„Gwiezdne wojny” to symbol mojej wczesnej młodości. Film pojawił się w kinach dokładnie wtedy kiedy jarałem się takimi historyjkami. Po prawdzie był to jeden z pierwszych filmów z gatunku Space Opera jakie zawitały na nasze ekran. A ja, który połykałem wtedy wszelaką fantastykę (od Broszkiewicza przez braci Strugackich po Lema i Asimowa). Wpadłem zatem w zachwyt po uszy. Już pierwszego dnia obejrzałem film dwukrotnie, co nie było takie proste bo pod kinami odbywały się wtedy prawdziwe „Biletowe wojny”. W takiej „Wiśle” posypały się szyby. Do tej pory został we mnie jakiś sentyment do tej serii, zaliczam wszystkie jej części, odróżniam pojazdy itd. Choć szczerze to po latach bardziej sobie cenie uniwersum „Star Treka” lub „Doktora Who”.
Ale kiedy dostałem info o seminarium walki świetlnym mieczem zalśniły mi oczy. Wiedziałem, że taki ruch w Stanach i na zachodzie jest dość popularny. Obywają się zawody sportowe i imprezy w stylu Cosplay ale w Polsce to nie słyszałem. Niestety okazało się, że tego dnia jadę TamTam stawiać bardzo skomplikowaną i wysoko wyspecjalizowaną konstrukcję drewnianą. Czyli dach tarasu, tak więc musiałem obejść się smakiem. Pomyślałem jednak, że muszę mieć relacje z takiej imprezy. Posłużyłem się więc znów Adasiem (już go kiedyś na niejedną minę wsadziłem). Co prawda mam wrażenie że chłopak miałby problem w odróżnieniu księżniczki Amidali od Mary Jade, ale trudno.
Chyba był zadowolony, bo po kilku dniach dostałem fajną relacje z imprezy. Dodatkowo okraszoną zdjęciami produkcji Aśki (nie puściła Adasia samego wieczorem na imprezę 😉 ).
Zapraszam do lektury i podziwiania zdjęć…
Czarny kot po jasnej stronie mocy
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… (a konkretnie- na Ursynowie) była szkoła Jedi, do której posłał mnie KO, abym nauki walki mieczem świetlnym pobrał. Nie żartuję. Akademia SaberArts prowadzi regularne zajęcia walki mieczem świetlnym w siedzibie Budojo – Ośrodka Japońskich Sztuk Walki, która mieści się rzut beretem od mego domu. Nigdy nie byłem zagorzałym wielbicielem “Gwiezdnych wojen”, ale nie da się ukryć, że w latach 80-ch o posiadaniu miecza świetlnego marzyłem bardziej niż o nowoczesnym aucie. Podobnie jak wielu mych kolegów.
Po wkroczeniu do dojo (choć nie wiem, czy tak rycerze Jedi nazywają salę ćwiczeń – Akademią Adasiu *przyp. KO) dojrzałem starszych uczniów zaklejających pęknięcia w materacach pokrywających podłogę – rycerze Jedi ćwiczą boso (więc pochylają się z uwagą nad każdą szczeliną w materacu), tylko adepci chuojiaofanzi są nieczuli dla podłoża, na którym ćwiczą (zatem ignorują jęki masakrowanych źdźbeł trawy). 😉
(Prze)budzenie mocy
Podstawowym narzędziem treningowym były miękkie atrapy mieczy (choć potem sięgnęliśmy po profesjonalne miecze świetlne, ale o tym – kilka linijek niżej).
Zaczęliśmy od podstawowych technik, a w miarę upływu czasu dodawaliśmy kolejny element, zaś finalnie wprowadziliśmy do ćwiczeń element improwizacji/dowolności. Układ ćwiczeń wyglądał mniej więcej następująco:
- – podstawowe sześć technik zaczepnych i obronnych (ataki i bloki) wykonywane samodzielnie w miejscu, na trzy poziomy, od prawej i lewej strony, prawą i lewą reką,
- – podstawowy krok – w przód i w tył,
- – techniki bazowe połączone z krokiem w przód i w tył, a potem naprzemiennie,
- – techniki podstawowe ćwiczone w parach,
- – wreszcie- sparringi w mieszanych parach.
Nie zabrakło nawet ćwiczenia stricte siłowego, w tzw. Międzyczasie – podpór przodem na pięściach ma służyć imitowaniu siły, której powinno się doświadczać podczas treningu czy walki mieczem.
Opisany powyżej porządek treningu szczerze mi przypadł do gustu, bo wydał mi się efektywny – wszak zapewnienie aktywnego i owocnego treningu ludziom reprezentującym różne poziomy umiejętności przez jednego instruktora nie jest chyba łatwe. A przecież jedna czwarta osób na sali (grupa liczyła ok. 15 osobników) nie miała wcześniej miecza świetlnego (a pewnie i innej broni siecznej) w ręku.
Przypuszczam, że sztuka walki mieczem świetlnym jest inspirowana kenjitsu, ale nie miałem do tej pory styczności z tymi systemami, więc nie umiem stwierdzić, na ile z nich czerpie.
Czy czujesz ciemną stronę mocy, Luke?
O doświadczenie ciemnej strony mocy nie trudno, zwłaszcza gdy w dojo zgasną światła. I nie było to bynajmniej spowodowane tym, że szturmowcy z Gwiazdy Śmierci Innogy Stoen odcięli dopływ prądu za niezapłacone rachunki. To był efekt intencjonalnego działania nauczyciela. W takich warunkach odbyła się ostatnia faza treningu – już nie z atrapami, tylko ze specjalistycznymi mieczami z podświetlanymi głowniami. Najpierw powtórzyliśmy w rzędach podstawowe techniki zaczepne i obronne w ruchu. A potem odbyliśmy nieinwazyjne i bezkrwawe sparringi (innymi słowy- bezdotykowe, albowiem dotknięcie przeciwnika klingą było zagrożone sankcją 10 pompek. Znacznie to wzmogło uważność ćwiczących). Efekt wizualny praktyki w takich warunkach był niewątpliwie imponujący – ni to kolorowe flagi, ni to gigantyczne wachlarze powiewające na wietrze. Nic dziwnego, że Asia – która towarzyszyła mi, aby w razie potrzeby zabrać w rodzinne strony me truchło rażone mieczem świetlnym- wpadła w fotograficzny trans. 🙂
Ciekawym wybiegiem zastosowanym parę razy podczas sparringów przez bardziej doświadczonych adeptów było wyłączanie miecza świetlnego na kilka sekund – chociaż poruszaliśmy się w średnim tempie, to jednak gwałtowne zniknięcie broni przeciwnika w ciemnościach powoduje chwilową dezorientację. Co może dać chwilową przewagę stosującemu ów podstęp. Chytry fortel – na miarę bohunowego przerzucenia szabli z jednej dłoni do drugiej. 🙂
Niespodziewanym zwieńczeniem treningu był egzamin na n-ty stopień (nie znam, niestety, jedajowej hierarchii). Egzaminowany musiał najpierw wykonać podstawowe techniki w ruchu. Następnie zaprezentować je na drugiej osobie, a finalnie- odbyć krótki sparring (najpierw z jednym a potem- z dwoma przeciwnikami jednocześnie). Po egzaminie zaś – klęcząc przed nauczycielem – musiał publicznie wyznać grzechy ułomnej praktyki, czyli powiedzieć uczciwie, co chciałby poprawić w swej praktyce.
Zbolałe palce pianisty
Sparringi, które odbyliśmy w ramach lekcji, uświadomiły mi – nie po raz pierwszy zresztą – że tą częścią ciała, która najbardziej cierpi podczas pojedynków z użyciem broni siecznej, są palce dłoni. Całe szczęście, że podczas używaliśmy głównie miękkich atrap. Boleśnie doświadczaliśmy tej twardej prawdy z Andrzejem podczas naszych mini-sparringów z drewnianymi bokenami, w ubiegłej dekadzie. Do dziś też pamiętam nasz nocny pojedynek na terenie parkingu, na Skrze, gdy młode, niewinne dziewczę kroczące niepewnie przez ciemność, odważyło się zapytać parę parkingowych zabijaków o drogę do nocnego klubu. Skłoniwszy się szarmancko hrabia Andreas von Pavian wskazał sztychem właściwy kierunek. 🙂 Aż mi się łezka w oku zakręciła na wspomnienie.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
KO, dzięki za wysłanie mnie z misją – zdecydowanie warto było. 🙂
OD KO: ..o i tak to było 🙂
..lub kolędny Gwiazdor 😉 Miałeś jedną jedyną okazją przysifuklajdzić i spaliłeś. Gdy przeciwnik gasi szczwanie swój miecz w nocy, mówisz tonem najzupełniejszej pewności siebie graniczącej z arogancją „on tam dalej jest..” potem lokalizujesz go na słuch przez kropelki padające w kałużkę moczu i walisz prosto w łeb już nie pianką, a twardym jak diabli bokkenem z czerwonego buku 😉
Fajne fotki.
OD KO: pozwoliłem sobie wyedytować...
God damn! Użyłem „niedozwolonych znaków” :)) Oczywiście mówisz „on tam dalej jest..” :]
KO – otrzyj łzy smutku za utęsknionym mieczem świetlnym, to niebezpieczna zabawka dla użytkownika, bo można samemu sobie przysmażyć nosa 😉 ). Żyj wizją, że już za chwileczkę, już za momencik będziemy strzelać batami 😉
Miałeś nie pisać… uszami duszy już słyszę te komentarze…
„pojedynczymi”? – znaczy się będziecie trenować Taijiquan, czy..
https://www.youtube.com/watch?v=j_QLzthSkfM
🙂
To miała być tajemnica… ale się wygadał.
to chyba kolejna bajka dla duzych chlopcow w stylu jedi tai chi i tajemnych mocy drzemiacych w wiernych
to sport, mój młody padawanie, tylko sport czerpiący trochę z pewnego symbolu popkultury. Oprócz tego świetny sposób na rekreacje i oderwanie się od szarej rzeczywistości. Cóż złego jest w tym, że ktoś się trochę porusza. Jeśli jeszcze robi to z pasją to już w ogóle bomba. I wszystko mi jedno czy w ręku na Jian, Bat’leth czy miecz świetlny.
uczciwsze sa historyczne rekonstrukcje rycerskie bo nikt nie obiecuje ze zostaniesz Zawisza Czarnym ale tak czy inaczej zabawa przednia
to dlaczego uczysz tego mniej uczciwego Tai Chi?
bo ja praktykujacy choc niewierzacy ze dzieki tai chi zostane Jamesem Bondem, choc coraz bardziej mam wrazenie ze tai chi to takie kujawiaki odgrywane w skansenie na potrzeby no wlasnie kogo
przyjmij moje wyrazy współczucia
jak mozesz kpic z bladzacego miast wskazac kierunek i obic kijem czy mieczem na dobry poczatek drogi
Są rzeczy których Ci nie powiem, bo dużo cenniejsze będą dla Ciebie, jeśli sam do nich dojdziesz.
wszystkie sciezki wioda na szczyt wielkiej gory albo do Rzymu, tylko cos gps zakloca albo drogowskazy jakimis krzaczkami pisane a tlumacz google plata figle
Yarek… może problem jest problem nauczycieli z, którymi przebywasz.
nauczyleli ci u nas dostatek brakuje jeno wielkiego mistrza
a takiego chyba nawet w Chinach nie uswiadczysz zbyt czesto
obawiam sie ze mamy podswiadomie zaszczepione wyobrazenie o mistrzach tai chi i innych wewnetrznych stylow jak o mistrzach jedi
przyjmujemy ich mistrzostwo na wiare zamiast zastosowac metode szkielka i oka
wiekszosc stylow przybywajacych z Azji byla jednak konfrontowana z naszymi wlasnie z wyjatkiem stylow magicznych
R U sure? 😉
wszystko zalezy jak widac od „stosunku” do uczacego