Prasówka

W Polsce brak jest prasy fachowej z dziedziny Wu Shu/Kung Fu. Co dziwne, bo istnieje prasa z dziedzin równie niszowych, jak „Nails Trendy” – kwartalnik dla specjalistów od paznokci oraz „Gospodarka Mięsna” (rok powstania 1949!!!) pismo dla wegetarian inaczej.

z okładką to pojechali
z okładką to pojechali…

Wśród tych tytułów nie ma ani jednego skierowanego do ćwiczących sztuki walki. Dlaczego? Czyżbyśmy byli mniej liczną grupą niż prenumeratorzy „Inżynierii bezwykopowej” lub „Dog&Sport” (trochę czasu zajęło mi znalezienie tych tytułów). Mniej chętnych do kupowania, nie ma o czym pisać?

Nie zawsze tak było. W latach 1995-2000 wychodził miesięcznik „Samuraj”, nieco dłużej miesięcznik „Kung Fu”, „Czarny Pas”. Dla mnie wszystkie one były trochę sztuczne. Może dlatego, że się nie załapałem na pierwsze lata ich wydawania. Kiedy zdarzyło mi się wziąć do ręki jeden z numerów „Samuraja” odłożyłem go po kilku minutach.

Dużo bardziej podobał mi się internetowy „Magazyn Neijia”, prowadzony przez nieodżałowanego Tomka Grycana. Jednak jemu też nie udało się utrzymać rytmu wydawania. Kiedyś chwilę pisaliśmy do siebie na ten temat. Napisał mi, że ciężko jest zmusić ludzi do pisania artykułów. Nawet jak ktoś obiecywał, to nie dostarczał. Podobny los spotkał też internetowe wydawnictwo Polskiej Federacja Kung Fu i Vo.

Nie będę analizował rynku i próbował zrozumieć powodów takiej sytuacji. To już historia, jeśli nie udało się wydawać porządnego periodyku w czasach, gdzie ćwiczących było znacznie więcej, to wydaje mi się, że i teraz nic by z tego nie wyszło.

Zresztą nie o tym chciałem. Miałem zamiar opisać wydawnictwa amerykańskie. Otóż niedawno dostałem kilka egzemplarzy pism „Kung Fu/Tai Chi” oraz „Black Belt”. Darczyńcy bardzo dziękuję, słyszałem o tych wydawnictwach, chociażby dlatego, że „Kung Fu/Tai Chi” przyznało swojego czasu tytuł „Człowieka Roku” mistrzowi Yang Jwing Mingowi, ale nigdy nie miałem okazji ich obejrzeć. Recenzję zacznę może jednak od tego drugiego pisma.

„Black belt” 

Jak sama nazwa wskazuje, pismo poświęcone bardziej sportowej i fightingowej części trenigu.

Black Belt chyba niekoniecznie idzie w kierunku, który mnie interesuje

To nie do końca moja bajka. W środku i na okładkach mnóstwo ludzi w Gi i koniecznie w gardzie. Mile widziane usta rozdziawione w bojowym okrzyku.  Trochę biografii zawodników, jakieś reportaże ze świata (np. jak się ćwiczy w Birmie tamtejszą odmianę boksu) oraz oczywiście sporo reklam (ale bez przesady). Czyli bardziej współczesne podejście. Modne obecnie, bo ludzie raczej się teraz MMA jarają niż klasycznymi sztukami walk. Ciekawostką jest próba przeniesienia dziesięciu przykazań pilotów myśliwskich z pierwszej wojny światowej na współczesny ring. Doprawdy karkołomne.

Dla sprawiedliwości trzeba przyznać, że zdarzają się też artykuły dla miłośników tradycji, ale jest ich niewiele (na siedemdziesiąt dwie strony jeden tekst to niedużo). Cena pisma wynosi 6 USD i otrzymujemy za to sporo czytania.

Bardziej interesowało mnie drugie pismo.

Kung fu/Tai Chi  

To stustronicowe pismo wydane na niezłym papierze. Na okładce również znajdują się ludzie w bojowych pozycjach, ale tym razem nie są to Gi, ale szamerowane bluzy, a i pozy trochę mniej bojowe. Na okładce często pojawiają się słowa „pushing hands” i inne znane mi terminy. A w środku? Dużo reklam, prawie pięćdziesiąt procent. Oczywiście wszystkie po prawej stronie. Wiadomo, gdzie najpierw pada wzrok czytającego. W każdym numerze pojawia się reklama YMAA, a na niej Nicolas – syn mistrza z Sai w obu rękach oraz kilka znanych mi okładek instruktażowych DVD.

typowa okładka

W artykułach znów jakieś biografie mistrzów. Jakieś relacje ze staży, seminariów i treningów (niedużo ich na szczęście, bo to dla mnie nudne do bólu). Są prezentacje sztandarowych technik pochodzących z różnych odmian Kung Fu. Trafiłem nawet coś, co znam! Zastosowanie do mandarynki z Chuo Jiao Fanzi. Niskie kopnięcie z obrotu, z następującym potem przybiciem stopą.

Podobała mi się jeszcze seria artykułów z objaśnieniami trików stosowanych w tańcu lwa. Pokazany jest tam sposób trzymania partnera (tj. ogon trzyma łeb za kawał szmaty zawiązanej wokół pasa) i sposób współpracy dwóch połówek ciała zwierzęcia. Do wyboru mamy kilkanaście akrobatycznych trików.

Z zaciekawieniem przeczytałem bogato ilustrowany artykuł o czterech porach roku w Bagua Zhang (Andrzej uczył nas takiego chodzenia, ale nie stosował tych nazw) oraz coś, co oznaczono jako pchające nogi z Shaolinu. Nie wiem, czy naprawdę z Shaolinu, czy nie ale kiedyś ktoś mnie już tego uczył jako pchające nogi Tai Chi. Muszę odkopać notatki, któż to był? Na sto procent nie jest to dowód na Shaolińskie pochodzenie Tai Chi. Pewnie kiedyś ktoś coś podejrzał, przekręcił i potem pooooszła „nowość” między narodami. Nie przeszkadza mi to. Szkoda tylko, że ten trening jest bolesny dla nóg i niestety kontuzjogenny.

pchające nogi z Shaolinu

W innym numerze znów trafiam na coś znajomego. Ćwiczenie, które ja znam z repertuaru zdrowotnego Yi Quanu, w gazecie opisane jak „Qi Gong pozycyjny”. Opisywanie ćwiczeń jest, jak zwykle, dość karkołomne. Wiadomo powszechnie, że bez nauczyciela to można co najwyżej, własny styl stworzyć. Trzeba jednak oddać autorom pisma sprawiedliwość, tam, gdzie jestem w stanie ocenić, opisy są dokładne a ilustracja zdjęciowa profesjonalna i czytelna.


1

Organizuję wyjazd treningowy do Chin (Guangfu 2024).
Jeśli podoba Ci się moja działalność – możesz mi pomóc rozwijać moją pasję! Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Całe to pismo (w komplecie jest też płyta DVD) kosztuje pięć dolarów, a w prenumeracie nawet połowę tego. W przeliczeniu na złotówki daje to średnio drogie pismo. Prasa fachowa potrafi kosztować więcej. Trzeba tylko pamiętać, że w Polsce nie dałoby się zdobyć aż tylu reklamodawców (bicz z Shaolinu kosztuje dwadzieścia pięć dolarów plus przesyłka, a kij Bodhidharmy dwadzieścia osiem), co pewnie miałoby niebagatelny wpływ na cenę. A szkoda, bo kupowałbym i czytał. Nie bardzo jednak wierzę, żeby coś takiego się w Polsce pojawiło.

2 komentarze do “Prasówka”

  1. Magazyny kojarzą mi się z latami 80 i 90. To był inny świat. To, że ktoś je jeszcze wydaje na papierze jest poza moim pojmowaniem, ale zerknij na ten klip, gdzie Gene Ching oprowadza po siedzibie Kung-Fu Tai Chi, którą zresztą z końcem roku będą przenosić ze względu na oszczędności. Trochę ciekawych informacji o historii kilku magazynów tam jest i ogólnie fajny klip:

    Zwróć uwagę na 5:13 na okładkę Dojang – „’Hwarang Do takes aim” :] Koreański łuk, naciąg dwoma palcami.. Wygląda mi na jakieś korean ninja stuff 😉

    Odpowiedz
    • A ja tam lubię papierowe czytadła. Przydają się w metrze, do poczytania.

      Fajna siedziba. Dużo pamiątek. Pewnie kiedyś życie ich zmusi do przeniesienia się do wirtualnego świata. Tak robi wiele czasopism. Przytoczony tu już magazyn „Gospodarka Mięsna” sprzedaje dostęp do materiałów na godziny 12h kosztuje 72 PLN.

      Ciekawostka – Facebook zablokowała mi ten materiał.

      Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz