Teraz uwaga! Nie piszę tego, żeby się chwalić jakimś tam stażem, bo i nie ma czym. Czas spędzony na sali nie zawsze ma znaczenie. Dla przykładu: teoretycznie zacząłem w zeszłym wieku jeszcze (ale to profesjonalnie brzmi!!!). Ten pierwszy rok nie miał jednak żadnego sensu. Jeśli już muszę komuś podać ten treningowy staż, to tamtego roku nie liczę. Zaczynam od czasu, kiedy to trafiłem na szkołę z przekazu mistrza Yanga. Zazwyczaj zawsze dodaję, że wielokrotnie miałem odczucie, iż powinienem liczyć ten czas od początku. Często bowiem działo się tak kiedy odkrywałem dla swojego treningu coś nowego, przełomowego, coś, co stawiało dotychczasowy trening pod znakiem zapytania.
Czasami śmiać mi się chciało, jak widziałem jakieś info, którymi chwalą się instruktorzy różnych szkół. Z tego, że on już ćwiczy x lat, i że ćwiczył taką i owaką sztukę walki i jeszcze, że z jakimi to mistrzami miał do czynienia. Niektórych z tych instruktorów poznałem osobiście. Wiem, że z konkretnym mistrzem to ten czy ów ćwiczył jeden warsztat. A data rozpoczęcia praktyki z biegiem lat magicznie odpływa w przeszłość.
Ale to nie o tym miało być. Miało być o przygotowaniu. Otóż, ostatnio w salce Akademii Yiquan zaczęliśmy ćwiczyć coś, co się nazywa pięćdziesiąt osiem pobić. Tak, pobić od słowa bić kogoś. To nie jest forma, to zestaw krótkich ułożonych akcji. Faaaajne, tylko te pięćdziesiąt osiem mnie dziwi, nijak nie mogę tego dopasować do żadnej chińskiej numerologii. Bo gdzie podziało się uczciwe i prawilne sześćdziesiąt cztery? Na razie tłumaczę sobie, że to dla oszukania wroga i że jest tam jeszcze sześć tajnych ćwiczeń ;). Jakiś zabójczy wzrok, czy śmiertelne dotknięcie lub oddech.
Na razie uczymy się nie oszukiwać, czyli stosować odpowiednio siłę i poprawnie reagować na partnera (to ja… okazało się, że moje wyobrażenia o uczciwości treningowej są daaaaalekie od poprawności). Do poprawki jest dużo: kierunki, świadoma siła w obu rękach, dystans i wiele innych. Uczymy się uczyć się. Trening ten mnie raduje, bo w końcu robię coś więcej niż aplikacje.
O specyfice i różnicy pomiędzy treningiem aplikacji i walki już pisałem nie raz, teraz mam szansę tego dotknąć. Na razie nieśmiało, niczym ramiączka stanika na pierwszej randce, ale oczyma wyobraźni widzę co będzie dalej. Ej chłopaki… ja o treningu piszę… zboki jedne. Te pobicia to jeszcze nie sparing, ale dają dużo radości i spełnienia.
I tu dochodzimy do sedna tego wpisu. Bo ostatnio katujemy coś, co się nazywa „wyciąganie węża z nory” (ej chłopaki… bez żartów… naprawdę, przepraszam za kolegów, są niereformowalni). I uświadomiłem sobie, że to jest właśnie to, co chciałbym ćwiczyć, że, jak pisałem, daje mi dużo radości i sensu. Potem przyszedł smutek… qrcze, niczym ten koziołek, włóczę się tyle lat po różnych salach, krzakach i trawnikach. W końcu, kiedy jestem już za stary, żeby zostać stritfajterem, to zaczynam się uczyć jakichś elementów walki. Ale potem przyszła refleksja. Przecież jeszcze kilka lat temu nie byłem na to gotowy… nie zrozumiałbym. Pewnie przy dobrych wiatrach byłbym gotów szybciej, ale poszło jak poszło. I trwało to tyle ile trwało. Żeby się to wszystko udało, konkretny trening musi przyjść w odpowiednim czasie i przestrzeni.
Na ostatnim treningu, kiedy już razem z Piotrem przestaliśmy ciągać się po sali (oczywiście źle, bo nogi, bo kierunek, bo brak wymuszania lub odpowiedzi… i tylko wszyscy święci Tai Chi wiedzą co jeszcze), naszła mnie taka myśl. Teraz to ja jestem zadowolony, ale czy te naście lat temu, jak jeszcze miałem bujną fryzurę, to byłbym równie happy jak teraz? Odpowiedź brzmi: NIE. Jakby mi te dwadzieścia lat temu ktoś powiedział, że będę ćwiczył rzeczy, które ćwiczę teraz i że inaczej się nie da, to pewnie bym to rzucił.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
To, że za późno, to pewnie moja wina. Nie słuchałem tych, którzy dobrze mi radzili, wybierałem toksyczne „mniejsze zło”, upierałem się przy brnięciu w błoto. Szkoda, że trwało to tak długo. Na przykład Agnieszka ma więcej farta, ćwiczy dużo krócej ode mnie, a właściwie robimy to samo. Uczymy się takich samych rzeczy. I chociaż przy niej Michał Wołodyjowski jest olbrzymem, to widzę, że jej się to podoba i że jest na taki trening gotowa. Można by powiedzieć, że stażowo jesteśmy w tym samym miejscu.
Tak więc, jak następnym razem w jakiejś reklamie przeczytacie, że ktoś chwali się długoletnim treningiem, to miejcie z tyłu głowy, że to może być np. dwadzieścia pięć lat popełniania błędów. A mało kogo stać na to, żeby się do błędów przyznać, bo to trudne jest, naprawdę. Trzeba mieć… cochones z irydu w platynowej otoczce.
Jak długo ja ćwiczę Tai Chi? Jakieś dwa miesiące temu zacząłem – jeszcze raz…
Bukiet z 58 róż (58 = 五八/wu ba i nawiązuje fonetycznie do 我发/wo fa, czyli „bogacę się”) symbolizuje, że obdarowany jest skarbem w życiu darowującego kwiaty. To pudelek kiński podpowiada :]
aaaaa już rozumiem! Te pięćdziesiąt osiem pobić będzie najcenniejszym moim skarbem…
Pamiętasz, że jak krew z nosa idzie, to rozkwita czerwony kwiat? 🙂
Niech rozkwitają trzy czerwone kwiaty. Nienawidziłem tego ćwiczenia, ale z biegiem czasu chyba polubiłem.
Tylko jeden rozkwitał w jednym cyklu tego ćwiczenia. Bujnięcia były trzy :] Lubię je bo angażuje całe ciało i wymusza skupienie uwagi na trzech celach. Trochę jak na tarczy halowej na 18m 😉
Najwięcej problemów sprawia mi współpraca rąk. Kiedy prawa jest dominująca, lewa współpracuje. Ale kiedy lewa dominuje prawa ledwo się rusza… czy można powiedzieć że jest to ćwiczenie na synchronizację półkuł mózgowych? Czy tylko na spuszaczanie wpie…lu?
Synchronizacja półkul jest ważna przy spuszczaniu wpie…lu 😉 Ręka nieuderzająca ma bardzo mało do roboty w tym ćwiczeniu. Tylko co nakrywa potem jest przy łokciu uderzającej. Niech KO się nagrywa, odtwarza i koryguje. W tydzień poprawisz technikę.