Kilka dni temu anonsowałem o dniach otwartych w Akademii Yi Quan.
I byłem pierwszego dnia na częściach poświęcony Yi Quan oraz Tańca Zdrowia – Naturalnemu Qi Gong, będącemu w zasadzie zdrowotną wersję Yi Quanu.
Dni otwarte, to rzadki sposób na promocję szkoły i nie najprostszy. Tu nie wystarczy otworzyć drzwi, wpuścić ludzi do środka i udawać mistrza. Trzeba w przeciągu krótkich zajęć pokazać na czym będzie polegał trening rozłożony na lata. Taka jest właśnie różnica pomiędzy dniami otwartymi, a zwykłym pierwszym darmowym treningiem (który i tak zazwyczaj okazuje się płatny).
Wybraliśmy się większą grupą…
Ja, Rodor (z którym ostatnio ćwiczymy w czwartki) oraz Grzesiek (którego poznałem kiedyś na „Grupie Morderców”, aktualnie ćwiczy szablę polsko-węgięrską). Dotarli również spóźnieni (dwadzieścia karnych pompek!!!) Adaś i Aśka.
Co było?
- Wprowadzenie do Yi Quan – jako amator nie będę w paru słowach opisywał tego, co pokazał fachowiec w 90 minut. A mieliśmy szansę bardzo pobieżnie zapoznać się z całym systemem treningowym. Począwszy od metod statycznych, poprzez poruszanie się, szukanie i emisję siły, aż po pchające dłonie, by zakończyć pokazem wykorzystywania błędów partnera (oj fruwał Julian, fruwał – widać, że mu nie pierwszyzna).
Andrzej Kalisz uczy w sposób rzadko spotykany czyli fachowo. Trening jest zaplanowany od pierwszej minuty do ostatniej. Nie ma zbędnych przerw, ani dłużyzn (czyt. zbędnego gadania). Wiedza historyczna i merytoryczna – niekwestionowana. Wydaje się też, że prowadzący wcale się nie nudzi. Widać, że podstawy wykładał już wiele razy, ale mimo to, nadal sprawia mu to przyjemność… Myślę, że mogę zacytować tu opinię jednego z jego byłych studentów: Andrzej Kalisz ma te swoje kartki z programem treningu. W zasadzie mógłby dać nam taką kartkę i pójść do domu, sami byśmy ćwiczyli… gdyby nie to, że musi nas poprawiać” - Część druga to Taniec Zdrowia – Naturalny Qi Gong. Nazwa może nie do końca zachęcająca, ale warto było przyjść, mimo że „wielcy wojownicy” to mogą tańczyć tylko z brzytwą w ręku, ale nie dla zdrowia ;). Myślę jednak, że dla kogoś kto ćwiczy Taiji może to być praktyka, która bardzo mocno pchnie go do przodu.
Nie jestem fachowcem od Yi Quan – po prostu lubię te treningi (lubię wszystkie dobre treningi), bo za każdym razem znajduję tam coś dla siebie. Takie małe oświecenie (patrz Oświecenie w treningu Tai Chi). Co to było dziś? Uderzanie młotkiem. Tak, uderzanie młotkiem to było to, czego mi brakowało przy rzucaniu jabłkami. Nie rozumiecie? Trudno, trzeba było być, byście wiedzieli.
Mnie się podobało. Rodorowi i Grześkowi chyba też. Tylko Adaś chciał w przerwie uciekać z sali (ponoć myślał, że to koniec zajęć), ale wzrok Aśki wyjaśnił sytuacje.
Przerobiliśmy pobieżnie cały zestaw 10 ruchów. Pobieżnie, bo trudno zmieścić coś tak rozbudowanego w 90-ciu minutach. A mimo to, z naszej strony, chyba nie było to tylko bezmyślne powtarzanie. OK. Miałem nieco lepiej, uczyłem się tego niedawno i czasami praktykuję. I tu też miałem swoje małe odkrycie, to było ćwiczenie wpychania i wyciągania :). Już widzę, że Ci co nie byli uśmiechają się rubasznie… ale możecie żałować.
zdrowotna wersja Yi Quan
Well, mimo że to był „tylko” dzień otwarty, to czegoś się nauczyłem. Warto było.
1
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
PS. Wchodząc do siedziby Akademii na ścianie zobaczyłem nowy, wiszący element wystroju. Na pierwszy rzut oka wygląda to na pewien szczegół anatomiczny – jaja
smoka. Ale okazało się, że są to „bawełniane piłeczki” do treningu uderzeń. Oprócz tego, że jest to prosty przyrząd treningowy, to jest to też świetny sposób, by wykorzystać stare skarpetki :).
Potwierdzam – było fajnie :). Jutro idę posmakować Wu taijiquan 🙂
…bo żeście się tak szybko ewakuowali. Pokażesz mi w czwartek co było…
Juliana było szkoda 😉 ….. i ściany, o którą się obijał – gdyby tynk odpadł 😉
trzeba było się zgłosić na ochotnika… najlepiej z tekstem : „A może z kimś z tej samej wagi!!”
Czy Rodor przyglądał się zblazowany całej tej demonstracji i gładził od czasu do czasu kciukiem chrapki? ;]
Rodor jest osobą otwartą na nowe rzeczy ( nie wszystkie ofkorsik 🙂 ), zatem był raczej podekscytowany – nie zblazowany 😛
znam Cię jak zły seląg ;]]
Mam w sobie duży potencjał pokory 🙂
Stare skarpetki to raczej przyrząd zastępczy do treningu unikania zatrutych strzałek, niż coś w co należy uderzać :]
naucz mnie… Efendi
GeAnde – Brusiak twierdził, że uderzanie w zawieszoną kartkę papieru jest dobre np. na szybkość, zatem skarpetki mogą być całkiem kul…. 🙂
Kartka papieru ma więcej sensu. Skarpetka jest.. nie do pokonania. Be ike a sock, my friend.. 😉 Zresztą.. mam sporo starych niepranych, jeśli się nie brzydzisz.. 😉
„Skarpetka jest nie do pokonania”- to nie jest konstruktywna postawa godna prawdziwego wojownika. 😉 Poza tym nadaje się na cel łuczniczy. 🙂
już Platon pisał o skarpetkach: Im dłużej nosisz tym trudniej ją pokonać.
Kartka papieru „ma więcej sensu” – zależy co czego jej używasz 😉
Ktoś z zewnątrz był jeszcze oprócz waszej grupy znajomych?
Nie jestem pewien – nie znam grupy ćwiczącej yiquan w Wawie, ale raczej tak.
na pierwszej części była pełna sala (15 m2) czyli jakieś 15-16 osób. Na drugiej został chyba siedem.
Salę znam,jestem tam nawet na zdjęciach i filmiku 😉 Mam nadzieje że ktoś jednak zasili grono uczniów 🙂