Czas płynie bardzo szybko. To chyba już trzeci wpis na temat Światowego Dnia Tai Chi i Qi Gong, od kiedy wypisuję na tym blogu różne rzeczy pod wpływem różnych substancji (żarcik – ja tak piszę bez dopalaczy – ale wcale nie wiem, czy powinienem się z tego powodu cieszyć). Ponieważ już wspomniałem, co myślę o tym święcie, to nie będę się powtarzał… (Światowy dzień Tai Chi). Przejdę do krótkiego opisu, zdjęć kilku, a na końcu (jeśli ktoś dotrwa) kilka słów treningowej zadumy.
Sobota rano, początek długiego weekendu. Świeto Tai Chi w Warszawie okrzepło już przez te lata i obecnie można wybierać w ofertach różnych szkół. Szkoda, że nie spotykają się w jednym miejscu, by pokazać sobie swoje pchające dłonie i wypracować w końcu zasady wzajemnego testowania umiejętności. Ale cóż, już przestałem wierzyć, że coś takiego kiedyś może nastąpić.
Napisałem, że wybór jest duży, choć to w zasadzie nieprawda. Dla mnie wybór był prosty. Rano Łazienki, tam gdzie Jan Gliński zbiera swoją grupę ćwiczącą Lao Jia stylu Yang. Żeby być o czasie muszę ruszyć o 8.00, ale już kilka rozdziałów „Achai” później byłem na miejscu. W tym roku pogoda nas nie rozpieszcza, nawet przez chwilę zaczęły mi się marzyć rękawiczki.
Trening u Janka zazwyczaj nie przypomina klasycznego świątecznego pokazu. Dziś jednak, mimo braku reklamy, pojawiło się kilka osób spoza „kręgu” i trening został tak poprowadzony, by mogły one zapoznać się nieco z programem nauczanym na zajęciach Fundacji. Był Qi Gong Pięciu zwierząt, elementu terapii biegunowej (też coś na kształt Qi Gong), Ba Duan Qing, standardowy Ji Ben Gong Lao Jia i, oczywiście, fragment formy. Na koniec, Janek wraz z częścią bardziej zaawansowanych ćwiczących, powtórzyli jeszcze formę z mieczem, z kijem i z szablą. Gratulacje dla pana, który próbował powtarzać z grupą formę z krótkim kijem. Ja się nie zdecydowałem – poćwiczyłem miecz stylu Hao, a potem powtarzałem formy CJF.



W południe odbywały się podobne zajęcie w Akademii Yi Quan. Początkowo zajęcia miały się odbyć w plenerze, ale z powodu niesprzyjających prognoz, zostały przeniesione do salki. Trochę szkoda, bo tam miejsce jest ograniczone – a miałem plany kogoś zaprosić. Przecież ten trening, w założeniu, ma służyć propagowaniu treningu. A tak była nas szóstka + prowadzący. Na tej sali dużo więcej się nie mieści.
Światowy Dzień Tai Chi
Był prawdziwy przekrój materiału ćwiczonego w Akademii. I znów pięć zwierząt (ale trochę inny zestaw, np. zamiast żyrafy jest częściej spotykany jeleń), trochę rozgrzewki, którą mamy na co dzień na treningu (były kopnięcia), elementy Bagua i Xing Yi, oczywiście cała forma stylu Hao (całe szczęście, że jest to forma, która mało miejsca wymaga) oraz na koniec trochę Yang Sheng Gong. Jednym słowem, jak ktoś chciał, to mógł zobaczyć, co tu się ćwiczy. Niby dobrze wiem, czego się uczy w Akademii, ale szczególnie cieszyłem się na Qi Gong Pięciu Zwierząt – na który brakuje mi czasu by go lepiej poznać.



Możecie mi wierzyć lub nie, ale następnego dnia czułem te treningi w nogach. Oczywiście wolałbym, żeby można było skupić się na mniejszym zakresie technik. Przećwiczyć np. pięć zwierząt i YSG, ale wiem – specyfika tego dnia. Mimo wszystko w moim notesie pojawiło się dużo nowych zapisków.
Miały być na koniec jakieś rozważania treningowe. Otóż, w czasie spotkania w Akademii poznawaliśmy jedną technikę Xing Yi. Bardziej to jako przerywnik traktowałem. Szła mi koszmarnie. Problem polegał na tym, że jej początek był identyczny jak w pewnym ćwiczeniu z CJF. Końcówka była zupełnie inna. I co? Jak już pisałem – koszmar. Nawet jak się mocno skupiałem, to jedna ręka uderzała, a druga wędrowała nad głowę. Qrcze! A umysł początkującego? Ludzie z krótszym stażem niż mój mieli mniej problemów. Pytanie: cóż to zatem jest ten umysł początkującego i czy jest ważniejszy niż odruchy? Myślę, że to temat na dłuższe rozważania.
PS.
Ludzie od AK powinni mieć wydziaranego po wewnętrznej stronie przedramienia jelenia, a od JG żyrafę. KO, naturalnie jedno i drugie, jako jedyny :> BTW wyglądasz jak Ralph Macchio w tej pozie ptaka brodzącego 😉
W tej scenie na łodzi? Musieliby mi podstawić minimum kuter torpedowy, żebym go nie zatopił…
W końcowej scenie walki z Williamem Żabką 🙂
Kiedy Mistrz ogłosił informację o obchodach Dzień Tai Chi 2017, czekałem z nadzieją, że dowiem się wtedy co osiągnęły i zmieniły w sobie osoby, które ćwiczą dłużej niż ja. Mistrz wyjaśnił, że pewne niewielkie zmiany powstają po 2-3 latach ćwiczenia formy, ale tak naprawdę to trzeba poczekać 10 lat. Na pokazanych fotografiach z obchodów tego święta na Wąwolnickiej tyko KO ćwiczy już ponad 10 lat. Poznawałem formę Wu-Hao wpatrując się godzinami w film z wykonującym ją KO. Co osiągnął i zmienił, o tym KO nieraz pisze, ale co stało się z innymi osobami, które także widziałem na tym filmie.
Myślę, że zmiany jakie następują w ludziach to bardzo prywatne rzeczy i subtelne rzeczy. Nie mówimy o tym bo to jak z królem w bajce. Boimy się że to tylko nasze chciejstwo, nasze wyobrażenia. Dlatego tak mało osób mówi o realnych zmianach spowodowanych treningiem. Ale to dobry temat na wpis… może kiedyś.
W sumie to czemu? Tzn rozumiem, że mówimy o postępach w taijiquan jako kung-fu, nie jakichś szczególnie głębokich i trudnych do pisania odczuciach czikungowych. 2-3 lata.. Wolę zasadę 100 dni. Jeśli po 100 dniach uczciwego treningu jakiejś umiejętności nie widać postępu, różnicy, to coś jest nie tak 🙂 I nie nawołuję tu do opisywania postępów czy ich braku u innych, jak to czynił klasyk –> patrz k…wa jak on to ch…wo robi 😉
Drugi dzień myślę od odpowiedzią… Nie potrafię nic zwerbalizować w słowach… w każdym razie nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Qrcze tylko dzięki notatkom potrafię porównać siebie sprzed niemal 20 lat i teraz.
Jesteś lepszy niż 20 lat temu 🙂
Znalazłem pasję w swoim życiu. Coś co odróżniam mnie od osób żyjących od wypłaty do wypłaty.
Czy to nie brzmi zbyt górnolotnie?
Mógłbym być dużo lepszy… trzeba było zacząć wcześniej i być bardziej konsekwentnym – mniej bałaganu w treningu.
Brzmi całkiem rozsądnie. Pewnie mógłbyś być lepszy gdybyś się skupił na jednym, ale wtedy byłbyś dziś jakimś nudnym sifu taichuchuan, nie kosmopolitą i awanturnikiem (jak Hrabia Beniowski) taiji 😉 Teraz stało się dla mnie jasne, że musimy koniecznie skoczyć do Makao 😉