Ja wiem… większość osób zmarszczyła czoło, a Ci co młodsi, rzucili się góglować. To nie jest prosty wyraz. Ja ze dwa tygodnie uczyłem się jak to wymówić na jednym oddechu.
A co to jest? To dla tych, którzy nie zdążyli zaczerpnąć z przepastnej skarbnicy internetowej wiedzy. Otóż, Kalarippajattu to hinduska sztuka walki. Taaak moi drodzy, istnieje sztukowalkowe życie poza Kung Fu. Oczywiście słyszałem coś na ten temat. Byłem nawet dwa razy pomachać kijami z adeptami Gatki (Gatka – co to?), oglądałem dokument o indyjskich zapasach i treningu siłowym, polegającym na kopaniu łopatą w gliniastej ziemi. Czegoś mi w tym wszystkim jednak brakowało.
czym jest kalarippajattu?
I tak dnia pewnego znajomy napisał do mnie, czy nie spróbowałbym nieco pomóc przy promowaniu książki o hinduskiej sztuce walki? No, jak nie jak tak! I już niedługo miałem w ręku egzemplarz książki, o której właśnie chciałbym napisać. „Kalarippajattu — holistyczna sztuka walki z Indii”. Czym jest Kalari? (będę używał skróconej wersji nazwy — tak łatwiej). To kompletny system walki pochodzący z Kelarii, czyli krainy leżącej na południu Indii. Kompletny, czyli jest w nim walka wręcz, walka bronią, elementy filozoficzne i system prozdrowotny. I, co jeszcze dla mnie ważne, to system, który jest przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Taki sposób przekazu gwarantuje możliwość rozwoju w przeciwieństwie do dużych, „skostniałych” organizacji.
Wracając do książki, bo cała moja wiedza właśnie z niej pochodzi. Autorką książki jest Justyna Rodzińska-Nair, instruktorka Kalari z Wrocławia. Ona sama przeszła dosyć skomplikowaną drogę od 2005 roku i od tego czasu co roku trenuje kilka tygodni/miesięcy w Indiach. Pani Justyna wywodzi się ze środowisk związanych z grupą Grotowskiego, a to wiele tłumaczy. Kalari ma w sobie jakieś elementy sztuki, może ja nie do końca to rozumiem, bo dla mnie pierwsze skojarzenie ze sztuką, to sztuka mięs. Jest też w książce rozdział pod tytułem „Tańczący wojownicy”. Potem warsztaty w kraju i za granicą, częste wyjazdy (staże) w Indiach, aż po związki rodzinne.
Jej mąż uczył się Kalari od swojego dziadka, nauczyciela z południa Indii (nie, nawet nie podejmuję się przepisać nazwy miejscowości). To wszystko spowodowało, że pani Justyna napisała książkę bardzo osobistą. Książkę, której celem nie było stworzenie podręcznika do Kalari (oczywiście to moja opinia), a pokazanie zjawiska, jakim jest ta mało znana sztuka walki. I dobrze, książek technicznych mamy nadmiar i chyba już się nauczyliśmy, że nie da się z nich nauczyć (ze zdecydowanej większości).
sztuka walki z Indii
W pierwszej części książki otrzymujemy bogaty opis historii, środowiska, społeczności i wszystkiego, co stanowi otoczkę Kalarippajattu. Jakby ktoś był tak stary, jak ja, to może pamięta „Klub Siedmiu kontynentów” – no więc tak to się czyta. Szczegółów jest tak dużo, że osoby od odpowiedniej dozie wyobraźni przenoszą się do Indii niemalże osobiście. Dla mnie problemem jest tylko słownictwo. Wiele słów, których nawet nie bardzo wiem jak wymówić (choć na początku jest dokładne wyjaśnienie wymowy, to jednak wymaga odrobiny doświadczenia). I tak, region Keralia, w moich dyslektycznych oczach, zamienia się w Karelię i zamiast pod palmami, moja wyobraźnia wędruje na mroźną północ w czasy wojny sowiecko-fińskiej. Wszelkie problemy rekompensuje masa bardzo ciekawych i dokładnych opisów. Bo kto by wpadł na pomysł, żeby opisać cyrkulację powietrza na kalari czyli ichniejszym dojo? Prawda, że się można pogubić?
W drugiej części jest już co nieco o sztuce walki. I tu same ciekawostki. Wszystko jest na odwrót, choć pięć elementów niby te same, ale zamiast drewna, mamy nic mi niemówiący eter. Zwierzęta, od których nazwy wzięły pozycje, też mają inne: paw, lew, słoń.
Jak już wspomniałem, to nie jest podręcznik do nauki, to książka mówiąca o stylu jako zjawisku. Dzięki temu dowiadujemy się o dziwnych broniach używanych w Kalari – o zakrzywionych nożach, o pałkach nietypowo trzymanych, bo w połowie długości, o elastycznych, ponad dwumetrowych mieczach używanych niczym bicze. Kiedyś nawet się zastanawialiśmy w gronie fachowców (tj. trzech fachowców i ja) czy to bardziej bicz, czy bardziej miecz? — wnioski odłożyliśmy do następnej kraty browara.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Można też obejrzeć kilka zdjęć prezentujących podstawowe elementy formy, szkoda, że bez znaczników ruchu, ale jak pisałem, to nie jest podręcznik. Całość wygląda bardzo dynamicznie (ale to widziałem na filmach) i bardzo wymagająco. Początkowo pomyślałem, że brak gruba (to jest ludzi słusznej wagi) na filmach spowodowany jest panującym w Indiach niedożywieniem (wiem, to taka kalka poznawcza), ale, tak po prawdzie, przy tej ilości podskoków i tych dziwnych pozycji, z brzuchem nie ma się co pchać.
dynamiczna joga
Moje pierwsze skojarzenie (i następne też) związane było z dynamiczną jogą. W rozmowie autorka książki potwierdziła, że Kalari bardzo często tak się postrzega. Coś na granicy pomiędzy Jogą a sztuką walki. To właśnie to, czego w jodze mi brakowało. Bo dla mnie ona (ta joga) jest niezrozumiała. A tu te wszystkie pozycje mają sens, celowość. Może spłycam, ale dla mnie to naprawdę bardzo egzotyczne zjawisko.
Książka kończy się omówieniem sytuacji tej sztuki w świecie współczesnym. Dla dla mnie już mniej ciekawym, choć pewne perełki również tam znalazłem.
Książka oczywiście jest niskonakładowa ale, znajdziecie ją u mnie i w księgarni Fundacji Dantian.