Trening w czarcim kręgu. Rano pomaszerowałem sobie do mojego parku, już go oswoiłem, przywykłem do tego trawnika. Po drodze przywitałem się z paniami ćwiczącymi Tai Chi na placyku przed tężnią. Tężnia — sztuka nówka nieśmigana (z budżetu partycycośtam, oddana równo rok po terminie). Sekcja ćwiczących pań średnią wieku jest już w grupie pomaturalnej. Ćwiczą jednak wytrwale codziennie. To przekaz wywodzący się z niesławnej szkoły STTC, czyli od pana Moy. Bez bicia przyznam, że to szkoła, od której zaczynałem ćwiczyć przed laty. Zatem moja pierwsza Alma Mater. O ile pan Moy (nie pozwalał nazywać siebie mistrzem) na pewno coś umiał, przemawiają za tym jego starsze filmy, to sama organizacja jest tak bardzo rozwodniona, że aż strach. Ale panie ćwiczą, codziennie, i ja to szanuję. Naprawdę. Dobrze, że wychodzą z domu i się ruszają. Kiedyś pewnie wyruszyłbym niczym Bourne z jaką krucjatą ratując niewiasty przed ćwiczeniem nieprawomyślnych praktyk, ale nie… przeszło mi — dobrze, że ćwiczą. Dostałem od nich nawet ciasteczko z wróżbą.

Nie chciałem im zbyt długo przeszkadzać, zrzuciłem więc swoje bety pod trzema sosnami i zabrałem się za swój trening. Powyżej mnie szalała wiewiórka, obsypując wszystko fragmentami szyszek. Nie wadzi mi to, widocznie musi. Zresztą nawet jeśli nie – lubi, to obsypuje. Ćwiczę, ćwiczę i wtedy… zauważyłem. Stałem pośrodku kręgu utworzonego z białych grzybów. Z wiedźmińskiej sagi pamiętałem, że to czarci krąg. Dobrze, że ten mój utworzony był z białych grzybów. Pieczarki? Nie znam się. Gdyby były to muchomory, już bym tego artykułu nie napisał. Hasałbym niby leszy po okolicznych krzakach wabiąc zbłąkane młódki. Chociaż nie, przecież Danusia by mi to wybiła z głowy w kilkanaście minut i to moją własną szablą.

Celtowie uważali, że taki krąg to miejsce tańców elfów. Sprawdziłem swoje uszy. Nie, nic się nie zmieniło, nie należałem do starszej rasy. Większość legend mówiących o czarcim kręgu twierdzi, że wchodzenie do niego nie jest specjalnie bezpieczne. Ale co tam, jak już tam wlazłem, to może jestem odporny.

Niektóre legendy mówią, że osoby, które zaryzykują wejście do czarciego kręgu, odczuwają niepohamowaną potrzebę tańca. I powiem wam szczerze, w każdej legendzie jest ziarno prawdy. Miałem ochotę poćwiczyć coś, co z dala wygląda na leniwy taniec. To miks pięciu ćwiczeń wykonywanych pod różnymi kątami. Ostatnio bardzo je lubię, ale niech będzie, dla podbudowania swojej legendy we wspomnieniach (nazwę je „Pół wieku Tai Chi — w drodze na szczyt” 😉 ) napiszę, że odczułem „coś tam, coś tam” i komunikowałem się z duchami drzew, które kierowały moimi ruchami. A co!
Na koniec treningu chciałem sobie poskakać trochę z szablą. Z nogą już prawie doszedłem do ładu i mogłem poćwiczyć coś bardziej skakanego.
„To katana?” – spytała mnie pani wyprowadzająca dwa bernardyny. Moi parkowi psiarze są w porządku. Prowadzają psy na smyczach, sprzątają po nich i nie puszczają luzem bez opieki. Czasami tylko pozwalają im trochę się ze sobą pobawić. Nie wchodzimy sobie w drogę. Poza tym jednym przypadkiem kradzieży rękawiczki przez młodego szczeniaka, ale to było raczej śmieszne, zupełnie nieszkodliwe. „Nie, to Dao, chińska szabla” – zawsze miło jest zabłysnąć wiedzą. Nic to, że pewnie schrzaniłem wymowę, przez poprzednią godzinę stałem w czarcim kręgu, mogłem odczuwać tego skutki. „No patrz” – pani zwróciła się do swojej koleżanki, tej od berneńskiego psa pasterskiego – „tyle tego, że ciężko odróżnić”.

Psiarze zaczęli traktować mnie jak stały element, jestem tym „spod trzech sosen” – to miłe.
Dziś wracałem do domu inną drogą, dawno nie przechodziłem koło starych kortów. Trwa tam budowa. Jeszcze niedawno wkurzały mnie, bo stały zamknięte i tak zniszczone, że nikt z nich nie korzystał. Widocznie urzędasy czytały mi w myślach, bo niedawno robotnicy zdarli stare wykładziny pokrywające korty i budują nowe. Powstają jakieś ściany. Wszystko jest robione na nowo. Może tylko trochę za dużo betonu leją. Dziś stały tam trzy duże gruszki miąchające szarą masę. Nie znam się, może takie normy europejskie? I tak raczej nie będę się na nie pchał, mam swoje trzy sosny. Dobrą wieścią jest to, że przy okazji postawili profesjonalny parking dla rowerów, a przy nim duży Ruski Gym. I to ładny: drabinki, kółka na łańcuchach i rura… chyba do uprawiania pooldansów. Może pojawią się jakieś adeptki tego pięknego sportu? Nie będzie zbyt tajciowo, ale za to zdecydowanie ładniej.

I tak… Znów powstał następny wpis o niczym. Ale codzienny trening tak wygląda, polskie Tai Chi jak polskie filmy… nudy, nic się nie dzieje.
Czarci Krąg
Gdy podróżnik błękitny pod trzy sosny dotrze,
Wiedźmy wróżbę dadzą, pies się o psa otrze..
BTW, chiński znak 刀 (dao) czyta się u japoński pana „katana” 😉
No patrz… i znów obnażyłeś moje nieuctwo. Dobrze, jeszcze bym mnie pycha zeżarła.
Czarci krąg czarcim kręgiem, a ja powoli wychodzę z „czarciego młynu”, który mielił mnie kontuzjami. Już ćwiczę 🙂 – kilka dni temu przyszedł zamówiony manekin treningowy (pusty) i w ten weekend mam zamiar go wypełnić treścią i technikami 😉
Menekin? Ma już imię? Zrobimy jakąś imprezę?