Dziś będzie znów o książkach. Historia jest bardzo długa. Zaczynając od początku. Pod koniec lat siedemdziesiątych dostałem od mojego ojca książkę. Nosiła właśnie tytuł „ABC młodego siłacza”. Dobrze tę książkę zapamiętałem. Ojciec mi mówił, że gość na okładce, to jego stary znajomy.
Dziś byśmy powiedzieli, że książka jest o kulturystyce, ale ci mężczyźni których zdjęcia możemy obejrzeć w środku i na okładce, dziś na kulturystów raczej by nie wyglądali. Takie to były czasy. Ojciec opowiadał mi, że takich ludzi jak jego znajomy nazywano „chałupnikami”. Określenie to wzięło się stąd, że dostęp do sali treningowej był trudny i praktycznie nie było wtedy sprzętu treningowego. Proste przyrządy treningowe wykonywano więc samodzielnie. Z opowieści pamiętam, że wykorzystywano np. ołów ze zużytych akumulatorów, a i o te też nie było tak łatwo jak dziś. Przetapianie ołowiu to nie jest zdrowe zajęcie.
Stanisław Zakrzewski – pierwszy z lewej
Ale wracając do książki. Tytułem, który dostałem kiedyś od ojca jest „ABC młodego siłacza” autorstwa Stanisława Zakrzewskiego. Autor był wielkim propagatorem sportów siłowych w Polsce. Właśnie specjalnie napisałem sportów siłowych, a nie kulturystyki, bo to mam wrażenie wyglądało nieco inaczej niż obecnie. Pierwsze wydanie tej książki pojawiło się pod koniec lat 60-tych. Moje jest już trzecie i zapłaciłem za nie obłędną kwotę 3,99 PLN.
W książce nie ma zbyt wielu programów treningowych obliczonych na wzrost obwodu bicepsa. Zresztą, jak już pisałem, nie ma zbyt wiele na temat treningu kulturystycznego jaki sobie teraz wyobrażamy. W całej książce nie ma ani słowa na temat ćwiczeń na atlasie. A najbardziej skomplikowanym urządzeniem jest ławeczka do wyciskania. Należy przyznać, że była już zaawansowana technologicznie, bo można ją ustawić pod różnymi kątami. To i tak duży postęp, bo na jednym ze zdjęć zamiast ławeczki widzimy zwykłą szkolną skrzynię przykrytą kocem.
oto i okładka
Zróbmy sobie teraz krótki spacerek po co ciekawszych rozdziałach:
Metoda de Ruffiera – Zestaw ćwiczeń z krótkim kijem…
Unoś ciężar własnego ciała – mam wrażenie, że niedawno wymyślono to po raz kolejny,
Ćwiczenia ze skakanką – w komentarzu napisano, że może być pas dżukowy 😉
Podstawowe ćwiczenia ze sztangą – wg komentarza dozwolone są dopiero po kilkumiesięcznym treningu ogólnorozwojowym.
…i tak dalej …i tak dalej.
Im dalej w głąb książki, tym ciekawiej. Jest rozdział o samoobronie. Trochę śmieszny i nie pasujący. Następny jest o własnoręcznym wykonaniu wyposażenia sali treningowej (drewniane sztangi, metalowe pierścienie i worki z piaskiem). Ćwiczenia na szybkość reakcji.
Końcówka książki jest interesująca socjologicznie.
ach te hasła…
Jest np. rozdział o karate. Człowiek ćwiczący tę piękną sztuką nazywany jest „karatemanem”, a samo karate, to sztuka „posługiwania się dłonią i nogą oraz walka tą bronią” i jest tu porada, aby uderzać palcami w słoik wypełniony solą (oczywiście w sól, a nie w szkło).
Higiena codzienna – czyli żeby się myć i to nie tylko przed trzecią randką. Odżywiania i to bez bezsensownej suplementacji. Automasaż – kilka ćwiczeń poznałem z nauk mistrza Yanga. Jest też rozdział o tym, żeby chodzić boso! Bardzo dużym zaskoczeniem jest rozdział o ubieraniu się, a tam porady, żeby nie poddawać się bezmyślnie trendom mody i być ubranym skromnie, ale czysto. By nie kupować zbyt wielu ubrań, ale starać się kupować dobre jakościowo produkty. Toż to chyba koniec cywilizacji! Już widzę, że Danusia nie polubi tej książki. Muszę ją dobrze przed nią schować…
Ostatni rozdział to już istne kuriozum. Nosi on tytuł „Kultura nie tylko fizyczna” jeśli pozwolicie zacytuję kilka zdań:
„Piękna, męska sylwetka i sprawne mięśnie – czy to wszystko co się składa na obraz młodego atlety? Otóż nie? Do pełnego portretu należy dodać odpowiedni poziom kultury ogólnej… Kulturę zdobywa się w ciągu całego życia poprzez kontakt z dobrami kultury oraz przez obcowanie z ludźmi kulturalnymi i wykształconymi… Równie ważnym przejawem kultury jest prawość charakteru, dobroć serca i delikatność uczuć…”
i tak dalej… kilka stron w tym klimacie. O dziwo ja przed laty, naprawdę zapamiętałem sporo z tego fragmentu książki – choć pewnie nie wszystko wziąłem sobie do serca.
Ja tam wierzę w wychowawczą rolę sportu i powiedzcie mi czy teraz ktokolwiek wstawia takie rozdziały do swoich książek o treningu? Mam tego trochę i sami wiecie, że nic takiego nie znajdziecie.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
Reasumując – czy polecam tę książkę? Jako ciekawostkę – tak. Co do trenowania z niej – to w dobie internetu jako inspiracja trochę kiepska, ale jeśli znajdziecie ją za 3,99 PLN (jak mnie się to udało) – kupujcie od razu. Zapewne po przeczytanie ostatniego rozdziału przestaniecie przebywać w moim towarzystwie…
ps. Treść książki spokojnie można znaleźć w necie. Nie będę wam ułatwiał piratowania – znajdźcie ją sobie sami.
Ode wrogów i niewoli
Słoik soli cię wyzwoli..
Wbij weń palce, myj się często
Trup się będzie sypał gęsto..
Echhh.. słał (czyt. se-łał), naturalnie.. 🙂
właśnie próbowałem… żona kolegi powiedziała że mam jej odkupić kilo soli i pozamiatać całą kuchnie… ciężki jest żywot,
Mam nadzieję, że przynajmniej napisałeś kredą na podwórku pod ich oknami: „od rozsypania soli gorsze jest tylko jej jedzenie – Steven Segal” :))
myślałem że on to wysikał na śniegu… i to w sanskrycie…
Cóż – w zamierzchłych czasach, kiedy to jeszcze nie rozmydlono wzorców zachowań i w ogóle wszystkiego w bagnie „kulturwy”, które najlepiej cechuje współczesna formuła kręcenia teledysków (czyli klasyka scenariusza od drugiej strony Atlantyku po disco polo: facet lub babka łapiąca się co rusz za krocze a wokół podskakujące stado – w zależności od tego jakiego gender jest udający śpiewanie – roznegliżowanych panienek lub kolesi) ;), „życie sportowe” cechowała – przynajmniej teoretycznie – pewna musztra rzutująca na wszsytkie aspekty życia :). Pamiętam jak jeszcze jako gówniarz na sali przed pierwszym wejsciem na tatami składało się przysięgę związaną z kodeksem zachowań Kano, czy jakoś takoś 🙂
nie tylko teoretycznie – ja pamiętam sekcje judo do której o mało co się nie zapisałem. Tam za trzy nieobecności się wylatywało, to czegoś mimo wszystko uczyło. Ale sekcja była za darmo, teraz płacę i wymagam by ticzer nic ode mnie nie wymagał.
Nie wspomnę sekcje Kyokushin gdzie za minimalne spóżnienie karano pompowaniem ,brzuszkami itp. Ale to już było drugie dno 😉
Na Shotokanie dzieciaki za gadanie stały w podporze ma pięściach… w rezultacie ci najgadatliwsi mieli najtwardsze pięści…
No nie tylko teoretycznie :), ale dla niektórych tylko teoretycznie, bo jak byli chamami wcześniej tak i byli dalej 😉
To miało też za zadanie odsiać tych niereformowalnych. W końcu ile moźna pompować…
Ten ostatni ma syntol pod skórą.
chyba nawet nie chce wiedzieć co to jest