Upsss. Okazało się, że z wakacji został mi nieopublikowany wpis o berlińskich parkach… niniejszym jedziemy.
Mustafas Gemüse Kebap – to, według internetowych jadłoznawców, najlepszy kebs w Berlinie. To niewielka, oklejona naklejkami (były też i polskie), budka stojąca nieopodal stacji metra Mehringdamm. Serwuje się tam dietetyczne kebaby. Dlaczego dietetyczne? Bo jak już go zjadłem, to raczej szybko na te inne nie spojrzę… Po co sobie psuć podniebienne wspomnienia? Bo to tak, jakby człowiek po nocy z piękną kobietą, wrócił do przeglądania wiadomojakich pisemek.
A co to wspólnego z treningiem? Otóż, jest to też kebab medytacyjny – kolejka do tego kultowego miejsca, to (jak ktoś ma pecha – a ja miałem) dwie i pół godziny stania. Spróbujcie zachować spokój czekając tyle czasu na jedzenie. Mogę was także zapewnić, że po takim oczekiwaniu, każdy kęs spożywamy z niezwykłą uważnością. Niemalże z nabożeństwem. Uwaga!!! To był żarcik.
Oczywiście trochę żartuję, choć tak naprawdę stałem 150 minut po kebsa i nie żałuję.
Do Berlina przyjechaliśmy z Danusią w zasadzie bez większego celu. Ot, pooddychać wielkim światem, spróbować dobrego żarcia, zobaczyć jak się Berlin zmienił. Oboje bowiem widzieliśmy to miasto jeszcze za czasów muru, trabantów i wyjazdów na handel. Ja dodatkowo dorzuciłem sobie jeszcze jeden cel. Poćwiczyć w tamtejszych parkach.
Pierwsze wrażenia z przyjazdu były negatywne. Z małego, cichego domku na praskim czeskim wygwizdowie, trafiliśmy do głośnego, olbrzymiego, brudnego miasta. Po haniebnym 90 minutowym spóźnieniu pociągu, po nieporozumieniach z tureckimi pracownikami hotelu, siedzieliśmy w olbrzymim hostelu, a wokół nas, poza turystami, większość ludzi to emigranci – Niemcy wyraźnie w zaniku. Pomogła późna kolacja. Berliński specjał czyli Carrywurst mit frytki und mayo… Pyyyyszne. W równie kultowej, jak wspomniany już kebs, ulicznej jadłodajni o nazwie Curry 36, naprawdę robi robotę (na szczęście nie jestem wege, choć wiem, że i dla nich oferta jest szeroka). Już, już… za chwilę będzie o Tai Chi.
Wyjazd był krótki, więc zegarek na 6:00, mycie tego i owego, szybkie wyjście i rozpoczynamy zaplanowany wcześniej „Tour de Park”. Na pierwszy ogień poszedł:
Park Victorii
Czyli po niemiecku Viktoriapark. To miejsce znane jest z pięknego, sztucznego wodospadu, który wzorowany był na wodospadzie Kamienczyka. Szkoda, że nie widziałem go w akcji. Atrakcją jest możliwość wejścia na sam szczyt, gdzie znajduje się pruski pomnik poświęcony jakimś wojnom. Ciężko zgadnąć którym, bo było tego niemało. Olbrzymi! To właśnie od tego parku wzięła się nazwa dzielnicy „Kreuzberg” – wzgórze z krzyżem.
Trasę na szczyt spokojnie można pokonać z dzieckiem i wózkiem, bo w górę prowadzą asfaltowe ścieżki o niedużym nachyleniu. Spacerując i odkrywając uroki tego zabytkowego parku, można zatrzymać się na chwilę i pomoczyć nogi w zimnej wodzie wodospadu (jeśli działa).
Za to poniżej szczytu, bardzo dobre miejsce do biegania. Wymagające, bo dużo stromych podbiegów i zejść (masakra dla kolan, swoją drogą), ale i znalazło się dla mnie jakieś miejsce na Tai Chi i Qi Gongi. Trochę chłodno, bo wokół wysokie drzewa dające półmrok i miłą o tej porze roku odrobinę wilgoci.
Park Tempelhof
Swojego czasu marzenia wielu – móc tam poćwiczyć, dać się aresztować i zostać na zachodzie. Kiedyś to stare lotnisko (nieczynne od 2008 roku) było łakomym kąskiem dla różnej maści dewetakaichmaćloperów, którzy chcieli tam budować apartamentowce. Na szczęście Berlińczycy powiedzieli „najn, ferfluchte…” i zostało jak jest. To znaczy duże pole, gdzie każdy może znaleźć kawałek trawy dla siebie. Jest miejsce dla miłośników grili i nikomu to nie przeszkadza. Jest olbrzymi betonowy krąg po pasach startowych dla biegaczy, rolkarzy, a nawet psiarze mają dla siebie tyle przestrzeni, że nikt nikomu nie wchodzi w drogę.
Z minusów to wieeeeje, jakby pół populacji Kielecczyzny się powiesiło. Raj dla różnych miłośników latawców (jak w Chinach). Drugim minusem okazuje się minimalna ilość ławeczek, a Danusia nie lubi siedzieć na trawie.
Mimo, że to często odwiedzany park blisko centrum miasta, to jest tak wielki, że każdy spokojnie znajdzie w nim miejsce dla siebie. Tak więc jeśli ktoś chce sobie poćwiczyć formy, to nie będzie miał tego poczucia, że ktoś go obserwuje. I tylko ten olbrzymi przeciąg, powoduje że ćwiczenie powolnych form staje się nieco mniej komfortowe.
W parku zostały zachowane budynki portu lotniczego, w większości budowane z rozmachem i manierą, typową dla trzeciej rzeszy. Niestety nie zdążyliśmy ich zwiedzić.
Großer Tiergarten
To wielki park, swoim charakterem przypominający nieco nasze Pole Mokotowskie, ale skrzyżowane z Królewskimi Łazienkami. Czyli alejki, stare drzewa, trochę trawników, na które można spokojnie wejść. Olbrzymi kompleks parkowy z przepięknym ogrodem różanym, zoologiem i wieloma atrakcjami. Ma nawet swój bardzo duży system wodny – zapewne jakieś starorzecze Sprewy. Zaczynający się za Bramą Brandenburską i przecięty szeroką ulicą Federalną (Bundesstraße). Po środku jest jeszcze gigantyczne rondo ze stacją metra Tiergarten. Masthew każdego turysty – wiecie, to tam gdzie czołg Rudy 102 spod wody, atakował Niemców, okopanych pod ziemią – wiem, skomplikowane.
Trafiliśmy tam nieco przez przypadek, chcieliśmy bowiem obejrzeć berliński Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. Kontrowersyjny, ale na miejscu zrobił na mnie duże wrażenie. Kiedy już wydostaliśmy się z labiryntu kamiennych bloków, po drugiej strony ulicy zawołała nas zielona przestrzeń i pomnik Goethego. „Chodźmy, przy okazji ja poćwiczę w następnym parku, a ty odpoczniesz” – zaproponowałem Danusi. A że ja lubię ćwiczyć, a ona odpoczywać – spędziliśmy tam miłą godzinkę u stóp głazu narzutowego, będącego prezentem ludu pracującego jakiegoś syberyjskiego miasta dla ludu pracującego Berlina.
Park am Gleisdreieck
Następny przykład jak fajnie można wykorzystać tereny poprzemysłowe. To kiedyś były tereny kolejowe, rozjazdy, górki rozrządowe, perony i magazyny z wysokimi rampami. Oj byłoby to świetne miejsce na salkę treningową. Takie pokolejowe magazyny – marzenie… W Warszawie było kiedyś coś takiego, ale wszystko zabudowali :(, a jeśli coś przetrwało, to nie mam tam żadnego sensownego dojazdu.
Dłuższą chwilę szukałem miejsca do ćwiczeń. Niestety wszędzie pełno szkła z potłuczonych butelek i śmieci. Bałagan po wieczornych imprezach. Mam wrażenie, że miejscowi do spóły z turystami, lubią balować do białego rana nie przejmując się środowiskiem. Na szczęście od szóstej po parkach szaleją służby porządkowe. Szybko i sprawnie (i po cichu) zbierają wszystko, przywracając park do pierwotnego stanu.
W czasie ćwiczeń, w pewnym oddaleniu, zauważyłem sylwetkę człowieka wykonującego proste ćwiczenia. Trochę rozciągania, coś co z grubsza przypominało proste Qi Gongi. Nie machaliśmy do siebie, bo i po co? Każdy robi swoje i to wystarczy. Miejsca dla siebie mieliśmy mnóstwo.
Körnerpark
To taki neobarokowy park, przypominający pałacowy ogród – ładny. Powstał w miejscu starej żwirowni przekazanej miastu przez właściciela terenu Franza Körnera (to od jego nazwiska pochodzi nazwa parku). Miasto Rixdorf (bo to jeszcze nie był Berlin wtedy), postanowiło zbudować ładny park, przyciągnąć tam ludzi, którzy postawią ładne rezydencje, aby w ten sposób powstała luksusowa dzielnica. Czy tylko u nas najpierw buduje się gettowiska, a potem każdy płacze, że mu sąsiad z naprzeciwka zmienia kanały w TV?
Pojechałem tam już sam (Danusia zastrajkowała), za namową Jiuzhizy. „Tam, jak wysiedliśmy z metra” – mówił – „widzieliśmy Chińczyka ćwiczącego Tai Chi – nawet zgrabnie mu to szło. Jedź, może jeszcze ćwiczy? Dogadacie się międzynarodowym językiem Tai Chi”.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Ćwiczącego nie spotkałem, zamiast niego było tylko młode dziewczę medytujące pod krzakiem w pozycji lotosu. Nie próbowałem się z nią dogadywać, pozycja lotosu nie na moje biodra póki co… ale park ma swój treningowy potencjał.
Ogólnie miasto
To tyle tego krótkiego tour the park. Berlin mi się spodobał. Pewnie wrócę tam jeszcze nie raz. Jest blisko, mają dobrą komunikację i fajne parki. Dużo dobrego żarcia i atmosferę… Cenowo… no cóż. Jeśli jednak ktoś pojedzie tam i będzie chciał poćwiczyć, spokojnie znajdzie dla siebie kawałek trawnika.
Ja, następnym razem (a nie wątpię, że takowy nastąpi), przygotuję się jeszcze lepiej. Okazało się bowiem, że nieopodal naszego hotelu znajdują się dwie szkoły Tai Chi – następnym razem je odwiedzę. Może pozwolą mi poćwiczyć na swoich salach, a może czegoś się od nich nauczę?
Czytającym sugeruję puszczenie w tle „Tiergarten” Tangerine Dream (z albumu Le Parc zresztą) lub „Viktoriapark” J. Schmoellinga.
https://www.youtube.com/watch?v=pvrePkXERWc
🙂
Lubię TD ale to drugie bardziej mi pasuje…
Shmoelling jest i tu i tu 🙂 Mi też Viktoriapark bardziej się podoba.