Tak więc, jak obiecywałem, napiszę jak wyglądało świętowanie Środka Jesieni po Polsku.
W niedzielę późnym popołudniem, razem z Danusią, stawiliśmy się w Parku Skaryszewskim. Tego dnia mieliśmy się spotkać z przyjaciółmi na małe świętowanie. Organizatorem całego zamieszania był Ge Ande, znany też z komentarzy pod tym blogiem jako Jiuzhizi. On też namówił mnie i Rodora (również znanego z komentarzy pod tym blogiem) na małą przyjacielską walkę kogutów.

Teraz chwila wyjaśnienia. Walki kogutów to z pozoru prosty sport. Polega on na tym, że dwóch zawodników staje naprzeciw siebie na jednej nodze. Drugą trzymają oburącz, uniesioną na wysokości bioder. Wygrywa ten, który przepchnie drugiego, bądź doprowadzi go do opuszczenia uniesionej nogi. Proste? Nie do końca. Tak to mniej więcej wygląda…

Pierwsze co mi się rzuciło w oczy po przyjeździe na miejsce, to mnogość policji. Zajęli wszystkie miejsca parkingowe. Tego można było się spodziewać – Ge Ande ogłosił naszą walkę na forum internetu, a policja nie zastanawiając się długo obstawiła okoliczny teren. Potem się okazało, że to na Narodowym była jakaś impreza.
Ja rozumiem, że jak Legia gra z takim na przykład Lechem, to trzeba co nieco obstawić, ale tu? jakąś imprezę na wodzie?
walki kogutów
W każdym razie w parku już na nas czekali. Wspomniani wcześniej Ge Ande i Rodor oraz Adaś i Aśka. Całą grupą powędrowaliśmy sobie pod krzaczek. Ale żebyście się nie zanudzili to na zaprzyjaźnionym blogu znajdziecie dokładną fotorelację plus filmy z walk.
KO i Trapez Zagłady – relacja ze świętowania środka jesieni w Warszawie
Jak poszło? Ano, przegrałem obydwa swoje starcia. Jak się okazało, to zabawa nie jest prosta. Początkowo myślałem, że masa będzie mnie promowała, a techniki będą opierać się na pracy barkami ewentualnie łokciami. Ale nic z tego. Największą bronią w tej konkurencji jest właśnie kolano. I już pierwsze trafienie kolanem w udo dobitnie mnie o tym przekonało. Zanim jednak przyjąłem to do wiadomości przegrałem całą walkę z Rodorem. W drugim podejściu z Adasiem już było lepiej. Nawet udało mi się zdobyć jeden punkt. Za rok będzie lepiej, choć pewnie Ge Ande wymyśli nową dyscyplinę.

Imprezę skończyliśmy w senegalskiej knajpie Baobab, gdzie pozwoliłem sobie wypić czarną kawę z papryką i imbirem. Rezultat – nie spałem do trzeciej w nocy.
Zabawa zabawą, a następnego dnia był boks. Tym razem liczbą dnia było 54, to o całe 6 lepiej niż ostatnio. Drżyjcie więc WY którzy mnie pokonaliście…
Baobab jest senegalską kafejką! Reszta się zgadza. 🙂
Za rok (chociaż po co czekać tak długo – mamy yuanxiaojie, czyli święto Pierwszej Pełni znacznie szybciej) możemy zrobić konkurs na to, kto wypije więcej kaw Dakkar w minutę. 😉
Qrna… no widzisz. Pierwszy raz byłem to się pomyliłem już poprawiam.
Nie wiem czy ktokolwiek by stanął do konkursu picia kawy w Baobabie… lista narządów które by stanęły po dwóch kawach byłaby bardzo długa i zawierała nie tylko serce…
A ja chcę pić to co pił Adaś – miał przynajmnie omamy i wizje masujących go Tajek 🙂
to były mrzonki nie marzenie… też na m.
a właśnie co pił Adaś?
bananowy smoothie chyba, ale Aśka też piła i jej się Tajki nie śniły, więc..
Aśce, ku Tajkom, brak jest odpowiedniej motywacji
Fakt. Emanuelle oddawała się tajskim bokserom, o ile pamiętam.. 😉
Tak. Był jakiś tajski bokser który po operacji został kobietą. Może zajmuje się masażem przy okazji… Od biedy by uszedł…
„Za rok będzie lepiej, choć pewnie Ge Ande wymyśli nową dyscyplinę”
Przepraszam, że odgrzewam ziemniaki, ale właśnie dostałem klip z pomysłem na to, co można zrobić za rok:
😉
tylko kto mnie weźmie na barana?