Wybrałem się dziś z Danusią na Bakalarską. W zbożnym celu oczywiście, ale przy okazji zahaczyliśmy o wietnamskie delikatesy i bułgarski barek… mieliśmy jeszcze zajrzeć do ormiańskiej knajpki po fasolkę szparagową z zasypką, ale niestety minęliśmy się z panią, która tam zarządza.
Po załatwieniu podstawowych sprawunków, kulinarną część wycieczki zaczęliśmy od bułgarskiego barku. Tam załapałem się na naleśnika z dżemorem truskawkowym. Dobre… naleśnik świeży i choć dżem kupny (na delegacji dostaję domowy, to się rozbestwiłem), ale porcja duża. W bułgarskim barku podoba mi się to, że porcje są uczciwe. Na wynos zażyczyłem sobie chałkę z olbrzymią ilością cukru – będzie na deser z masełkiem lub z konfiturami (tym razem moimi).

Klika kroków za barkiem znajduje się małe stoisko, gdzie pewna Ukrainka sprzedaje słodycze. Naprawdę niewielki stoliczek, na którym można znaleźć ciekawe słodycze zza wschodniej granicy. Ciekawostką jest to, że za wschodnią granicą często używane jest ziarno słonecznika. I tak mamy chałwę słonecznikową, cukierki z ziarnem słonecznikowym i sezamki, gdzie zamiast wzmiankowanego ziarna sezamowego stosuje się tańszy, słonecznikowy zamiennik. Tańszy? Ale czy gorszy? Mnie smakuje.

Teraz już zostały nam tylko wietnamskie delikatesy. Ostatnio polubiłem tam coś, co przypomina kapustę. Wydawało mi się, że to jest coś, co nazywa się Pak Choi, ale okazało się, że to chiński szpinak wodny. To coś nie jest chyba w żaden sposób powiązane z naszym szpinakiem… Fachowo, po Polsku, nazywa się to wilec wodny (co za nazwa…), a Angole nazywają to chwałą poranka (Morning Glory).

Jakby to się nie nazywało, to po usmażeniu na masełku czosnkowym, jest smaczne. W necie piszą, żeby to jeszcze posypać orzechami. To roślina przyszłości, w ciepłych krajach potrafi przyrastać 10 cm dziennie i krzewi się jak chwast. Można hodować w Polsce.
Można ją także użyć do kiszenia. Jej liście znalazłem w pudełku z kiszoną kalarepą, w którą też się dziś zaopatrzyłem. Kiszonki są zdrowe, a ja bardzo lubię kiszonki.

Tu krotochwila językowa, bo sprzedawczyni w „Smakach Azji” zarzekała się, że to jest kiszona galareta. 🙂
Gorzki ogór
I to byłoby wszystko, gdyby nie to, że Danusia wypatrzyła coś, co wygląda jak ogórek chory na trąd.

I co wy na to? Od razu je pokochałem i chciałem kupić. Danusia na mnie krzyczała, żeby nie kupować, bo nie wiem jak to smakuje, żeby się najpierw dowiedzieć, co i jak. Ale ja już je widziałem na patelni. Pan w sklepie mówił, że zdrowe, a jego żona, że można to mięsem nadziewać.
W domu nie mogłem nic w necie znaleźć, więc wysłałem fotkę do Jiuzhizi jako do stałego bywalca i fachowca od kapuchy. Odpowiedź przyszła po jakimś czasie: „To gorzki ogór czyli – Kugua. Można to smażyć, dusić lub robić napoje. Dobre”. No, gorzkie faktycznie, ale tylko na surowo, po usmażeniu już mniej. Szukałem w necie gorzkiego ogóra, ale nic nie znalazłem ani po polsku, ani w innych językach. Całe szczęście, że nazwę dostałem jeszcze znakami. Znalazłem, po polsku to się nazywa przepękla ogórkowata. Kto te nazwy wymyśla? I co przy tym bierze? Czy wiecie co to jest np. ostryż? Nie? A kurkuma? A to jest to samo. Więc czemu nie mówić po naszemu?
To zresztą nawet nie jest ogórek, bo bliżej mu do dyni. Te, które kupiłem, są młode (tylko takie są jadalne). Znalazłem fajne zdjęcie jak wygląda przejrzały ogór.

A teraz możecie mi zazdrościć, bo ja to wszystko zjem 🙂
Smacznego, życzy KO…
🙂 W słowniku chińskiego wśród proponowanych nazw gorzkiego ogóra znajduje się „leprosy gourd” (trędowata tykwa), co oznacza że przybysz z Ganimedesa zrobi na Ziemi karierę pod tym pseudonimem. 😉
KO, jeśli poczujesz palenie w żołądku i bóle porodowe, zachowaj spokój, dzwoń, a przybędę z… miotaczem ognia. 😉
wolałby Repley… ale ostatecznie.
Jesteś absolutnie pewien? ;D
Przybędziesz, ale zanim odpalisz, spojrzysz mu w szklane oczy i… powstanie nowa niezniszczalna hybryda :>>
witaj
no to ja dostalem kiedys suszone cos do picia, jako niby herbate z tajlandii, po francusku stalo, „gorzki suszony melon”, na dolegliwosci zoladkowe ponoc ma tez sie przysluzyc. a to sie okazuje przepekla i do tego tredowata:)
sprawdziłem w necie… gorzki melon = gorzki ogór = przepękla…
i kto za tym nadąży….
i w taki sposób mamy wpis o chińskiej medycynie ludowej 🙂
rzeczywiszcie, napoj cierpkawo-gorzkawy, aromatyczny po swojemu, o brunatnym zabarwieniu, doskonale gasi pragnienie. pozdrawiam