Himilsbach katany

Od razu coś wyjaśnię. Wcale nie uważam Himilsbacha za geniusza aktorstwa. Dla mnie, to on w zasadzie potrafił zagrać tylko siebie samego. Na pewno ciekawym i nietuzinkowym człowiekiem był, stąd jego legenda. Na pewno w sposób mistrzowski spełniał się jako naturszczyk. A że umiejętności i wyczucie towarzystwa miał na wysokim procencie, to i wszędzie było go sporo. I w ten oto sposób dotarliśmy do dzisiejszego tematu… Jak na moje standardy i tak szybko.

większość niewielkiej grupy – różne środowiska, różne dreskody

Kiedy obie strony chcą ze sobą walczyć, nic ich nie powstrzyma.

Walt Disney, Pocahontas

Sobotnie przedpołudnie. Upał. Tylko osoby o upośledzonym instynkcie samozachowaczym idą ćwiczyć do parku. Nie ma się co dziwić, że dzierżąc w ręku drewniany bokken wysiadam z metra na Służewiu i kieruję się w stronę Dzwonu Pokoju. To miejscówka, którą wybrali sobie ludzie z dwóch warszawskich grup sparingowych. Pierwsza z nich to „Na ubitej ziemi” i druga – „Niedzielne spotkania sparingowe”. Obie zrzeszają ludzi lubiących różne formy walki. Spotykają się i się biją. Wiem co myślicie: co w tym dziwnego? W ekstraklasie piłkarskiej jest szesnaście takich stowarzyszeń, które ganiają się po lasach i się biją. Czasami jeszcze dołącza do tego Policja, żeby to jakoś uatrakcyjnić. Różnica jest tylko taka, że Ci pierwsi nie robią tego po to, by okazać swoją wyższość lub zrobić komuś krzywdę. Oni po prostu to lubią.

szable gonow są w miare bezpieczne, fantastyczna zabawa. Barki muszę bardziej osadzać…

bokken – drewniana imitacja katany

I baaardzo dobrze. Chłopaki dbają o bezpieczeństwo, o sprzęt i (o dziwo) o zasady. Rzadko u nich bywam, ale pamiętam jak kiedyś Tymek zaproponował mi sparing na pałki… lał mnie… ale po każdej akcji tłumaczył mi na czym polegał mój błąd. To były czasy, kiedy „Niedzielne…” spotykały się na Bródnie w nieistniejącej już Wiosce.

To, że organizacje są aż dwie, to nie świadczy o specjalnej popularności ich działalności… obie są niszowe i chyba w sporej cześci składają się z tych samych ludzi. Możę kiedyś się pokuszę, by trochę mocniej opisać te środowsko?

prowadzący – Piotr Łopaciński

No tak, ale wyszedł mi drugi, długi wstęp. Po co ja jechałem na ten Służew? Nie było w Wawie nic ciekawszego do roboty w ten upał? Pewnie można było usiąść na ławce, w galerii handlowej i podziwiać to, co obecnie zakładają spacerujące tam młódki. Ja wybrałem warsztaty „Szermierki japońskim mieczem”, organizowane przez „Na ubitej ziemi”. Prowadzącym był Piotr Łopaciński. I tu dochodzimy do wyjaśnienia tytułu, bowiem Piotr jest samoukiem. Usiłowałem podpytać skąd wiedza i doświadczenie, jednak Piotr trwał przy swojej wersji. No, może następnym razem użyje pentotalu sodu, to coś mi zdradzi. Pomimo braku danów, pasów i dyplomów, Piotr okazał się kompetentnym nauczycielem. To znaczy umiał dużo więcej niż ja (choć to akurat jest słaba referencja), ale był tej swojej wiedzy pewien i potrafił ją przekonująco przedstawić. Co najważniejsze, materiał sprawiał wrażenie kompletnego.

grupa połączyła ludzi o różnych zainteresowaniach

Wyjaśniam porównanie do Himilsbacha, chodziło mi o owo naturszczykostwo Piotra, brak naleciałości wynikającej z treningu tradycyjnej japońskiej szermierki, bo, jak sam twierdzi, wszystko co umie wypracował samodzielnie, w czasie sparingów. Nie, żeby mi przeszkadzało siedzenie w seiza, czy kłanianie się mieczowi, jednak rolę medytacji doceniam jak najbardziej. Ale właśnie u Piotra nie było nic z tych elementów, zupełnie jak u Himilsbacha szkolno-aktorskich sztuczek.

japońska szermierka

To odrzucenie tradycyjnych linii przekazu jest dla mnie niezrozumiałe. Poszedłbym gdzieś choćby po to żeby porównać z innym przekazem.

fragment warsztatów – zastosowanie koła

Trudno mi ocenić jakość przekazu. Tego mógłby dokonać tylko fachowiec od japońskiego miecza, a ja takim nie jestem. Ot, kilka razy w życiu machałem jego drewnianą atrapą. Czasami jednak mam wrażenie, że potrafię wyczuć czy coś jest dobre, czy jedzie ściemą na kilometr. Tu, przez całe cztery godziny warsztatu, czułem się zasypywany przydatnymi informacjami. Było ich aż za dużo. Piotr ułożył sobie dokładny plan, rozpisał materiał co do minuty. Tylko, że tego materiału było tak dużo, że wystarczyłoby na dwa takie warsztaty. To w zasadzie taki jedyny minus, choć może nie tyle minus, ile niedosyt. Za to brawa, za pilnowanie tego, by obie strony równo ćwiczyły. Żebyśmy ciągle zmieniali partnerów… taki trawnikowy klub swingerski :))))) – nie mogłem se darowć :)))

Co ćwiczyliśmy? Tradycyjnie, trzeba było być, bo opisywanie jest bez sensu. Co mnie się podobało? Podobał mi się celownik szermierczy i finty (dowiedziałem się co to jest). Podobała mi się idea szerokiego i wąskiego cięcia, bo za jednym zamachem poszerzyła mój arsenał cięć niemal dwukrotnie.

trochę zdjęć w formie filmu

Podobało mi się też to, że prowadzący mało używał japońskich terminów, zastępując je polskimi odpowiednikami. Nie, żebym był jakimś językowym purystą, ale łatwiej jest mi zapamiętać te polskie nazwy. I tak, do tej pory nie przyswoiłem trajektorii cięcia kesa geri, natomiast koło, wycieraczka jest ok – pamiętam.

Na stacji metra, za jednym z mórz…

Wyszedłem naprawdę ukontentowany. Mam nadzieję na więcej takich eventów (info dla Żwirka – Ty się chłopie tak nie śmiej, bo Ci ta kocia mordka zostanie). Będę chłopaków obserwował.


1

Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.


Czas zakręcił koło – cztery godziny później siedzę na stacji metra i czekam na pociąg, który zabierze mnie do domu. W pewnym momencie kilkuletni maluch wyrywa się mamie i podbiega do mnie.

  • A co to? – pyta wskazując na bokken
  • Taki drewniany miecz… – odpowiadam, nie wdając się w szczegóły
  • A jak się nazywa? – młody nie dawał się matce odciągnąć
  • Bokken, bo to japoński… – młody nie dawał mi nawet skończyć zdania.
  • A po co to panu?

Właśnie… ten w misia szarpany filozof, zadał pytanie dnia? No właśnie? Po co?

Krzywym okiem KO

w murowanej piwnicy!!!
upss… będą plamy. Ociec prać?
tnij porządnie, tym ostrym w dół… kumasz?
o wielki Manitu… spraw by zrozumieli

6 komentarzy do “Himilsbach katany”

  1. 🙂 Bokken, bo to japoński… – młody nie dawał mi nawet skończyć zdania.
    A po co to panu?

    …chyba już Ci kiedyś o tym pisałem, ale podobnie filozoficznie brzmiała moja rozmowa z lekarzem po kontuzji….
    lekarz od czego to się panu stało – od ćwiczeń z kijem w kf….ale po co to panu ?…..ćwiczy się taki układ z kijem i nadwyrężyłem ramię….lekarz – wiem co to kij i co to kf,….ale po co to panu ?

    …może to był syn tego lekarza 🙂

    Odpowiedz
    • tak, wokół same filozofy… A jakbyś nic nie ćwiczył to by Ci powiedział, że jak się człowiek nie rusza to potem są problemy. Jak ktoś chce uderzyć psa to kij sam się znajdzie

      Odpowiedz
    • Nie ma potrzeby obrażać dziecka. Co u niego jest przejawem zdrowej ciekawości, u lekarza jest przejawem głupoty. Trzeba było powiedzieć, że ćwiczysz tradycyjny 打医棍 😉

      Odpowiedz

A co Ty myślisz na ten temat? Dodaj komentarz