Cóż, związki te są niemal zerowe. W każdym razie tak ja to widzę. Może z racji tego, że nie wędkuję — to nie dla mnie. Nic się nie dzieje, a mnie się wędkowanie najbardziej kojarzy z piciem alkoholu nad wodą. W każdym razie ilość śmieci pozostawianych przez wędkujących na brzegach rzeki na to wskazuje.
Termin spławikowanie odnosi się do zmiany wysokości w czasie wykonania formy. To nie jest jakiś międzynarodowy termin pochodzący z klasyk wielkich mistrzów. Nigdzie nie jest napisane: „Nie będziesz spławikował niczym korek poety Zho na jeziorze trzech srebrnych karpi„. To termin pochodzący ze szkół YMAA. Nie jestem nawet pewien, czy nie jest to termin stricte polski. Taki slang niemalże.

W YMAA jest tak, że w pierwszej sekwencji formy (czyli w rozpoczęciu) schodzisz w dół (tj. uginasz kolana) i powinieneś na tej wysokości zostać do końca. Przez lata wbijano mi to do głowy. Pamiętam, że nawet czasami nagrywałem, jak ćwiczę formę na tle drabinek gimnastycznych. Patrzyłem potem, czy głowa znajduje się stale na jednej wysokości. Nawet po latach zastanawiałem się z kumplem, jakby tu zbudować jakąś barierę, która by buczała w sytuacji, kiedy ćwiczący podniósłby się powyżej wyznaczonego poziomu, taki elektroniczny stół. Ponieważ chcieliśmy, żeby system był uniwersalny i tani, to nic nie wymyśliliśmy. Laser odpada, bo niebezpieczny, ultradźwięki są niepraktyczne i nic innego nie wymyśliliśmy, bo nam się piwo skończyło.
spławikowanie
W czasach, kiedy pojawiłem się na treningach YMAA, utrzymywanie jednej wysokości ćwiczenia formy było dla mnie odkryciem na miarę wynalezienia koła. Dokładnie pamiętam, że był to jeden z tematów, które podjął Robert Wąs na pierwszym seminarium, na którym ćwiczyłem pod jego kierunkiem. To było coś, co na owe czasy odróżniało prawdziwe Tai Chi od tego udawania w STTC.
Obecnie nie jestem już tak zasadniczy. Okazało się, że po pierwsze zmiany wysokości dają więcej możliwości pracy nóg, niż utrzymywanie nie wiem jak niskiego pułapu ćwiczenia. Po drugie świat Tai Chi okazał się dużo bogatszy, niż to sobie dwadzieścia lat temu wyobrażałem. Wic polega tylko na tym, że płynne unoszenie się i opadanie jest dobre i fajnie rozbudowuje formę.

Skąd więc to spławikowanie? Ktoś mnie zrobił w bambuko?
Zrozumiałem to dopiero niedawno. Owo słynne spławikowanie to gwałtowne zmiany wysokości wynikające z „uciekania” z obciążenia obracanej stopy. To chyba jedyny element, który w jakikolwiek sposób łączy ze sobą ćwiczenie Tai Chi i moczenie kija. Spławik ma prawo tańczyć na falach, tak jak i ćwiczący ma prawo zmienić wysokość wykonywania formy (pod warunkiem, że styl to przewiduje). To, co powinno wzbudzić naszą nieufność, to właśnie te niewielkie, szybkie drgnięcia bardzo podobne do tych wypatrywanych przez wędkarza.
Jaki jest mechanizm powstawania spławikowania? Na przykładzie „omiatania kolana”. Kiedy skręcamy przednią stopę, powinniśmy ją dociążyć. To wynika z przeniesienia ciężaru, przecież w tej sekwencji przenosimy ciężar do przodu. Właśnie na tym etapie, chcąc sobie ułatwić obrót, wykonujemy różne dziwne rzeczy. A to cofamy kolano, zaburzając tym samym proces przenoszenia ciężaru, a to wypinamy tyłek, żeby tylko zdjąć trochę ciężaru ze stopy. Czasami też odchylamy kolano w bok — to jest właśnie moja przypadłość, z którą walczę. Najbardziej klasyczne jednak jest wystrzelenie na krótki moment do góry. Samo uświadomienie sobie, gdzie i kiedy uciekamy przed obciążeniem stopy, to duży sukces — dobrze jest wiedzieć, nad czym trzeba pracować.
rozluźnienie
Dlaczego spławikujemy? Tu słowem kluczem jest ucieczka. Ucieczka przed obciążeniem nogi, bo bez umiejętnego rozluźnienia całego ciała to obciążenie jest niczym więcej niż tylko zbędnym napięciem. To taki strach przed bólem, z którym nam się kojarzy obrót obciążonej stopy. Właśnie z tego strachu, braku pewności siebie i braku zaufania do własnych umiejętności wynika ta niemożliwość rozluźnienia się. Bo to trzeba „umić”, to samo nie przychodzi. Czasami trzeba poświęcić na to nieco więcej czasu niż na ogarnięcie następnej formy lub jeszcze jednej formy Qi Gongu, której i tak później nie powtórzymy ani razu.

Ale warto, bo jak już to zrozumiemy, to się przełoży na wszystkie formy i ćwiczenia, a nasze kolana nam podziękują.
PS. Ciekawe czy dałoby się wykorzystać smartfona wyposażonego czujnik akceleracji do stworzenia aplikacji wyłapującej te drgnięcia głowy wywołane ucieczką z pozycji. Aplikacja musiałaby odróżniać powolne celowe zmiany poziomów od krótkich wahnięć równowagi.
Czamka na stołku barowym i kreska kredą na murze 🙂
– Pana! Wy-so-ko!
Pomysł jak zwykle prosty w wykonaniu (choć osobiście jeszcze nie udało mi się wykonać ani jednej Czamki)
W stylu rodziny Yang (YCF>YCD>YJ), który praktykuję, przy skręcaniu stopy właśnie się ją odciąża, a nie dociąża, i nie potrzeba nigdzie uciekać. Artukuł jak zwykle super. Pozdrawiam.
Tak. Nie zaznaczyłem że jednym z dwóch głów podziałów w Tai Chi jest wykonywanie form z obciążoną bądź nie obciążoną stopą. Ja akurat nie uczyłem się żadnego w którym tej stopy się nie obciąża, co oczywiście nie znaczy, że którakolwiek metod jest zła.