I znów zahaczyłem o Białystok. Fajnie było spotkać się z Arkadiuszem i pogadać o kolorach (turkus, chłopie ten kolor, o którym ci mówiłem, to turkus). Pojechałem poćwiczyć z ludźmi Qi Gong. Pozdrawiam wszystkich, którym się chciało przyjść pomimo tego, że było -10, na zewnątrz oczywiście, nie na sali. Tak przy okazji, to o tym mówiłem (pompa mięśniowa) na treningu. Tym razem nie o ćwiczeniach, pod tym tytułem przemycam czasami co nieco na temat małego co nieco, czyli trochę o jedzeniu.
Maszerując z dworca do szkoły, gdzie miały odbyć się zajęcia (znam już miasto na tyle, że się nie gubię), zboczyłem nieco z trasy. Chciałem przesłać mojej mamie kilka fotek miasta. Nieopodal gmachu Opery Białostockiej stoi niewielka cerkiewka. Na wysokiej górce niegdyś będącej cmentarzem, obecnie jest zamknięta.
Kiedyś stała za miastem – obecnie niemalże w centrum. Cmentarz, który ją otaczał, już nie istnieje. Arek opowiadał, że czasami celebrowana jest tam msza.
Kilka kroków dalej, kierując się do centrum, przechodziłem przez park. Nawet fajny. Ziemia zamarznięta, cisza. Rozmiarowo nie da się tego porównać z Polem Mokotowskim lub Lasem Bielańskim, ale nie jest źle. Może trochę szaro, ale wiosna dopiero ma nadejść. Nawet złapałem się na myśli, że jeśli mam jeszcze jakąś godzinę do zajęć, to może poćwiczyć pomiędzy drzewami?
nasz własny wschód
Musicie wiedzieć, że w Białymstoku godzina to kupa czasu. Można przez ten czas założyć rodzinę, powiększyć ją i jeszcze człowiekowi starczy czasu na jakieś przyjemności. W porównaniu z Wawą, nie ma gdzie się spieszyć.
Tak więc rozglądałem się za kawałkiem trawnika, kiedy doczytałem, że ten park powstał na terenie kirkutu (żydowski cmentarz – zlikwidowany po II wojnie światowej). Jakoś źle by mi się ćwiczyło z taką świadomością. Może ja jestem dziwny, ale po co budzić licho (w tym przypadku dybuka)? Dodatkowo, jak to na wschodnich kresach, było -10. Wybrałem więc śniadanie w Astorii (za 7,80). Co nieco poćwiczyłem w pociągu, a przecież przyjechałem na trening.
I tak dotarłem na rynek. Czy na rynek? To ja właściwie nie jestem pewien. Kiedyś, będąc w Białymstoku z Jiuzhizi, zaordynowaliśmy sobie przejazd taksówką i Ja, robiąc za przewodnika (zaliczyłem w końcu więcej wizyt w Arkowym siedlisku niż mój towarzysz podróży), rzuciłem do taksówkarza, że chcemy jechać na rynek. Wylądowaliśmy na podmiejskim targowisku. Za drugim razem udało się nam trafić w okolice ratusza, ale od tej pory moja wiara w znajomość B-stoku jest mocno zachwiana.
Załóżmy jednak, że to rynek… tak mi wygląda. Długi nieco i szeroki, chyba nawet większy niż warszawski rynek na Starówce. Pośrodku budynek ratusza. Na koniec wyłazi się na Pałac Branickich. Szeroki taki, żeby Braniccy mieli gdzie karocą zakręcić.
I kiedy tak wylazłem z bocznej ulicy, okazało się, że wokół stało mnóstwo straganów. Targowisko wielkanocne. Trochę pseudo staroci, trochę wielkanocnych ozdób i odpustowych zabawek. Przede wszystkim żarcie. Twardy jednak byłem! Nic nie zjadłem – jak dieta, to dieta. Jedynie kupiłem kilka drobiazgów i nasyciłem się widokami.
Jarmark Wielkanocny
I tu dochodzimy do clou wpisu. Wokół mnie pełno było straganów z chlebem, serami, wędlinami, mięsiwami i słodyczami (te omijałem łukiem, szerokim jak sierpowy Tysona) i napitkami (non alko). Co ja się będę produkował? Sami zobaczcie.
To nie dla wegetarian jest. Słoniny były różnymi ziołami i przyprawami obsypywane. Smak sobie oczywiście wyobrażam, bo dawniej nie raz jadłem. Raz, kiedy z kumplem wędziłem szyneczki, dorzuciliśmy przy okazji do beczki taką mocno napaprykowaną słoninkę. Ależ to było dobre. Pod C2H5OH, to jeszcze ciepłą, taką na wpół przezroczystą wciągaliśmy. Najważniejsze, że swoja była. Z takiej świnki, co to dla siebie była chowana, a nie do skupu.
Kindziuk, czyli podlaska odpowiedź na italiańskie mięsa dojrzewające. Grubo rozdrabniana wieprzowina, doprawiana i suszona. Droga, ale bez dodatku chemii i wody, to jaka ma być? Długo się przechowuje i co najważniejsze – ma smak. Tak więc niewiele potrzeba, żeby go poczuć. Summa summarum, to chyba nawet taniej wychodzi. Obok kiełba leży… cenowo, cóż tania nie jest. Nie próbowałem, ale wyglądała wyśmienicie.
kiełbasa, kindziuk i kalorie
BTW. Zagadka. Co to jest kawałek kiełbasy? Otóż jest to tyle ile możemy wziąć w dłoń i odłamać za jednym razem, ale tylko tyle ile możemy w tej dłoni schować, żeby gospodyni nie zauważyła, że podjadamy. Naprawdę… mam w tym piąty dan.
Tu stanąłem grzecznie w kolejce, bo Danusia wyraziła chęć spróbowania jakiegoś twarogu. Niestety nic twarogowego nie znalazłem, choć wybór był wielki. Sery kozie, owcze, krowie i mieszane. Ostre i łagodne, z czarnuszką, orzechami, pieprzem, ziołami, papryką i takie z oleju. Wędzone, smażone i dojrzewające. Kupiłem taki przypominający nieco koryciński z orzechami i pieczony z czosnkiem i papryką. Ten drugi wyśmienity na ciepło. Do kompletu dołożyłem jeszcze odrobinę prawdziwego masła. Ten ser pieczony przyjechał aż ze Słowacji (sic!). Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby się część transportu po drodze w Warszawie zatrzymała.
Mmmmm kaszanka. Jedzenie biedoty — resztki z uboju, czyli to, czego pański stół nie trawi. Płucka, wątroba, inne podroby oraz skrawki wymieszać z kaszą, podlać krwią i wsadzić do umytego flaka. Ta świadomość, że to jedzenie z odpadów, powoduje że sporo osób się tego brzydzi. Znam taką osobę, lubiła kaszaneczkę do czasu jak się dowiedziała, że to z krwią jest. Kiedy sobie to uświadomiła, pozieleniała i ponoć już od lat tego do ust nie bierze. Paróweczki to i owszem, tak. Bo to z małych świnek jest robione. 🙂
wschodnie żarcie
Kiszki ziemniaczane… tam z tyłu za serami leżą. Lepszych zdjęć nie posiadam. Kto nie jadł kiszki ziemniaczanej w Białymstoku, to marsz na dworzec Warszawa Wschodnia i jazda. Bilet 30 PLN. Tam smakuje inaczej. Czy to kiszka, czy to babka? Fajne są w Supraślu (rzut beretem od Białegostoku), w restauracji Jarzębinka. Jakby ktoś przejeżdżał, to koniecznie powinien spróbować.
Zapachy się rozchodziły wszędzie, a ja biedny nie mogłem się na to rzucić i próbować. Ależ się wykazałem silną wolą. Brawo ja!
Na koniec. Bez tego by się nie obyło. Wyroby tatarskie. Różne burki i inne rzeczy, których nazw nie znam, a raczej nie pamiętam. Jakiś czas temu spędziłem w Supraślu trochę czasu i próbowałem tych potraw. Zaprawdę powiadam wam… dobre było.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
I tyle… wiele rzeczy pominąłem. Za rok też postaram się przyjechać tak, by mieć czas połazić i miejsce w bioderkach, żeby było gdzie to wszystko zapakować.
Ciężkostrawne, że aż Czamka ściągnęła brwi.., ale dostajesz odznakę harcerską „fotografa-zwiadowcy” 😉
Ku chwale konsumpcji!!!
Trawienie zależy od zjedzonych ilości 😉 , a Czamka zmarszczyła brwi na „zaprawki do alkoholu” 😀
Na widok wędzarni od razu poczułem nozdrzami święta :). Ja wędzę w przyszłym tygodniu :). Wędzarnia prawie taka sama :).
czy przypadkiem nie trafiles na rodzimy destylat slynacy ze swojej czystosci dzien po?
sok z kiszonej kapusty? Był.
po tym wlasnie sok jest zupelnie zbyteczny co swiadczy o czystosci zawartej energii uwalnianej z przyswajanego plynu taka kropelka czi bez gongu nazajutrz
no wszystko bardzo fajne ale o kozim nabiale zapomniałeś świntuch
No zapomniałem. Więc niniejszym oświadczam też był…
KO wałaszył kozły zębami??
Nie…. mojej mamie chodziło o kozie sery!!! Ona je poprostu bardzo lubi.
I kto tu świntuszy?
Oż dżizas, nie poznałem! Przepraszam! m(@´_`@)m
a u nas na Ukrainie wszystko zawiniete w sreberka i kartoniki i tez nadaje sie do jedzenia