O Kubie to będzie historia, lecz nie o wyspie gorącej, starych brykach i palemkach w rumie. Kuba, to stary znajomy ze Skry (również starej, notabene). Kiedy tam się pojawialiśmy on ćwiczył sobie nieopodal. Machał różnymi przedmiotami i chodził w kółko. Oczywiście nie chodzi o to, że oddawał się jakimś tańcom ku czci Uraborusa. Chodzenie po kole jest charakterystyczną praktyką ćwiczących Bagua Zhang. Z tego też powodu nazywaliśmy Kubę Bakłażanem. Prawdę mówiąc, najpierw znałem go pod tą wege-warzywno ksywą, a dopiero potem dowiedziałem się jak ma na imię. Taki to problem, kiedy poznajesz ludzi, którzy ćwiczą obok Ciebie. Najpierw ćwiczycie i nie rozmawiacie, bo po co sobie przeszkadzać? Potem kiwacie sobie rękami na powitanie, krótkie cześć, by gładko przejść do pełnej znajomości. A po dwóch latach głupio się spytać: „Jak ty właściwie masz na imię?”. Ja tak mam, w każdym razie. Tak dużo osób przewija się na treningach, że czasami trudno zapamiętać.
Ale wracając do Kuby. Okazało się, że akurat jak miałem do niego biznes, to on zjechał do Warszawy. Fajnie, bo chłopak to światowy i w świecie bywały. W Wawie wcale tak często nie bywa. Udało mi się zaprosić go do mojego parku na mały, poranny trening.
I tak w miły, piątkowy poranek oprowadziłem Kubę po włościach… ot, tak na szybko… tam rosną jabłka, tam jest kibelek, a tu się ćwiczy. Czyli w zasadzie, to co w moim wieku jest potrzebne do spędzenia miłego poranku – coś zjeść, mieć toitojkę pod nosem i trochę miejsca do ćwiczenia.
I jak to w sytuacjach kiedy spotyka się dwóch ludzi, którzy ćwiczą różne rzeczy, to przede wszystkim pokazywaliśmy sobie różne ćwiczenia. Skupiliśmy się na włóczni i kiju. Ja pokazałem Kubie to, co mamy w materiale Tai Chi stylu Hao (włócznia) oraz jakieś podstawy kija (tego YMAAowskiego), o on mi drile z włócznią, którą ćwiczy w Bagua. Formy to my tylko sobie zaprezentowaliśmy, bo to już za dużo jak na jedno spotkanie. Zresztą po co uczyć się jeszcze jednego układu choreograficznego? Szczególnie, że w moim nie ma miejsca na chodzenie po kole, a w jego – zupełnie brak wojskowej dyscypliny poruszania się w szyku.
W przerwach próbowaliśmy trochę boksu. Ale przyjacielsko. Też, w zasadzie, żeby pokazać sobie trochę koncepcji. Nie obijaliśmy się. Kubie spodobała się idea 58 pobić. Szkoda, że mój poziom w tej praktyce nie pozwala na pełną demonstrację.
Bardzo podobało mi się, kiedy Kuba testował swoje jelenie rogi, kontra moje pchnięcia włócznią. Długość broni dawała mi sporą przewagę, ale kiedy już te półksiężyce złapały kontakt z drzewcem musiałem się zwijać. Kuba jest praktykiem całkowicie pro eko… nie kupował broni treningowej na jakimś chińskim portalu, zrobił sobie sam. Wykorzystał sklejkę i okleił ją zwykła taśmą. Do treningów – rewela, waga jest ok i, co najważniejsze, zapewniają pełne bezpieczeństwo dla ćwiczących. Jestem całkowicie za.
Na koniec spotkania udało nam się nawet poćwiczyć (tylko kilka powtórzeń, niestety) rutynowe ćwiczenia włóczni, ale do ręki wzięliśmy karabiny szermiercze. Dla mnie – miód malina.
Dobry poranek…
Ty wiesz ile co2 wypierdziały z wysiłku indonezyjskie dzieci produkując taśmę do tych eko – rogów?? BTW Kuba wychwalał co chwila Twój kunszt, aż Adaś mu w końcu powiedział: – dobra przymknij się już, k…a! ;p
Pomyślnych wiatrów, tak w ogóle! 🙂
Wychodzimy z domu za 30 min…
Zobaczymy czy ten świat nie zmienił się za mocno. Mam nadzieję że nie…
Chciałbym być już na miejscu.
Będzie dobrze. Zamawiaj burbona na pokładzie. My za godzinę odprawimy na Bakalao mały rytuał w intencji Waszej podróży 🙂
Jest dobrze… poza tym że zawiodły mnie wszystkie środki kontaktu z krajem poza weechatem i pocztą na WP.
Żarcie dobre i tanie tylko że nie mam ochoty jeść. mały posiłek rano i potem kolacja ok 20:00. Nawet się do ich wódki przyzwyczaiłem…
Przebiłeś się jakoś z tym komentarzem. Rozumiem, że pokazałeś komisarz handańskiej jednostki kontroli internetu jak zdejmuje się koszulkę jedną ręką? 😉 Ja jestem fanem dżinu ostatnio, ale napiłbym się Shanxi Fenjiu 🙂
Trzym się!