Żwirka wyprawa do Warszaffki

Wszystko zaczęło się od tego, że Andrzej Kalisz z racji Korony Kielce odwołał tygodniowe seminarium Yiquan, które miało być w Warszawie w lutym tego roku. Ale mimo tego zostałem zaproszony przez KO do odwiedzin, przynajmniej weekendowych, w naszej stolicy (Od KO: A co? Niech zażyje wielkiego świata 😉 ).

No to stało się. KO postanowił odegrać się na mojej skromnej osobie za malutki spacer po centrum Wrocławia pewnej ciepłej wrześniowej nocy. Fakt, przeszliśmy całe centrum Starego Miasta i skończyliśmy o drugiej w nocy, ale szczęśliwi czasu (i kroków) nie liczą. I tak oto w piątkowe przedpołudnie wylądowałem z plecakiem na Dworcu Centralnym i zostałem odebrany przez KO. Plan mojego trzydniowego pobytu obejmował spacer śladami Powstania Warszawskiego i przy okazji poznanie Warszawy Treningowej, czyli tego, czego tak naprawdę im zazdroszczę.

strefa Tai Chi, nieopodal miejsca tragicznego wodowania Liberatora w 1944

Piątek – 6 godzin marszu, oprócz wyprawy śladami „Złego” Tyrmanda i Powstania Warszawskiego poznałem najbardziej legendarne miejsca w parkach i krzaczorach, gdzie wykuwała się stal – tzn. ćwiczył KO. Oczywiście nie mogło zabraknąć wizyty w sklepie Budo na Brackiej, gdzie zaglądam od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, jak tylko jestem w Warszawie. Małe zakupy i spacer dalej. Ten dzień skończyliśmy „optymistycznie” na resztkach Umschlagplatzu.

wycieczka Żwirka

Wieczorem spotkanie w grupie Tao Move, czyli KO, Marcin Wojewoda i moja skromna osoba. Mieli mnie przekonywać o istnieniu energii Qi, w którą jak wiadomo nie wierzę 😉, i to trenując Tai Chi od 30 lat (sic!). Prawie im się udało, bo przy Marcinie poczułem się jak młodszy brat, sięgając mu do ramienia 😉. Bardzo ciekawa dyskusja… i zaskoczenie. Marcin wygląda zupełnie tak samo jak podczas naszych cotygodniowych spotkań na ZOOM’ie w ramach Tao Move Cafe. Co więcej, mówi też tak samo 😉.

Sobota to wyprawa do Wioski Żywej Archeologii. Tam było to, co tygrysy lubią najbardziej. Najpierw szkolenie ze strzelania z łuku – 2 godziny i strzały już leciały w kierunku celu. Bardzo kosztowna nauka, bo właśnie odbieram zamówiony łuk – ziarno zostało niestety zasiane. W Warszawie oprócz kolumny Zygmunta, stadionu Legii i McDonalda na Centralnym maja również inny skarb. To Piotr Chmielarz, gość, który każde beztalencie (jak daleko nie szukając, ja) nauczy do czego ten łuk służy. Reszta to już praktyka… Potem Artur Bednarek i nauka rzucaniem (metodą bez obrotu) nożem do celu. I kolejne ziarno zasiane. Gdy po powrocie spróbowałem to powtórzyć w domu, zabiłem poduszkę na wylot i od razu nabrałem respektu do moich dłut. (Od KO: Potwierdzam… nauka z jednym i drugim przypomina spacer po bagnie – wciąga).

materiał dowodowy w sprawie A3647/3746/2021

Potem spotkanie z Kingą – jedna z członkiń nieformalnej grupy miłośników strzelania batem i innych równie interesujących rzeczy pod światłym przewodnictwem guru biczowego Andrzeja Koonia Jasztala, którego znam od ponad 20 lat, ale to już inna historia, sięgająca czasów forum Gorinkan (kto to jeszcze pamięta? 😉). I wspólne strzelanie i dyskusje. Od 9 rano do 16 czas zleciał jak z bicza strzelił.

treningowa Warszawa

warunki do rzucania były ciężkie

Niedziela – mój dzień ostatni (Od KO: Nieprawda! Napisał to więc nadal żyje.). Oczywiście powinienem opisać wyprawę śladami Rzezi Woli, trening Tai Chi nieopodal miejscu lądowania Liberatora (Od KO: Jeziorko w Skaryszaku) i miejsca gdzie Andrzej Kalisz prowadzi zajęcia terenowe, ale to nic. Bo w niedzielę KO zabrał mnie na Bakalarską, na targ gdzie poczułem się prawie jak w Chinach. I to co dostałem na śniadanie zwaliło mnie z nóg. Tego miejsca i jego charakteru nie da się po prostu opisać. Tam trzeba pojechać i po prostu doświadczyć na własnej skórze.

Miejsce NIESAMOWITE. I od razu spotkanie w gronie rodzinnym, czyli stary kolega Rodor (znany od 20 lat, ale tylko forumowo – Vortal Budo) oraz niesamowita para czyli AA, Adaś i Asia – całe towarzystwo ćwiczące tę barbarzyńska sztukę walki (barbarzyńską, bo nie potrafię nawet prawidłowo wymówić nazwy ich stylu) pod kierunkiem Marka Klajdy. Towarzystwo niesamowicie pozytywne. I tutaj pojawił się mój smutek, że we Wrocławiu nie mamy takich grup. Wniosek racjonalizatorski – trzeba coś zmienić w tym kierunku. Generalnie, Warszawa wręcz pęka od różnego rodzaju grup i gdzie się nie spojrzy, tam ćwiczą… Tylko potrzeba wiedzieć gdzie i o której godzinie. ale lepszego przewodnika jak KO się nie znajdzie. (Od KO: aż żem pokraśniał, choć serce zostało zielone).

spotkanie na Bakalao… zdjęcie zrobione za czasów kiedy można było 😉

bakalarska

Dodatkowo,z KO przeprowadziliśmy krótki trening Tai Chi Wu Hao, gdzie trzecie ziarno zostało zasiane (kurde, poczułem się trochę jak taki kwiatek, co go tylko zapylają). No ale w konsekwencji robię teraz formę 37 ruchów w stylu Hao i liczę na ponowną wizytę w Warszawie u Andrzeja Kalisza w celu korekty i dalszej nauki.  Oczywiście każdą wolną chwilę i wieczorami razem z KO prowadziliśmy ożywione dyskusje o sztukach walki i o Chinach. On tam był dłużej i więcej niż ja. I ćwiczył u źródła… Ja tylko zwiedzałem ☹ (Od KO: No bez przesady. Żwirek był za to w Shaolinie). Gdy ze smutkiem wyjeżdżałem z Warszawy w niedzielę (z 10 dłutami do rzucania w plecaku – 250 g sztuka).

Jeszcze na Centralnym z telefonu uczestniczyłem w  spotkaniu w ramach TaoMove Cafe – warunki bojowe, ale za nic bym tego nie pominął. Trzy dni minęły niesamowicie szybko, do domu wracałem pełen nowej wiedzy i wrażeń.  I wiem jedno, wrócę tam z szalikiem WKS, a co! (Od KO: Dla niewtajemniczonych – szaliki WKSu i Legii mają dokładnie takie same barwy.)

wioskowa sowa – mogliby ją z tego śniegu przynajmniej otrzepać…

1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Od KO: Miło mi było podejmować takiego gościa jak Żwirek. W ramach wzajemnego słodzenia: to żadna sztuka oprowadzać kogoś, kto jest tak żywo zainteresowany poznaniem mojego miasta. Szkoda, że tak krótko, choć początkowy plan był nieco inny. Niestety czasy są. jakie są, a właściwie to jakoby ich w ogóle nie było. Mam nadzieję na dalsze spotkania, na sali i w parku (oraz jakimś śwarnym barku). Przy łukach, nożach i innych ciekawych sprzętach. A jak już otworzą stadiony, to czuję się zaproszony na kiełbadrona.

I ja Ci qrna dam Warszaffkę… 

5 komentarzy do “Żwirka wyprawa do Warszaffki”

  1. Fajny, może być szybki. Wygląda jakby cięciwa nie dotykała ramion, czyli wg jednej z definicji jest to longbow mimo że de facto wschodni refleksyjny 🙂

    Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz