
W pamięci mam jeszcze kurę, którą dostaliśmy w chińskiej, wiejskiej knajpie. I choć alkoholem o mało nas nie zabili (choć skąd mogli wiedzieć, że jakakolwiek wódka Polakom może zaszkodzić?), to kura była wyśmienita. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej chodziła sobie po zboczu góry i nagle bęc – pach i wylądowała na naszym stole. I to jest właśnie KURA, a nie żaden kurczak, b(r)ojler albo inne paskudztwo.
O dziwo, jest różnica pomiędzy 5-tygodniowym, sztucznie karmionym kawałkiem mięsa, a kurą marki kura. Może nie jest taka mięciutka i prosta w obróbce, ale smak… ona po prostu ten smak posiadała. Nie była tylko wypełniaczem do sosu.
To mniej więcej taka różnica jak między dobrym i złym Tai Chi. To dobre porównanie, bo to złe jest po pierwsze powszechniejsze, łatwiejsze do opanowania i takie bez polotu. To dobre jest rzadziej spotykane, można je dostać w zasadzie spod lady, po znajomości – jest też wizualnie mniej atrakcyjne i, jak kurze mięso, trochę trudno je pogryźć.
Żeby już tak powrócić do kulinarnego wątku tych rozważań, to w kurze są rzeczy, których nie ma w kurczaku. Jedną z takich rzeczy są jajeczka. Brojler nie ma w sobie takiego elementu, bo jego cykl produkcyjny nie daje mu czasu na jego wytworzenie. On ma szybko w masę mięśniową przybyć, a nie jakieś tam zółtko produkować.

Ale mnie takie jajeczka udało się kupić. Wczoraj, będąc na Bakalarskiej, w wietnamskich delikatesach, tych drugich – nie w Smakach Azji. Mają tam ladę chłodniczą robiącą za dział mięsny, a w niej – na mięsie różnorakim, zawsze leży sobie kilka woreczków z małymi pomarańczowymi kulkami. To właśnie te niewykształcone kurze jajeczka. W zasadzie samo żółtko, bo białkiem toto obrasta w kurzym qprze, dopiero na ostatnim etapie „produkcji”.

Więc kupiłem sobie taki woreczek (za całe dwa złote polskie) i przyniosłem do domu. Zakup był trochę emocjonalny, pod wpływem owych wspomnień z grzebania pałeczkami w talerzu z kurzą potrawką, gdzie kilka takich kuleczek okazało się bardzo smacznym dodatkiem.
kurze flaki
W domu nie przewidywałem akurat pieczenia żadnego mięsiwa, więc jajeczka pójdą (nomen omen) do jajecznicy – jako dodatek. Choć miałem pewność, że pochodzą z kury, a nie z fermy, ale następnym razem pomyślę o tym, żeby uświetnić nimi jakiś sosik.
Dopisane po:
Dobre było… jeśli ktoś lubi jajka sadzone, to jest to w sam raz dla niego. Danusi smakowało. W takiej

torebce za dwa polskie złote, dostajemy dwie pełne garście jajek. Trzeba je tylko odciąć od resztek flaków – wyglądało to jak pomarańczowa kiść pomidorków. Pozostałe kurze wnętrzności – pokroiłem drobno i wraz z kilkunastoma jajeczkami mniejszymi niż ziarenko ryżu, oddałem Filetosławowi (czyli kotu przebrzydłemu). Zeżarł je szybciej niż ja mówię „Legia mistrzem Polski”. Te duże wrzuciłem na patelnię i podsmażyłem. Jeśli ktoś lubi jajka sadzone, to jest to wynalazek w sam raz. Można to mieszać drewnianą szpatułką i nadal zachowuje w środku płynną zawartość.
Czuję, że jest to następny wiktuał, który będzie się u mnie w domu częściej pojawiał .
PS. Czy ktoś wie gdzie można kupić ścięgna z cielęciny?