam ze wspólnego trenowania Chuo Jiao Fanzi, ale Aśka miała swój epizod w Tai Chi, choć sama twierdzi, że to było dawno i nieprawda.
Są zdjęcia i dużo tekstu. Szczególnie polecam zdjęcia, bo w tym Aśka ma 3 dan. Zapraszam do lektury….
Przyjazd
Ustka powitała nas bez entuzjazmu: tłumem turystów i ,na szczęście lekkim, deszczem. Po niezbyt uciążliwej podróży (do 3City w trzy godziny i nie było to pierdolino) wysiedliśmy z pociągu w Słupsku z pięciominutowym opóźnieniem. Wiem, to brzmi jak bajka o żelaznym wilku, ale NAPRAWDĘ było to tylko tyle. Potem przesiadka w „piękne” EN57 z życzliwym konduktorem i po kolejnych 20 minutach wyskoczyliśmy na peron w Ustce. Tak naprawdę nie widzieliśmy miasta raczej zbyt dokładnie – na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od iluś tam innych miasteczek nadmorskich w sezonie turystycznym. Ot, dziki tłum, knajpki ze standardowym żarciem, słodyczami, pamiątkami itp.
Nietypowe jest w Ustce tylko jedno, ale też dowiedzieliśmy się o tym dopiero dnia następnego. Mianowicie przy głównej plaży budowana jest (ze środków unijnych, a jakże inaczej) sztuczna rafa koralowa. Hałas jak to na budowie okropny, ale widok „jeżdżącego” po morzu ciężkiego sprzętu budowlanego, raczej interesujący.

Na nasze szczęście do oddalonego o pięć kilometrów Orzechowa, w którym zamieszkaliśmy, cudowna „muzyka koralowa” nie miała szans dotrzeć.
Ośrodek…
Do Ośrodka Lasów Państwowych dotarliśmy taryfą – zero szans na inny pojazd, albowiem ”Leśnik” znajduje się właściwie pośrodku niczego. No dobra, właściwie pośrodku pięknego nadmorskiego lasu oddzielonego od plaży malowniczymi klifami.


Sam ośrodek? Nosi wyraźne ślady estetyki z minionego ustroju, ale też widać, że właściciel inwestuje: budynek recepcji (z częścią mieszkalną, jadalną i wykładową) posadowiony w centrum terenu to już nowoczesna, nieźle zaprojektowana i dostosowana do otoczenia bryła. Poza głównym budynkiem na terenie są przeznaczone dla gości drewniane domki kilkuosobowe, jest pawilon o funkcji typowo hotelowej (postsocjalistyczny, ale pokoje ładnie wyremontowane i urządzone, z eleganckimi łazienkami w każdym). Poza tym w ośrodku jest siłka pod chmurką, pawilon z salą gimnastyczną, miejsce na ognisko, gajówka, wieża widokowa i kort tenisowy. Można także wypożyczyć rowery. Jako, że w okolicznych lasach wytyczony jest czerwony szlak turystyczny, nie sposób się tam nudzić. Czerwonego szlaku doświadczyliśmy osobiście kilkukrotnie.
Za pierwszym razem na odcinku z Ustki do Orzechowa – ten kawałek trudny nie był, choć doświadczaliśmy go w ulewnym deszczu. Trudniejszy odcinek znajduje się na wschód od Ośrodka. Wiedzie grzbietami malowniczych, choć niezbyt bezpiecznych w wieczornej szarówce (a tak właśnie go przemierzaliśmy, co zresztą przyprawiło mnie o trochę nerwów – jednak lubię widzieć co mam pod nogami 😉 ), klifowych wzgórz. W najbliższej okolicy jest też Orzechowska Wydma – ścieżka edukacyjna.

i okolica
Trasa wycieczki to około 1,5 – 2 godz. marszu po lesie i wydmach z przekrojem charakterystycznej dla okolicy fauny i flory. Z dzikich zwierząt spotkaliśmy: lisa mieszkającego w lesie niedaleko głównego wejścia na plażę (wieczorem wychodził pogapić się na turystów i niewątpliwie znaleźć coś do jedzenia), ptaszki gniazdujące tuż pod szczytem klifu (latały tak szybko, że ani sfotografować się ich nie dało, ani nawet dokładniej obejrzeć), nura (bawił się ze mną w kotka i myszkę (ja za aparat, a on pod wodę…), wiewióra, zaskrońca i Kota 🙂

Posiłki
A teraz kilka słów na temat, na który KO niewątpliwie czeka – jedzonko. Po pierwsze na terenie jest kawiarenka (piwo, słodycze, kosmetyki, gazety), a tuż za płotem niewielki sklepik spożywczy z miłymi sprzedawczyniami, którym Adaś robił „przypadkowe” zdjęcia.
W ramach pobytu zagwarantowano nam dwa wege posiłki: obiad + kolacje. Posiłki były smaczne (niektóre nawet bardzo) i obfite. Moje faworytki? Akurat dwie potrawy z cukinii: zaserwowana na pierwszą kolację potrawka w stylu indyjskim (duszona cukinia z cebulką, z curry, i kminem rzymskim podana z ryżem), oraz cukinia faszerowana (nadziewamy kaszą gryczaną zmieszaną ze zmieloną zieloną soczewicą i ukochanymi przyprawami i wrzucamy na 15 minut do piekarnika – wiem, bo dopadłam kucharza). PYCHOTA.
W formie szwedzkiego stołu dodatkowo serwowano zestawy surówek z jogurtowym sosem oraz ….wędlinki. Odstąpiono trochę od wege także na głównych posiłkach: zaserwowano nam pstrąga (smaczny, choć dupy nie urywał) i flądrę (ujdzie, chociaż, mimo, że ryb nie lubię, to zdarzyło mi się już jeść lepiej przyrządzoną flądrekę).
Joga
Cóż… dalej wolę CJF, choć pięć godzin dziennie jogi, chyba zdołało mnie do niej przekonać. W końcu dotarło do mnie to co jest powtarzane kilkakrotnie na każdych zajęciach: podzielić brzuch na dwie części: dolną (najbliższe okolice pępka i poniżej) lekko aktywizujemy (info dla taiczurów i CJFowcow – opuszczamy kość ogonową), górną wyciągamy ku górze (w żadnym razie nie wypinamy do przodu) prowadząc wdech od tylnych dolnych żeber (miejsce tuż poniżej łopatek) do strefy podobojczykowej. O ile z dolną częścią nigdy problemu nie miałam, o tyle górna to była czarna magia. W końcu – zaskoczyło. I to jest chyba moja największa zdobycz tego wyjazdu. Było jeszcze kilka małych odkryć, ale to (ze względu na mojego permanentnego garba) uważam za najważniejsze.
Atrakcje nietypowe
Atrakcją pierwszego dnia pobytu był pokaz masażu MA-URI. Piękny, zmysłowy masaż wykonywany w trakcie tańca przy łagodnej muzyce. Atrakcyjny zarówno dla masowanego jak i dla oglądającej i słuchającej publiczności. Byłam zachwycona 🙂
Joga
W pobliżu ośrodka widziano też osobnika w żółtym płaszczu. Zamaskowany, groźny, źle mu z oczu patrzyło…. Sadząc po zachowaniu, źle się zakończyło dla jakiegoś turysty spotkanie z owym osobnikiem (dokumentacja fotograficzna w załączeniu)
A pomiędzy rzeczką Orzechówką i brzegiem morza ujrzeliśmy… smoka pożerającego słońce.


Powrót
Tym razem PKP się nie spisało: opóźnienie 45 minutowe poprzedzone próbą zaczadzenia zbędnych pasażerów. Zapłonowi uległy okładziny hamulcowe, co zaowocowało „pięknym” zapachem, szarym dymkiem, wołaniem pasażerów „otworzyć okna” i okrzykami obsługi pociągu „proszę zamknąć okna”. Kolejowy standard.
Podsumowanie
Słowem: okolica jest piękna, plaża cudowna (i blisko ośrodka), jeżeli można zakochać się w jakimś miejscu to ja się właśnie zakochałam i mam chęć tam jeszcze wrócić. Może zrobić tam obóz CJF? Skoro mogliśmy jechać do Folusza? Też nie było bliżej 🙂
Tekst i wszystkie zdjęcia Joanna Karaluch
Ps od KO: no cóż, ja też liczyłem na zdjęcia roznegliżowanych, powyginanych adeptek Jogi…
Słówko komentarza: autorem pomyslu na sesję zdjęciową „Orzechowska zbrodnia” jest Adaś. Ja jestem tylko skromnym wykonawcą poleceń autora i reżysera w jednej osobie 🙂
Ty wykonawcą poleceń… a kto w to uwierzy 🙂
Aby uniknąć niedomówień pragnę uprzejmie wyjaśnić, iż we wspomnianym w raporcie sklepiku przypadkowo fotografowałem wyjątkowo dorodne, miejscowe… drożdżówki. 😀
Jeżeli się nie oblizywałeś, to jest to jeszcze do przyjęcia 😉
Nad morzem jest zakaz oblizywania ekspedientek…
😉
Podzielić brzuch na dwie części to ja dawno umiem. Jak są tacy mądrzy niech pokażą jak oddzielić od brzucha tłuszcz :]
BTW, EN57 i masaż MA-URI to słowa kluczowe do Czarnej Emmanuele, a naprowadzają na recenzję ośrodka wypoczynkowego ;p
Hmmm….. nie trzeba oddzielać brzucha od tłuszczu…. wystarczy oddzielić zęby od słodyczy.
PS.
Jeśli kiedyś dowiem się jak to zrobić przekażę Ci patent 😛
Może po prostu zrobimy wiwisekcję na Adasiu i się dowiemy :>
mogę wykonać pierwsze cięcie?
Adaś teraz strzela ale prosił bym przekazał: „Oczywiście, KO. Masz cięty język.. ;)”
Bardzo śmieszne…
W charakterze nura wystąpiła zastępczo pliszka siwa 😉
Nur wygląda jednak nieco bardziej dostojnie 😉
Piękna relacja Asiu, prawie poczułem się zachęcony – nie do jogi, ale do odwiedzenia okolicy.
Z nura na zdjęciu mam tylko jego głowę, więc nie dodawałam do relacji. Dzięki za podanie nazwy żywotnego ptaszka ze zdjęcia – nie nadążałam za nim 🙂