Trochę rzeczy z wyjazdu, wartych wspomnienia, które się nigdzie nie mieszczą…
Fajnie było, wypocząłem od pracy – bo fizycznie praca nie była ciężka – ostatecznie czasami coś musiałem pokazać, trochę z ludźmi poćwiczyć, ale przecież poza podstawy rzadko wychodziłem. Jednak psychicznie trochę w kość dostałem, bo to dwa, trzy razy dziennie człowiek musi kombinować. Jak to powiedzieć, żeby zrozumieli? Jak trening ułożyć, żeby się nie wyłączyli. I potem patrzeć czy coś mącę, czy jest ok, czy jest jakiś progres, czy nie ma. Pewnie jak ktoś ma większe doświadczenie i większy arsenał środków, za przeproszeniem, dydaktycznych to dla niego nie jest to problemem – dla mnie jest.
A jeszcze jedna grupa była taka roześmiana. Pozytywna, pracować pracowali uczciwie, ale czasami potrafili mi mój misternie ułożony plan w drobiazgi rozwalić. Oczywiście była w tym i moja wina, po co opowiadałem o studolarówkach trzymanych pomiędzy pośladkami, czy też dzikich bestiach, które należy poczuć pomiędzy udami. Ale to przecież wakacje – a całkiem na poważnie – po 7 h dziennie ćwiczyć jest ciężko. Więc nie narzekam – swoją szkołę dostałem. Ludzie pozytywni, więc nawet jak pomyliłem ŁKS z Widzewem, to tylko niektórzy zmarszczyli brew i mi odpuścili. Ale, soooorki moi drodzy, Was jest ciężko odróżnić, jakieś opaski powinniście nosić albo co. I tagi Legii na kucyku też jakoś znieśli. I ponadgodzinny trening kopnięć też. Pooooozdrawiam więc WAS serdecznie znad klawiatury i ściskam oczywiście.
Ale do brzegu – będzie kilka fotek, które się nie pomieściły w poprzednich relacjach.


I jeszcze treningowo. Na obozie była Kasia, totalne newbie – pierwszy kontakt z Taiji. Bardzo szybko jednak łapała pierwszą część formy. Miejscami, co prawda wychodził jej z tego nowy styl, ale to już oczywista wina nauczyciela jest. Bardzo ciekawe były jednak jej notatki treningowe. Kasia pozwoliła mi sfotografować owe dzieło.
Za sto lat te notatki będą bezcenne. Mistrz, który będzie je posiadał, będzie określany jako strażnik stylu. Szkoda, że nie będę tego widział. Ciekaw jestem czy zachowa się ta charakterystyczna praca rąk przy „zamykaniu skrzydeł białego żurawia”. Nieco inna niż ta, którą pokazywałem, ale nie tak do końca bez sensu.
I co jeszcze? Była jeszcze fajna salka. Poniżej budynku dworku w którym mieszkaliśmy, więc miałem blisko. Często tam chadzałem, bo mieliśmy ją do swojej wyłącznej dyspozycji 24 godziny na dobę. Salka niewiele mniejsza od niektórych sal szkolnych na których bywamy. Wysoka, więc nawet grupka z kijami mogła sobie tam pohasać. Jasna, dobrze wentylowana (czego brak np. na Sempołowskiej) z drewnianą podłogą, która nie ugina się pod moim ciężarem ;). A co najważniejsze cała jedna ściana wyłożona jest lustrami. Doceniłem ćwiczenie w lustrzanych salach. Człowiek widzi swoją pozycję i wszystkie błędy które jego są… 😉
A poza treningiem… pokazywałem już jak wyglądał ośrodek. Więc trochę zdjęć z tego co robiliśmy pozatreningowo.
Na szczęście pogoda dopisała… może nie było upałów, ale tylko raz padał deszcz. Czasami tylko wiatr był zimny i przejmujący i przynosił z pół zapach obornika, świeżutkiego niczym sałatka z ogórków.
A obok była stajnia…
Na koniec, po ostatnim treningu mieliśmy jeszcze trochę czasu do wyjazdu. Radek z Olą poszli podnosić sobie temperaturę do sauny, a ja z Danusią wybraliśmy się na wycieczkę. Okolice, w których byliśmy, mają długą historię związaną z wojnami światowymi oraz powstaniami. W zasadzie, gdyby rzucić kamieniem, trafiamy w jakieś pole walki. Poza powstaniami, w czasie I Wojny Światowej, miały tu miejsce walki związane z tak zwaną Operacją Łódzką. Dużymi walkami pomiędzy Niemcami i Rosjanami. (Więcej o Operacji Łódzkiej) W tej nierozstrzygniętej bitwie życie straciło 200 tysięcy żołnierzy. We wrześniu 1939 roku granica między Polską, a Niemcami przebiegała nieopodal. Po naszej stronie stacjonowała tam 38 Dywizja Piechoty, która tak jak cała Armia Łódź została w tej okolicy mocno pokiereszowana.
Skansen Nagawki
Niedaleko Nagawek wyczaiłem miejsce, które było cmentarzem z I Wojny Światowej. Cmentarz był poniemiecki, ale znalazły się tam płyty zapisane zarówno po niemiecku i po polsku. Pochowano na nim około 2,5 do 5 tyś. żołnierzy. Do tej pory przetrwał obelisk i kilkadziesiąt płyt z mocno zatartymi napisami. Z całej tej masy udało się zidentyfikować około 40 żołnierzy, reszta to mogiły bezimienne lub zbiorowe. Na płytach ledwo da się odczytać stopień i przynależność do jednostki, czasami datę śmierci.

Na zdjęciach napisy widać dużo lepiej niż w rzeczywistości. Tak naprawdę musiałem je odczytywać pod palcami niczym brajlem.
Jeśli podoba Ci się moja twórczość i chciałbyś mnie wspomóc w realizowaniu pasji ćwiczenia i propagowania Tai Chi możesz mieć w tym niewielki udział.
Postaw mi kawę (kliknij obok).
Dziękuję.
A wieczorem… w samochód i po kilkudziesięciu minutach już byliśmy w domu. Niby to blisko, ale zupełnie inny świat. Czas wolniej płynie.
Dobre fotki.
Poza tym.. dobry niemieceki krieger, to.. Klaus Krieger.. 😉
Ja z dobrych Niemców znam tylko Podolskiego i Klose… no może jeszcze Hansa Klosa.
Czytałam ten wpis w poczekalni u dentysty… Dzięki temu czas minął przyjemniej..,,
Twój uśmiech będzie jeszcze bardziej olśniewający?! Myślałem, że to już niemożliwe…