Wiem jak ten tytuł wygląda, ale nie będzie wpisu o uczuciach religijnych, ani o durnej piosence, z której pochodzą słowa, których powyżej użyłem. Ale będzie trochę o świetle.
Moje wygnanie powoli zbliża się do końca (jeeeejku jak powoli) i z niecierpliwością czekam na moment, kiedy spokojnie będę mógł wrócić do normalnego trybu treningowego. Cieszy mnie to, bo już ciąży mi to ciągłe wyjeżdżanie. Podróżować lubię, zmiany lubię, ale sami rozumiecie – co za dużo to i krowa nie zje -a tu nie to łóżko, nie ta sala.

Na szczęście wieczory robią się już coraz cieplejsze, a ja zmieniłem miejsce zakwaterowania. Teraz mam bliżej do Bugu. Około 10 minut spaceru i jestem nad brzegiem rzeki. Cisza i spokój. No dobra spokój jest, ale z tą ciszą to lekko przesadziłem. Ptaki tak głośno nadają i w tak dużej ilości, że czasami jak jeszcze dołączą się do tego żaby, to nici z medytacji ;). Jak wam napiszę, że wyłączyłem zupełnie budzik, bo mnie ptaszyska budzą co rano i to z dokładnością zegara frankfurckiego, szkoda tylko że 30 minut wcześniej niż wstawałbym normalnie, to i tak nie uwierzycie.
Ma to swoje dobre strony, bo, o dziwo, mimo że śpię tyle samo co w Wawie, to jestem bardziej wyspany i mam rano czas, żeby sobie trochę ponejgongować. We Wawie, ku mojemu ogromnemu żalowi, rzadko kiedy to mi się udaje.
Dzień treningowy w „gułagu” zaczyna się około dwudziestej. Na szczęście dopisuje mi fart. Naprawdę rzadko zdarza się sytuacja, żeby pogoda pokrzyżowała mi plany. Jak już pisałem – teraz chodzę nad Bug. Kiedy jestem na miejscu światła jest już niewiele. Pamiętam jak przychodząc w zimie na Skrę, wybraliśmy dni treningów tak, żeby zgrały się one z treningami rugbystów, bo kiedy oni ćwiczyli zapalano światła nad boiskiem. Przy samej poświacie miasta ciężko było korzystać z rad Marka, tu nie ma żadnej poświaty. Tylko księżyc i niewiele więcej, to dla mieszczucha takiego jak ja, mało znane zjawisko.
Żeby obłaskawić sobie ciemności zapalam ognisko, czasami też chwilę nad nim siedzę. Przy okazji przypomniało mi się co kiedyś pisał mistrz Yang Jwing Ming.
Medytacja świecy…

… służy do treningu koncentracji umysłu i energii Qi (to prawdopodobnie to samo, a może nie?). Trening polega na siedzeniu i patrzeniu na ogień. Proste? No nie do końca… ile czasu jesteście w stanie siedzieć i rozróżniać kolory płomienia? Po szczegóły zapraszam do literatury, albo spytajcie swojego ticzera.
Czytałem też o treningu świecy polegającym na gaszeniu jej przy pomocy uderzeń wykonywanych w odległości kilku cali przed nią. Proste? Też nie, bo nie wystarczy wygenerować podmuchu powietrza, trzeba czegoś więcej. O tym kiedyś jeszcze coś napiszę.
Czytałem też o wpatrywaniu się w płomień świecy tak silnie, aż miało to doprowadzić do pojawiania się łez. Nie wiem co to ma na celu, ale pamiętam też, że mistrz Hong kazał nam wpatrywać się w małą czerwoną piłeczkę, a w jego słowa wierzę. Nigdy jednak nie udało mi się utrzymać uwagi tak długo, aż pojawiły się łzy. Pewnie jeszcze do tego treningu nie dojrzałem. Nie szkodzi, na wszystko jest czas.
O dziwo, kiedy zajrzycie do googli znajdziecie masę informacji o podobnych praktykach, czasami nawet na bardzo ezoterycznych stronach. Ponoć praktyka (do tej opisanej na początku) nazywa się tratak i pochodzi z Indii.*
medytacja z ogniem
Mam wrażenie, że ognisko nie bardzo nadaje się do takich praktyk. Ogień jest zbyt gwałtowny, zbyt zmienny. Nie mniej jednak, na koniec treningu lubię posiedzieć na ławeczce i wpatrywać się w płomienie. Może i nie jest to klasyczna medytacja, ale przez te parę minut dużo łatwiej wiedza układa mi się w głowie i pojawiają się ciekawe pomysły i idee. Szkoda, że nie mam w domu kominka, a tylko kratki wentylacyjne w kibelku ;).

Na koniec… oczywiście powyższy podpis pod zdjęciem, to żart. Nie mam takich widoków z okna, ani nawet wilii. To widok na rozrzucone ognisko i iskry pełgające po dopalających się bierwionach**. Na to też lubię patrzeć. Jeśli ktoś kiedyś wymyśli jakiś Nei Gong z dogorywającym ogniskiem, to będę jego najzagorzalszym uczniem. A może by tak samemu coś wymyślić?…
* oczywiście można wykorzystać świece do oświetlania pomieszczeń, ale to takie przyziemne…
** qrcze myślałem, że pisze się brewiona, ależ ja mało wiem o języku polskim. BTW, a wiecie co to są chebździe? 😉
Już wymyśliłeś. Co prawda pewnie równolegle z tysiącem innych osób.. 😉 Jak kiedyś zdefiniował neigong klasyk „wszystko co robisz z półprzymkniętymi oczyma, to neigong”. Osobiście uważam sformułowanie „sporty psychiczne” za lepsze 🙂 I czemu śpisz na łóżku, a nie pół metra nad nim?! 😉
mam trochę oporów… za takie rzeczy jeszcze niedawno wywozili za wieś na bronie. Ale w domu sobie nie odpuszczam…