Lata siedemdziesiąte spędziłem w bibliotekach… W jednej z nich byłem tak częstym gościem, że pani bibliotekarka zostawiała mnie na gospodarstwie samego na dwie trzy godziny. W tym czasie przyjmowałem zwracane książki i wypisywałem karty. Czułem się tam świetnie. Zapach książek, ich różnorodność były dla mnie naturalnym środowiskiem. Księgarnie też. Były w moich okolicach trzy i regularnie je odwiedzałem. Ale nie dlatego, żeby kupować książki. Po pierwsze nie miałem kasy, po drugie tych książek nie było zbyt dużo, a po trzecie nie miałem gdzie tych książek trzymać. Posiadanie własnej biblioteczki (ba! chociaż jednego regału) było dla mnie poza horyzontem marzeń.
Obecnie książek jak psów na Paluchu i to nieważne, w której części świata powstała. Chiny, Rosja, Hameryka — wszystko dostępne, tylko trzeba mieć pieniądze. Tylko że… moja estyma do słowa drukowanego lekko osłabła. Po prostu w końcu zrozumiałem, że papier przyjmie wszystko i sam fakt wydrukowania czegoś nie czyni z tego prawdy. Poza tym, no cóż, moich książek zrobiło się tak dużo, że spełniwszy swoje marzenie nie bardzo mam gdzie ustawiać nowe. Tak więc rzadko dokupuję nowe rzeczy do kolekcji.
T.T.Liang
Tym razem, przeglądając oferty internetowe, moją uwagę przykuło pewne nazwisko: T.T. Liang. Oryginalny tytuł książki to „T’ai Chi Ch’uan For Health and Self-Defense” z podtytułem „Philosophy and Practice”, a że cena była znacznie niższa, niż te oferowane przez inne portale, to szybciutko zamówiłem. Mistrz Liang jest jedną z tych postaci, które lubię, a nie miałem żadnej książki jego autorstwa. Szkoda, że nie będę mógł już zdobyć jego autografu.
Już dwa dni później miałem w rękach niewielką książeczkę (format A5) zaledwie 140 stron, ale zdjęć, jak na publikację o Tai Chi, niewiele. Wydanie jest amerykańskie (oryginalna cena to 16 USD) i pierwsza edycja miała miejsce w 1977. Nie mam jednak złudzeń – mój egzemplarz to któreś tam wznowienie.
Co do treści, to pozytywnym zaskoczeniem był całkowity brak opisu formy. Bo większość autorów, za punkt honoru bierze sobie opisanie ćwiczonej przez siebie formy. Niby dla ćwiczącego dany przekaz to ważne, ale dla kogoś spoza konkretnej szkoły? Dla takiego obcego opisy są ciężkie do zrozumienia. Ja wiem, książka swoją objętość musi mieć, im grubsza – bardziej dopieszczone jest ego autora. A o czym tu pisać, żeby nie wyszło na bełkot? No o formie najłatwiej, a że dla każdego kto tej formy nie zna wychodzi bełkot? To nic, mało kto się przyzna, że nic nie rozumie. Ha!!! I to pisze osoba posiadająca w swych zbiorach kilkanaście pozycji z opisami form 🙂 – i qrcze niewiele z nich rozumiem. Dobra, krytykować to ja będę mógł, jak sam napiszę książkę niebędącą bełkotem… lub chociaż o czymkolwiek co będzie miało sens.
Co ciekawego pisze pan Liang? Kilka cytatów (tłumaczenie z angielskiego moje, więc wybaczcie, że niedokładne).
dobre rady
[su_quote cite=”T.T. Liang”]”Nigdy nie ufaj do końca swojemu nauczycielowi ani sobie”[/su_quote] – no… mocne. Niby do nauczyciela trzeba mieć zaufanie, bo przecież inaczej nie ma sensu się u niego uczyć, ale przecież trochę krytycyzmu jest potrzebne.
[su_quote cite=”T.T. Liang”]”Na czym polega energia „uderzenia łokciem”? Metoda odnosi się do pięciu elementów. Yin i Yang są zróżnicowane na wysokie i niskie. Istotne i nieistotne należy wyraźnie odróżnić. Połączone w nieprzerwaną całość tak, by postawie nie można było się oprzeć. Szczególnie przerażające (???) jest rąbnięcie pięścią. Po dokładnym zrozumieniu sześciu energii, jej możliwości użycia są nieograniczone. Uwaga: W tym akapicie energia 'Uderzania Łokciem’ obejmuje technikę rąbnięcia pięścią. Terminy 'łokieć’ i 'pięść’ mogą być używane wymiennie.”[/su_quote] – no jakbym przyznał, że wszystko rozumiem, tobym skłamał.
[su_quote cite=”T.T. Liang”]”Nic nie jest doskonałe! Bierz to, co dobre i odrzucaj, to co złe”[/su_quote] – Taaaak. Bardzo życiowe. Ale jak odróżnić dobre od złego? W życiu zdarzało mi się już odrzucić coś, co uważałem za złe, by po latach do tego wracać. Najtrudniej jednak było odrzucać po czasie to, co uważałem za dobre. Mógłbym o tym opowiadać tak długo, że zabrakłoby alkoholu w Biedronce.
Dobra. Jak ktoś chce więcej, to musi sobie kupić. Napiszę tylko tyle, że jakby ktoś mądrze przetłumaczył to na polski, to bym kupił. Z przyjemnością.
uczeń mistrza
O autorze trochę już wcześniej napisałem. To dość „płodny” i medialny mistrz stylu Yang. Na YouTubie znajdziecie dużo filmów pokazujących formy w jego wykonaniu. Podobają mi się, choć nie są szczególnie widowiskowe. Zainteresowanych zapraszam do przeczytania: materiały o T.T. Liangu.
A książka? No cóż… tak, oczywiście polecam. Osobiście tym zakupem dopieściłem swoje ego i powiększyłem kolekcję o jeszcze jedną wartościową pozycję. Choć wcale nie wiążę z nią jakichś specjalnych nadziei na przeżycie Bóg wie jakiego oświecenia, no może jakieś malutkie się przytrafi :). Najwięcej skorzysta na tym moja znajomość angielskiego.
P.S. – A nieprawda!!! Mam już jedną książkę autorstwa mistrza Lianga i to po polsku. To takie bardzo stare wydanie broszurkowe. Zapomniałem o nim…