Kiedyś myślałem, że pisanie bloga to pestka. Jeżdżę po seminariach, treningach. Tu relacja, tam jakiś opis i będzie się kręcić. Teraz widzę, że to niełatwe. Bo ileż razy można pisać o wyjeździe do Białegostoku. Ostatnio już ograniczyłem się do opisu kiełbas i boczków, które znalazłem na ichniejszym rynku. Nie dlatego, że się nie da ćwiczyć, czy mi się nie podoba. Jakby tak było, tobym nie jeździł. W każdym razie nie, żeby ćwiczyć.
Tak więc o czym by tu napisać tym razem? Może o możliwości podrywania metodą „na kij”?
Moim głównym celem wyjazdu na seminarium prowadzone przez Rafała Szulkowskiego był Qi Gong Białego Żurawia. Te zajęcia miały się odbyć po południu, rano miał być kij. Nie żadna forma, tylko szermierka długim kijem (kij łączący brew). Ponieważ i tak się tam wybierałem, pomyślałem sobie, że przy okazji odświeżę swoją pamięć dotyczącą technik z kijem, zobaczę co nowego pojawiło się w YMAAowskim treningu w tej dziedzinie. Wyciągnąłem więc swój kij o wdzięcznym imieniu „Anabel”, odkurzyłem i ruszyłem w drogę.
w drodze do Białegostoku
Idąc do autobusu, przypomniałem sobie, że kij jest znakomitym sposobem na zawieranie znajomości w środkach masowego rażenia… tj. przepraszam – transportu. Jak wygląda owa metoda? Ano wsiadamy do autobusu, stajemy naprzeciwko drzwi, kij stawiamy przed sobą i czekamy. To nie ryby, nie musimy czekać bardzo długo, bo zazwyczaj już po kilku chwilach ktoś za ten kij złapie. Teraz oceniamy naszą ofiarę i albo wypuszczamy ją z powrotem „do stawu” znaczącym chrząknięciem, albo nawiązujemy konwersację i wymieniamy się numerami telefonu. To naprawdę działa.
Kiedyś sprzedałem tę metodę kumplowi. Po tygodniu spotykamy się, a on mi opowiada, że mój sposób to zupełna klapa. Jeździł metrem całe popołudnie i przysiadali się niego tylko podpici wędkarze:
…no mówię ci, co chwila ktoś mi chuchał i pytał, na co łowię. Koszmar.
A kij miałeś w pokrowcu czy bez? – spytałem.
No pewnie, że w pokrowcu.
A widzisz, spróbuj bez… bez pokrowca jest lepiej.
i co? Zadziałało.
Osobiście na 20-minutowej trasie do Dworca Wschodniego miałem kilka brań – ale oczywiście tylko dla sportu!!! Żeby mi tu nikt nic nie insynuował.
A samo seminarium. No cóż, tak szybko w podpunktach:
Qi Gong Białego Żurawia
(*1) -Żeby dojechać do Białegostoku trzeba wstać wcześnie rano i wytłumaczyć się Danusi dlaczego robię tyle hałasu, a następnie obiecać, że od teraz będę już cicho… i tak ze trzy razy.
(*2) – Po drodze na dworzec trzeba przypomnieć sobie, czego tym razem nie zabrałem (aparat zabrałem, ale był bez karty pamięci).
(*3) – Rafał jak zwykle wykazuje w nauce dużo zapału. Skubany zaczął od truchciku, chciał nas pozabijać na dzień dobry czy co?
(*4) – Trening kija, to bardzo głośna dyscyplina sportu. Całe szczęście, że nie imprezowałem poprzedniego dnia.
(*5) – W Białymstoku następuje zakłócenie czasowego continuum… przerwa między zajęciami wystarczy na zjedzenie obiadu, posiadówkę przy kawce i pogawędki o wszystkim. W Wawie zawsze brakowało na to czasu.
(*6) – Qi Gong Białego Żurawia w wykonaniu Rafała zawsze dostarcza mi nowych odkryć. Tym razem ułożenie dłoni i niektóre zasady wspólne z CJF. Albo ja nie umiem go słuchać, albo on prowadzi zajęcia na tyle nieszablonowo, że zwracam uwagę na inne szczegóły, albo po prostu się rozwijam.
(*7) – Mimo tego, że Rafał nie wiedział o moim przyjeździe, to tym razem przygotował się optycznie – był ogolony (to było dziwne).
(*8) – Arek wpuścił mnie na teren obiektu sportowego, ale musiałem mu obiecać, że nie wnoszę żadnych rac.
Kiedy późnym wieczorem dotarłem do domu – zmęczony, lecz zadowolony – wiedziałem, że warto było. I tak dalej i dalej… mógłbym opisać rzeczy, które już dawno wielokrotnie napisałem. I o tym, że się czegoś tego dnia nauczyłem i że nie powiem czego, bo trzeba było być i samemu się nauczyć, ale sobie odpuszczę.
Wiem, że dopóki Rafał będzie trzymał swój „Rafałowy poziom” (jak to kiedyś mówiono w Warszawie), a Arek będzie mnie wpuszczał na salę, będę tam jeździł, bo warto. I jeszcze raz każdemu to polecam.
Do zobaczenia następnym razem…
Czy kij KO został nazwany na cześć słynnej Annabel Chong? 🙂
Raczej nie. Prawdopodobnie to było tak że hiszpańskie brzmienie tego imienia wtedy wpadło mi do głowy…
Ech… w każdym razie przed chwilą z Rafałem (z Bolechowic) napisaliśmy szkic scenariusza na come back AC i KO jako co-lead 😉
Miałbym zastąpić tych prawie trzystu młodych ogierów w ciągu dziesięciu godzin ?
Może przynajmniej przyszłaby z siostrą?
No, oprócz Ciebie samego jest jeszcze magiczny kij łączący brwi 😉 Mike Oldfield napisze muzykę