Po śmierci forów dyskusyjnych, całe internetowe życie praktycznie przeniosło się do Facebooka. Ja, jako człowiek starej daty, postanowiłem wtedy uruchomić sobie niniejszego bloga. I tak od siedmiu lat mam możliwość pisania co tylko dusza zapragnie i jednocześnie odpowiadać za to tylko przed sobą. Bajeczka.
Ostatnio musiałem dokonać niewielkiego przeglądu własnej „tfu_rczości”. Zrozumiałem, że jeśli ktoś próbuje znaleźć coś o teorii Tai Chi, to może czuć się zawiedziony. Tak statystycznie – częściej piszę o treningach, o ludziach których spotkałem, miejscach gdzie się dobrze ćwiczy i wszystkim tym, co się kręci wokół treningowego życia niż staram się wyjawiać jakieś prawdy objawione. Celowałem w nieco inną tematykę, ale cóż – jeśli nie trafiasz w cel, to może czas określić go tam gdzie trafiasz? Tak wyszło. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że to może nawet i lepiej? Nie myślę o sobie jako o kimś, kto posiada taką wiedzę, którą koniecznie trzeba przekazywać innym. No, poza tym jednym… naprawdę warto trenować.

Można powiedzieć, że znalazłem sobie jakąś niszę na, za przeproszeniem, rynku. Profitów z tego nie ma żadnych, no może poza tym, że stawiam już nieco więcej przecinków niż dawniej. Choć nadal za mało (pozdrawiam mój dział korekty). Nie trudno mi było umościć się na tym miejscu. Serwisy internetowe szkół ograniczyły się do tablic ogłoszeniowo-reklamowych, wypełnionych informacjami o otwarciu nowych grup i relacjami z obozów. Facebook też niewiele więcej wnosił do tematu. Niewielu już jest takich ludzi jak Andrzej Kalisz czy Janek Gliński, którzy produkują materiały nasycone konkretną wiedzą.
Qi? czym jest to zjawisko?
I tu pojawił się nowy gracz – Marcin Zarek. Poznałem go na Tao Mów Cafe – to taka inicjatywa w miarę regularnych, internetowych spotkań ludzi, którzy chcą pogadać o treningu. Tak to przynajmniej miało wyglądać w założeniach. W rezultacie, gadamy o bardzo wielu rzeczach, które (teoretycznie) z Tai Chi mają niewiele wspólnego. Jak to w Cafe – tematy zmieniają się jak w kalejdoskopie w zależności od tego co pluszcze w kubeczkach. Przy okazji, jeśli ktoś chciałby posłuchać – jesteśmy na spotify (czyli tekst zawiera lokowanie produktu ;). Każdy może dołączyć, a Marcin jako jeden z niewielu, łączy się z nami regularnie – dał się bowiem poznać jako ciekawy rozmówca z poczuciem humoru.
Marcin jest Krakusem i naucza tam Tai Chi. Na swojej stronie rozpoczął publikację artykułów o bardzo merytorycznym wydźwięku. Początkowo myślałem, że będzie to jeden, może dwa teksty. Kiedy zaczęły pojawiać się regularnie, zacząłem węszyć podstęp. W ten to oto sposób, mój nowy konkurent dał mi możliwość popracowania z negatywnymi emocjami. Bo lubię go (choć to chenowiec, ma bujniejszą brodę niż ja i jest kibicem Wisełki ;), a zabijano już za mniejsze przewiny), to pod jego postami rozgorzały małe internetowe wojny, kiedy pod moimi nawet lakoniczne komentarze są rzadkością.
I tak, nie będę oszukiwał, były chwile kiedy mu tego zazdrościłem. Każdy chciałby być w centrum uwagi – wcale nie jestem od tego wolny. Potem jednak doszedłem do wniosku, że udowadnianie niektórym, że wcale nie jestem wielbłądem i dyskutowanie z ludźmi, którzy nie potrafią odnaleźć się w tej konwencji, zakłóca mi przepływ energii Qi. A na Facebooku, niestety, panuje demokracja i każdy może powiedzieć co chce. Marcinowi taka relacja z dyskutantami najwyraźniej przepływu Qi nie zakłóca. Pewnie dlatego, że on w żadne Qi nie wierzy (na równi z jednorożcami). Jego prawo, nikt nie ma obowiązku bycia doskonałym.
Marcin – chenowiec z Krakowa

Nie podejrzewam mojego nowego kolegi o chęci brylowania w internetowej przestrzeni. Z rozmów wynikało, że pisaniem artykułów chciał się zmusić do uporządkowania własnej wiedzy. To dokładnie tak samo jak ja, tylko że jemu jakoś wyszło to lepiej. Zobaczymy co będzie dalej, bo, uważaj Marcinie, pisząc tak merytorycznie bardzo szybko wyczerpiesz tematy… a jeśli masz zamiar zająć się pisaniem na dłużej, to prędzej czy później, będziesz musiał napisać coś bardziej bieżącego. Albo zacząć pisać coś o Qi… :).
Postanowiłem zatem w akcie dobrej woli zareklamować stronę (chyba nie „blog”, jeszcze nie „portal) Tai Chi na Woli. Początkowo chciałem napisać jakąś polemikę, ale jaką? Choć, czytając teksty Marcina, czasami się krzywię, to materiału na większą różnicę zdań nigdzie nie znajduję. Wszystko rozbija się o stwierdzenie: „a w zasadzie przecież to niewielka różnica”. Mógłbym się żachnąć przy rozważaniach o ukłonie. I nawet miałem taki zamiar, bo to według mnie japoński wynalazek i doceniłem brak bezmyślnego machania pustakiem. Pomyślałem sobie jednak, że jednocześnie znam i szanuję przekazy, gdzie ukłon na początek lub zakończenie formy jest niejako w standardzie. Więc jeśli ktoś widzi w tym sens, to czemu nie? O oddychaniu z Chenowcami już kiedyś dyskutowałem – mają swoje podejście, ja mam swoje – choć może już nie tak radykalne jak kiedyś (ponoć to objaw starości?).
jednorożce
Dyskusji o filozofii Tai Chi nigdy nie rozumiałem, bo to dla mnie nieco naciągane zawsze było. To, że ktoś przesiąkł ideami funkcjonującymi w jego otoczeniu nie znaczy jeszcze, że jest filozofem. To tak, jakby moje kanapki z z żółtym serem, sałatą, pomidorkiem, awokado i salami nazwać filozoficznymi tylko dlatego, że coś tam kiedyś czytałem, i mi się to podobało (a i tak nie zapamiętałem nazwiska autora). Wszystko to jednak szczegóły, pył na klepkach sali treningowej ścierany podeszwami naszych butów.
Będę śledził teksty Marcina, oczekując możliwości pastwienia się nad jakimś kontrowersyjnym wpisem. Póki co dopisuję adres jego strony do miejsc, które warto odwiedzić w internetach…

Jeszcze brakuje, żeby KO o „teorii Tai Chi” zaczął pisać 🙂 Niech KO pisze dla siebie, a jak ktoś skorzysta, to bonus. I tak nie wiadomo, co jest lepsze dla propagowania ćwiczenia csw: merytoryczny tekst o budowie powięzi, czy o tym, jak kupiłeś muối ớt od Czamki. Trzeba by spytać AI, a ono pewnie też nie wie 😉
BTW, to na zdjęciu, to warszawska legenda o babie, co konia siekierą pokonała.
No właśnie…. zarąbiaszcze musli kupiłem od Czamki ostatnio!!! muối ớt – jak to wymówić?
Dokładnie! That’s the spirit! I w ten sposób tworzysz wpis: Krakowski konkubent – odc. I „Muszelka Czamki” 😉
KO napisał:
(…) pod jego postami rozgorzały małe internetowe wojny (…)
A gdzie można trafić na te posty? Chyba słabo poruszam się w sieci bo ich nie znalazłem. I czy w celu przeczytania tekstów obowiązuje logowanie?
Na Facebóku. Tam się Ciebie nie spodziewałem…
Faktycznie, nie mam konta na fb, zatem się tam nie loguję. Może i dobrze…
Zachęcony Twoim wpisem zajrzę na stronę www rzeczonego konkurenta.
Przeczytałem w Czytelni… tekst pt. „Pora relaksu czyli kilka słów o rozluźnieniu”. O czymś podobnym napisałem w jednym ze swoich dawnych artykułów (choć nieco pokrętnie). Zatem człowiek wydaje się OK. 🙂
Łączenie np.: psychologii, neurologii czy filozofii do kupy popieram w całej rozciągłości. Dociekliwość, analizy, odniesienia, stawianie trudnych pytań, szukanie wyjaśnień itp. – to klimaty Dariusza Wu. Brawo konkurent!
wrrrrr 😉